REKLAMA

Film - Mr. Brooks

W dzisiejszych czasach stworzenie dobrego filmu kryminalnego graniczy z cudem. Najbardziej można narzekać na brak zdolności w poprowadzeniu zaprezentowanej intrygi. Twórcy najczęściej starają się urozmaicić fabułę poprzez dodawanie wielu niepotrzebnych wątków, komplikując sprawę na tyle, że zaskakujące zakończenie wydaje się być wyssane z palca. Spójrzmy chociaż na takie hollywoodzkie produkcje jak "Złodziej Życia" czy "Amnezja", których finały są przykładem stereotypowego amerykańskiego zakończenia. Po długiej przerwie, Fabryka Snów postanowiła przywrócić obrazy zahaczające temat seryjnych morderców i wypuściła "Mr. Brooksa" z Kevinem Costnerem i Demi Moore w czołowych rolach.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Głównym bohaterem jest szanowany biznesmen Earl Brooks. Wiedzie dostatnie życie u boku swojej pięknej żony oraz nastoletniej córki. Jego firma bardzo dobrze prosperuje, a sukces zawodowy zostaje doceniony poprzez przyznanie Earlowi nagrody "Człowieka Roku". W życiu pana Brooksa jest jednak jeszcze jedna postać - Marshall, który bez skrupułów namawia bohatera na popełnianie perfekcyjnie zaplanowanych mordów na przypadkowych osobach. Problem polega w tym, że istnieje on tylko w wyobraźni Earla. W tym samym czasie na trop zabójcy wpada Tracy Artwood, zawzięta policjantka, za wszelką cenę chcąca dorwać Brooksa, nie pozostawiającego na miejscu zbrodni nawet najdrobniejszego śladu.

REKLAMA

W porównaniu z typowymi amerykańskimi filmami kryminalnymi, "Mr. Brooks" może zostać wyróżniony za niekonwencjonalną stylistykę. Na widza nie czeka wiele fabularnych niespodzianek, gdyż narracja jest prowadzona systemem dwutorowym. Akcja jest podzielona równo między Earla a Tracy. Widzimy więc zarówno tok postępowanie zabójcy jak i śledztwo pani policjant. W dodatku nie ma tu zaskoczeń w stylu "Amnezji", gdyż przy każdym zabójstwie widzimy kto jest sprawcą.

Odejściem od normy jest również mocne stonowanie klimatu. Szczerze powiedziawszy, w produkcji nie ma zbyt wielu zbrodni. Większą uwagę scenariusz skupia na walce głównego bohatera ze swoim alter ego. Podstawowym motorem napędowym budującym napięcie jest mnogość dialogów, ujawniających mroczną duszę pana Brooksa. Udaje się to całkiem nieźle, między innymi za sprawą bojowego duetu Costner - Hurt. Zagrali swoje role wyśmienicie, niemalże w teatralny sposób, co jest wyjątkową rzadkością w hollywoodzkim standardzie filmowym. Dzięki temu sytuacja Earla wyjątkowo pasuje do dzieła Roberta Louisa Stevensona, "Dr. Jekyll and Mr. Hyde", ale przywodzi również na myśl film "American Psycho" Mary Harron.

"Mr. Brooks" ma jednak parę słabych stron. Wielu może stwierdzić, że produkcja jest "przegadana". Głównym powodem tego jest wprowadzenie do fabuły postaci niejakiego pana Smitha, który dowiaduje się o drugim wcieleniu bohatera i robi zdjęcia utrwalające jego poczynania w trakcie zabójstwa. Fotograf grozi wydaniem go policji, chyba że pozwoli mu zabić kogoś pod jego czujnym okiem. Tutaj sprawa się nieco wydłuża. Wątek ten wydaje się być niedopracowany szczególnie przy jego rozwiązaniu. Na początku idea ukazuje się jako całkiem przyzwoita (zmieszanie dwóch kontrastujących ze sobą osobowości - spokojny i rozważny Brooks, nieokiełznany i niezdecydowany Smith, udzielanie lekcji perfekcyjnego zabójstwa), ale w miarę przebiegu akcji, coraz większe znużenie wywołuje u nas ta toksyczna znajomość. Brooks inteligentnie bawi się emocjami Smitha, ale robi to zbyt długo.

Wprowadzono również poboczny wątek uciekiniera, którego agentka Artwood złapała i wsadziła do więzienia. Jest to kolejnym dowodem na niepotrzebne podkoloryzowanie scenopisu, pomimo iż później staje się istotnym elementem fabularnym. Zamiast skoncentrować się na śledztwie, mającym na celu odnalezienie pana Brooksa, Tracy ma wiele innych spraw do załatwienia (jak np. sprawa rozwodowa), które wydają się być niepotrzebnym naciąganiem i wydłużaniem scenariusza.

REKLAMA

W ostateczności, dobry pomysł nie został w pełni zrealizowany. Nawet znakomita relacja między Earlem i Marshallem nie jest w stanie polepszyć przydługawej historii. Całokształt prezentuje się odrobinę jako zakończenie opowieści, której początku nie mieliśmy okazji zobaczyć. Costner jednak w jednym z wywiadów powiedział, że "Mr. Brooks" ma być pierwszą częścią trylogii. Z reguły nie popieram pomysłów tworzenia kolejnych obrazów, na podstawie niezbyt dobrej produkcji, ale już w trakcie seansu myślałem, że brakuje temu filmowi werwy. Powstanie prequelu byłoby całkiem dobrym krokiem, gdyż wtedy walka mordercy ze swoim uzależnieniem oraz śledztwo, odkrywające tok postępowania zabójcy, stałoby się jednostajne, intensywniejsze i bardziej interesujące.

Nie zrozumcie mnie źle, "Mr. Brooks" to ciekawy eksperyment hollywoodzkich twórców. Nie spodoba się każdemu fanowi produkcji kryminalnych, ale jeśli autorzy popracują nad kolejnymi, cicho zapowiedzianymi dalszymi częściami, może powstać naprawdę dobra trylogia. Trzymam kciuki!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA