REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki
  3. Seriale

Obejrzałeś „Gambit królowej” i nie wiesz, czy sięgnąć po książkę? Sprawdziliśmy, czym różnią się powieść i serial

Do serwisu Netflix w październiku trafiło wiele nowości, ale o żadnej z nich nie mówi się tyle co o miniserialu „Gambit królowej”. Produkcja z Anyą Taylor-Joy i Marcinem Dorocińskim wzbudziła olbrzymie zainteresowanie widzów. Część z nich zaczęła się więc zastanawiać, czy warto przeczytać też książkę. Ale odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa.

03.11.2020
21:46
Czy warto przeczytać Gambit królowej? Porównujemy serial i powieść
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera delikatne spoilery z obu wersji „Gambitu królowej”.

W ostatnich latach na platformie Netflix zdecydowanie przybyło adaptacji powieści z tzw. środkowego nurtu. Chodzi o tytuły, które mają swoje ambicje przewyższające tylko dostarczanie prostej rozrywki i cieszące się pewną popularnością, ale poza Stanami Zjednoczonymi często nieznane. Podobnie jest w przypadku wydanej oryginalnie w 1983 roku książki Waltera Tevisa. Jej oryginalne przyjęcie było bardzo pozytywne, ale nie można było mówić o sukcesie na tyle olbrzymim, by „Gambit królowej” wyszedł poza specyficzną niszę fanów szachów.

To udało się osiągnąć dopiero niedawno dzięki fantastycznej adaptacji dostępnej właśnie na Netfliksie. Wsparcie giganta VOD sprawiło, że tysiące osób na świecie poznały historię Beth Harmon, a przynajmniej część z nich zaczęła się zastanawiać, czy nie warto w takich okolicznościach sięgnąć po książkę.

Niektóre adaptacje są jak „Altered Carbon”, inne jak „Park Jurajski”, a niektóre jak „Ojciec chrzestny”. „Gambit królowej” należy do ostatniej kategorii.

Co dokładnie mam na myśli? Każda z wymienionych produkcji reprezentuje inne podejście do materiału źródłowego. Dwa sezony skasowanego niedawno serialu Netfliksa bazują na serii powieści Richarda K. Morgana, ale poza pewnymi powierzchownymi inspiracjami i zaczerpnięciem kilku wątków opowiadają z grubsza zupełnie inną historię. Czasem twórcy adaptacji są po prostu zainteresowani bardziej potencjałem świata wykreowanego przez pisarza czy pisarkę, a mniej wykreowaną w jego obrębie opowieścią. I tak było też w „Altered Carbon”.

Z nieco innym podejściem mieliśmy do czynienia w „Parku Jurajskim” Stevena Spielberga. W tym wypadku nie tylko świat przedstawiony, ale i podstawowa struktura opowieści zostają zachowane. Wiele wątków z powieściowego „Parku Jurajskiego” trafiło na ekran, lecz niekoniecznie w identycznej formie. Bohaterowie filmu są podobni do swoich książkowych odpowiedników tylko powierzchownie, a często czeka ich też inny los. Oryginalne dzieło i adaptacja często różnią się przy takiej metodzie atmosferą i głównym tematem (np. w powieści Crichtona teoria chaosu gra zdecydowanie ważniejszą rolę).

Ale istnieją też ekranizacje, które traktują materiał źródłowy niemal z nabożną czcią. Nie tylko zmieniają bardzo mało w ogólnej wymowie i fabule, ale często wykorzystują dialogi z książki w scenariuszu. Dobrymi przykładami, podczas realizacji których zastosowaną tę metodę, są „Ojciec chrzestny” Francisa Forda Copolli i właśnie „Gambit królowej”.

Dlatego odpowiedź na pytanie o słuszność zagłębiania się w powieść Waltera Tevisa jest tak skomplikowana.

Nie ma bowiem wątpliwości, że to naprawdę udana książka, w dodatku bardzo sprawnie przetłumaczona na polski przez Hannę Pustułę-Lewicką. Ale jej czytelnicy, mający już za sobą seans miniserialu, nie powinni się spodziewać zaskakujących zwrotów akcji czy kilkunastu nowych scen, które wylądowały na stole montażowym. Tak zapewne byłoby, gdyby w 2008 roku udało się zrealizować pełnometrażowy film oparty o „Gambit królowej” (o tym, dlaczego przerwano prace nad produkcją, dowiecie się z naszego tekstu). Twórcy serialu otrzymali jednak od Netfliksa na tyle dużą swobodę, że mogli przenieść na ekran właściwie wszystkie istotne momenty z książki.

Grubo ponad 90 proc. treści powieści Waltera Tevisa znalazło swoje odbicie w serialu. Scenarzyści wykorzystali też niemało dialogów wymyślonych przez amerykańskiego pisarza, które tylko czasami poddali drobnym korektom. Szczerze mówiąc, sam byłem zaskoczony faktem jak wielka jest zgodność między oryginalnym tworem a jego serialową adaptacją.

Gambit królowej” w obu wersjach różni się pewnymi szczegółami, ale nie mają one olbrzymiego znaczenia. Co więcej, serial jest lepszy.

gambit królowej netflix class="wp-image-458824"
Foto: Okładka powieści Gambit królowej/Wydawnictwo Czarne

Pewne korekty zostały przeprowadzone przez showrunnerów produkcji, żeby cała historia sprawniej rozgrywała się w formie audiowizualnej. Dlatego Beth Harmon jest starsza o dwa lata, tak żeby nie było wielkiego rozdźwięku między nią a odgrywającą ją aktorką. Sama bohaterka w serialu zdecydowanie częściej natrafia też na znajome twarze i dawnych przeciwników, co oczywiście miało zapewnić sensowne wykorzystanie całej zatrudnionej obsady. Wersja Netfliksa rysuje też Harmon i jej przybraną matkę, Almę Wheatley w jaśniejszym świetle. Dlatego nie wspomina się tu wprost o rozmaitych drobnych grzeszkach Beth, a ciepła relacja między dwiema kobietami zawiązuje się trochę szybciej.

Właściwie tylko jeden temat wyraźniej różni obie opowieści. Chodzi o podejście do uzależnień głównej bohaterki. Walter Tevis zdecydowanie mocniej koncentruje się na jej problemie z zażywaniem pigułek, a w produkcji Netfliksa ich negatywny wpływ zostaje w dużej mierze ukryty. Zamiast tego wyraźnie wskazuje się na postępujący alkoholizm dziewczyny. Dlatego otwierająca sekwencja z pijaną Beth to jedna z bardzo niewielu autorskich zmian. Ale tak w książce, jak i serialu Beth Harmon udaje się przezwyciężyć swoje ograniczenia, więc ostateczna konkluzja jest niemal identyczna.

Nie mogę się natomiast oprzeć wrażeniu, że dostępny na VOD „Gambit królowej” jest po prostu zdecydowanie bardziej atrakcyjny wizualnie. Walter Tevis nie był mistrzem narracji. Jego opisy są przeważnie suche, pozbawione szczegółów i niezwykłej atmosfery, której w serialu nie brakuje. Na kartach swojej książki z wielką wprawą wykrewoał szachowe pojedynki i zagadki do rozwiązania dla czytelników, bo sam potrafił grać i współpracował podczas prac nad „Gambitem królowej” z grupą szachowych mistrzów. Nie potrafił jednak nadać podobnej magii codzienności Beth i jej doznań poza bitwami toczonymi na czarno-białej szachownicy. Dlatego lekturę jego powieści poleciłbym przede wszystkim osobom zainteresowanym tą dyscypliną sportu i najciekawszymi zagraniami. Reszta widzów może sobie zostawić ponowne spotkanie z Beth Harmon na późniejszy termin.

REKLAMA

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA