Drogi Netfliksie, przestań wydawać pieniądze na takie żenujące filmy jak Game Over, Man!
Drogi Netfliksie, uprzejmie proszę, przestań łaskawie wydawać pieniądze swoich subskrybentów na produkty quasi-filmowe. "Game Over, Man" to film, przy którym najgorsza komedia z Adamem Sandlerem wygląda jak wyrafinowana perła kina.
OCENA
W "Game Over, Man" śledzimy losy trzech sprzątaczy hotelowych, którzy marzą o lepszym życiu (jednym z ich pomysłów na biznes jest Skintendo, specjalny kombinezon pozwalający sterować ubranym w niego człowiekiem niczym postacią z gry wideo). Los sprawia, że w hotelu, w którym pracują ma mieć miejsce impreza zorganizowana przez bajecznie bogatą gwiazdę social media. Panowie wietrzą więc w tym szansę na znalezienie sponsora, który zainwestuje pieniądze w ich pomysł. Niestety, w hotelu pojawiają się też terroryści, którzy biorą za zakładników wszystkich uczestników imprezy.
Wysoki wieżowiec, terroryści, strzelaniny, wybite szyby – mówi wam to coś?
Tak, "Game Over, Man" to ewidentnie wynik "burzy mózgów", jaką zafundowali sobie, zapewne po paleniu szałwii, twórcy znanego z Comedy Central serialu "Workaholics", Blake Anderson, Adam DeVine i Anders Holm. Szkoda tylko, że na pomyśle się zatrzymało, bo ich skończone dzieło ani nie wygląda dobrze, ani nie śmieszy. A pomijam już fakt, że pomysł na "parodię Szklanej pułapki" już w okolicach 1995 roku byłby mocno czerstwy.
W "Game Over, Man" sypie się wszystko. Szczątki scenariusza, który w założeniu miał być delikatną parodią "Szklanej pułapki". Fatalne aktorstwo, choć w przypadku 80 proc. obsady trudno nazwać to, co robią przed kamerą, graniem. Kiepska ręka reżysera czyni z najbardziej dynamicznych scen tak twardo ciosane "kloce", że trzygodzinne obserwowanie medytacji mnichów tybetańskich miałoby w sobie więcej dynamiki i przynosiłoby więcej zabawy.
Najgorszy w "Game Over, Man" jest jednak poziom humoru. A właściwie to jego brak.
Produkcja Netfliksa traktuje swojego widza jak idiotę, zapewne zresztą dla tego typu "demografii" ten film powstał. Ale nawet jeśli tworzy się film dla niedojrzałego i niezbyt wymagającego widza, to wypadałoby trzymać się chociaż niewielkich standardów produkcyjnych.
Tymczasem Netflix wyłożył pieniądze na film, po którym nie widać ani grama szczerej chęci rozbawienia widza. Dostajemy za to drętwe i obleśne żarty, słowne i sytuacyjne, kręcące się wokół penisów.
Już w jednej z pierwszych scen nasi bohaterowie bawią się zużytymi prezerwatywami. Później co chwila kolejne postaci próbują sobie udowadniać kto ma większe "jaja". Jest nawet scena, w której jedna z terrorystek odcina penisa dyrektorowi hotelu. Oczywiście twórcy nie raczyli oszczędzić tego widoku widzowi.
I żeby nie było, nie jestem zawziętym przeciwnikiem tzw. dick jokes. W 90 proc. przypadków nie są one niczym więcej poza mało śmiesznymi i wulgarnymi grepsami, ale czasem da się z nimi żyć, a w tych pozostałych 10 proc. potrafią być nawet szczerze zabawne. Chodzi o to, że twórcy najnowszej produkcji Netfliksa nie włożyli w swoje żarty o penisie absolutnie żadnego wysiłku, postawili na obleśną kakofonię i tyle.
Każdy kolejny nieśmieszny żart, nieudolnie wymyślone nawiązania i próby pastiszu są tu dosłownie zakrzyczane.
Twórcy, mając na uwadze fakt, że robią "film dla idiotów" uznali, iż wszystkie słabe kwestie w "Game Over, Man" bardziej spodobają się publice, jeśli wypowiadające je postaci będą krzyczeć, skakać, strzelać i w ogóle będzie głośno. Trochę tak, jak dorośli, którzy pajacują jak tylko mogą, byleby tylko czymś zainteresować i rozbawić kapryśnego niemowlaka.
Główni bohaterowie, a przypominam, jest ich trzech, kompletnie nie dają się lubić. Są głupi, chamscy, egocentryczni, irytujący. Widz nie ma najmniejszego powodu by im kibicować, o jakimkolwiek utożsamianiu się nie ma nawet mowy.
Jakiekolwiek nawiązania do popkultury czy próby nadania fabule szerszego kontekstu (od krytyki social media po potworne cameo Shaggy’ego) robią wrażenie, jakby powstały na siłę, bez odrobiny emocji i serca, za to z cynicznym nastawieniem na "sukces, sławę i pieniądze".
Bo ostatecznie, "Game Over, Man" pozostaje tylko i wyłącznie komercyjnym potworkiem, filmowym Frankensteinem, na którym twórcy chcą zbić kapitał.
I teraz tylko w widowni ostatnia nadzieja. My musimy zadecydować, czy chcemy (bo może chcemy?) oglądać takie żenujące zabawy w kino, czy może szkoda nam na coś takiego czasu i życia?
Powtarzam to już powoli jak zdarta płyta, ale biblioteka Netfliksa jest już obecnie tak imponująca, że naprawdę zastanawia mnie, po co ktoś chciałby sięgać po taki twór filmopodobny jak "Game Over, Man". Tym bardziej, gdy ma alternatywę nie tylko w postaci innych filmów Netfliksa, ale też innych platform VOD oraz kina, jeśli ma ochotę ruszyć się z kanapy.
Wydaje mi się, że skoro ktoś ma czas na oglądanie takich produkcji, to spokojnie znajdzie go i na wyprawę do kina. No chyba, że jesteście masochostami i naprawdę mocno chcecie obejrzeć jedną z najbardziej nieśmiesznych komedii ostatniej dekady. Droga wolna.