REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Gdyby ulica Beale umiała mówić” z jednej strony wzrusza, z drugiej zaś potrafi przyprawić o mdłości

Choć miłość przedstawiona w filmie „Gdyby ulica Beale umiała mówić” jest silna, wyrozumiała, piękna i szczera, momentami potrafi przyprawić o mdłości. 

22.02.2019
17:44
gdyby ulica beale umiala mowic recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Nie każdy jest w stanie przyjąć dawkę słodyczy tak dużą, jak ta zawarta w filmie Jenkinsa. Jednak, gdy już przebrniemy przez warstwy lukru oraz nostalgii i dotrzemy do sedna, docenimy go za ukryty w metaforze uniwersalny przekaz.

Gdy w 1974 roku James Baldwin prezentował światu swoją książkę „Gdyby ulica Beale umiała mówić”, zapewne nie przypuszczał, że historia miłości dwójki młodych ludzi, spleciona z rasistowskimi nastrojami Ameryki lat 70., po ponad 40 lat zabrzmi tak mocno, jak w czasie premiery.

Opowieść przeniesiona na język filmu przez Barry'ego Jenkinsa („Moonlight”) zyskuje nowe możliwości interpretacji.

Tish i Fonny znają się od dzieciństwa. Razem się bawią, potem dorastają, później zaś w bardzo oczywisty sposób dochodzą do punktu, w którym nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Jako para młodych, czarnoskórych ludzi już na starcie wspólnego życia mają bardzo pod górkę. Począwszy od problemów ze znalezieniem mieszkania, skończywszy na tragedii, która ma nastąpić za chwilę. Tish i Fonny są nierozłączni, ich uczucie jest dobre i szczere. Są zamknięci w bańce, która pozwala im być szczęśliwymi w świecie, który robi wszystko, by temu szczęściu przeszkodzić. Aż w końcu mu się to udaje.

Fonny zostaje niesłusznie oskarżony o gwałt na pewnej Portorykance. Kobieta wskazuje go na policyjnym okazaniu. Rodzina Tish i ojciec Fonny'ego zaczynają walkę o oczyszczenie mężczyzny z zarzutów. Fabuła nie idzie jednak w stronę thrillera sądowego - wątek współpracy z adwokatem, sprawy sądowej, a nawet sam pobyt Fonny'ego w więzieniu są tu tematami pobocznymi, jedynie zasygnalizowanymi. Akcja skupia się na przebłyskach z przeszłości, najważniejszych wspólnych momentach Tish i Fonny'ego sprzed dnia ich wielkiej katastrofy.

Trochę jak zbiór pocztówek ze świata, który już nie istnieje.

REKLAMA

Skupienie się na samej relacji dwójki kochających się ludzi i umieszczenie pozostałych wątków gdzieś daleko w tle to świetny zabieg. Jednak realizacja nie do końca mnie przekonuje. Twórcy bowiem nadużywają liryczności i nostalgii. Wydłużone spojrzenia zakochanych, ciągnące się momenty ciszy między nimi, błahe i ckliwe monologi - tego w „Gdyby ulica Beale umiała mówić” było zdecydowanie za dużo.

Gdyby nie problem z zachowaniem umiaru i odpowiedniej propozycji, uznałabym film za cudowny. Bo nie dość, że świetnie zrobiony i ukazuje szczere, mocne uczucie między ludźmi, to jeszcze podnosi temat nietolerancji i dyskryminacji rasowej. I jako kolejny obraz, zaraz obok „Green Book”, pokazuje wyraziście, że od lat 70. niestety nie zmieniło się w tej kwestii aż tak wiele.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA