Filmów traktujących o piłce nożnej, nie skażonych niczym innym, tak naprawdę nie ma wiele. Powodem tego pewnie jest trudność w takim zrealizowaniu danego tematu, aby przyjemność, idąca z obejrzenia tego dzieła, była równomierna do poniesionych kosztów seansu (choć trudno to ocenić ;)). Kiedy rok temu dowiedziałem się o premierze Goal!, pierwsze skojarzenia powędrowały w kierunku japońskiego filmidła Shaolin Soccer. Ogólnie produkcja żałosna i durna, ale jednak zmuszała widza do ciągłego śmiechu, przez co została wysoko oceniona przez różne portale. Wracając jednak do tematu. Goal!, który po głębszym zapoznaniu okazał się filmem w miarę dobrym i zaspokajającym normalne potrzeby przeciętnego widza. Jednak już wymagający kinoman nic ciekawego dla siebie w nim nie znajdzie. Ot zwykły film na "odmóżdżający" piątkowy wieczór, po całym męczącym tygodniu.
Marzeniem młodziutkiego Santiago Muneza od zawsze była zawodowa gra w piłkę nożną. Niestety jak dotąd życie mu na to nie pozwalało. W wieku kilku lat emigrował wraz z rodziną do USA, które miało zapewnić mu tzw. amerykański sen. Przez całe swoje dotychczasowe życie pracuje wraz z ojcem przy czyszczeniu basenów, co nie daje mu wielkich nadziei na przyszłość. W swoim wolnym czasie gra w amatorskich klubach, gdzie w końcu zostaje dostrzeżony przez byłego piłkarza Glena Foya. Ten namawia Santiago do wyjazdu do Europy i przedstawia go trenerowi Newcastle. Odtąd Munez będzie zapoznawał się z tajnikami rządzącymi tym sportem, pozna kolegów "po fachu", zakocha się w ślicznej lekarce oraz przeżyje pierwsze wzloty i upadki. Jak się przekona zawodowe życie piłkarza wcale nie jest usłane różami.
Po fabule tego filmu nie należy się spodziewać jakiejś doskonałej historii. Wszystko od początku do końca jest przewidywalne i praktycznie nic nas nie może zaskoczyć. Jest to po prostu zwykły film z happy endem, który można obejrzeć raz i dobrze się przy tym bawić, po czym zapomnieć i nigdy nie wracać ;). Warto także wspomnieć, iż w planach jest produkcja całej trylogii (druga część już dostępna w Stanach!), jednak nie wróżę jej wielkiego sukcesu. O ile jeden taki film mógł zebrać pozytywne opinie, to więcej tego typu produkcji może zepsuć dobry posmak po jedynce.
Niewątpliwe największym plusem tejże produkcji jest sposób przedstawiania wydarzeń na ekranie, a szczególnie samych dryblingów, sztuczek piłkarskich czy samych meczów, które potrafią zauroczyć nawet zatwardziałych graczy. Dzięki temu film porywa widza, wciągając go do świata piłki, nie pozwalając mu oderwać się przez te niespełna dwie godziny. Trudno tutaj powiedzieć chociażby jedno złe słowo na pracę kamery, ponieważ całość obrazu odbiera się nadzwyczaj dobrze. Niestety pomimo tych pozytywnych aspektów, trudno odmówić temu tytułowi bezpłciowości, jaka bije od ekranu. Takie filmy najtrudniej jest oceniać, ponieważ z grubsza nie ma w nich nic złego do zarzucenia, ani też nic wybitnego, co wywyższałoby daną produkcję nad inne. Można więc, stwierdzić, że producent idealnie trafił przynajmniej w moje oczekiwania, nie rozczarowując mnie przy tym, ale i także nie zaskakując niczym nowym. A jak wiem z doświadczenia, takie obrazy nie zostają długo w pamięci.
W postać Santiago wcielił się początkujący aktor Kuno Becker, znany za oceanem głównie z filmów gorszych kategorii. Pomimo tego pokazał swój niezwykle rozwinięty (jak na te warunki) aktorski warsztat. Doskonale zaprezentował nam zagubionego chłopaka, który wkracza w dorosłość z dziecięcymi marzeniami i ułudami. Po prostu nie sposób nie polubić tej postaci. Jest autentyczna, śmieszna a nawet wzruszająca. Po prostu prawdziwy człowiek ze swoimi problemami, z którym wielu z nas może się utożsamiać. Reszta obsady też wykonała swoje zadanie celowo. Stehen Dillane zagrał przekonująca byłego piłkarza, mającego zadatki na piłkarskiego menadżera. Przyjemnie też zobaczyć nieodpowiedzialną, dziecięcą gwiazdę klubu Newcastle, graną przez Alessandro Nivola. Wprowadza on do filmu przez swoje zachowanie trochę humoru i rozluźnienia. W reklamówkach mogliśmy zobaczyć także informacje o prawdziwych, wielkich piłkarzach. Praktycznie już żywych legendach. Niestety jak się okazało, był to zabieg czysto marketingowy, a m.in. Beckhama, czy Zidane'a zobaczymy tylko w jednej, kilkusekundowej scenie. Za to należy się nagana, zwłaszcza dla speców od reklamy ;).
Czy warto więc obejrzeć ten film? Jeśli jesteś fanem piłki kopanej, to bez wahania możesz poświęcić swój czas. Jeśli lubisz od czasu do czasu obejrzeć film lekki, rozluźniający, przy którym nie trzeba uruchamiać zwojów mózgowych, to także powinieneś znaleźć na niego czas. Jednak, jeśli podczas oglądania szukałbyś tylko elementów, do których można się przyczepić, lub wyławiałbyś same błędy, to w takim wypadku radzę sobie odpuścić. Przyjemności z tego nie będziesz miał żadnej...