REKLAMA

"Gra fortuny" to jeden ze słabszych filmów Ritchiego. A i tak bawiłem się świetnie

Nie ukrywam: moja sympatia do filmów Guya Ritchiego sprawia, że jestem skłonny do sporej pobłażliwości. Brytyjczyk potrafi mi sprzedać nawet kulejące fabularnie obrazy - przede wszystkim dzięki bohaterom i sposobowi opowiadania. "Gra fortuny" to właśnie taki przypadek - bardziej niż to, dokąd ta historia zmierza, interesuje mnie tu i teraz. Nie to, co robią bohaterowie, ale w jaki sposób to robią.

gra fortuny film kino recenzja opinie guy ritchie statham
REKLAMA

Trochę sobie na "Grę fortuny" Guya Ritchiego poczekaliśmy. Film ukończono w lipcu 2021 roku, a jego planowaną na marzec 2022 premierę przesunięto z racji inwazji Rosjan na Ukrainę. Część przeciwników Orsona Fortune'a (Jason Statham) stanowi bowiem grupa boleśnie stereotypowych ukraińskich zbirów - wstrzymanie projekcji było zatem wyrazem taktu ze strony wytwórni.

I doczekaliśmy się. "Gra fortuny" skupia się na wspomnianym Orsonie - zwerbowanym przez światową grupę wywiadowczą "Five Eyes" agencie MI6, który wraz ze swoją doborową ekipą musi powstrzymać niedorzecznie zamożnego handlarza broni (Hugh Grant) przed aktywacją tajemniczej technologii. By to zrobić, potrzebuje "konia trojańskiego" - hollywoodzkiego gwiazdora (Josh Harnett), który ułatwi ekipie dotarcie do bogacza. Nathan (Cary Elwes), Sarah (Aubrey Plaza), JJ (Bugzy Malone) i Fortune rozpoczynają wyścig z czasem - i pewnym starym znajomym z branży, nieustępliwym i podążającym za nimi krok w krok.

REKLAMA

Gra fortuny: recenzja nowego filmu Guya Ritchiego

"Gra fortuny" nie zaskoczy was absolutnie niczym. Ritchie ewidentnie zamarzył sobie, by nakręcić film szpiegowski w stylu Bonda z epoki Moore'a - zdecydował się jednak nieco poprzesuwać akcenty. I tak fabularne tło nabiera powagi, a humor wynika z żartów sytuacyjnych i interakcji między bohaterami. Nie ma tu zabawy konwencją, przekory czy gatunkowego buntu (choć - całe szczęście - większość najbardziej męczących i żenujących już stereotypów i archetypów została elegancko wyśmiana, głównie przez postać Plazy).

Zabrakło nawet oryginalnego antagonisty. Próżno też szukać tu typowych dla kina Ritchiego zabiegów, jak choćby różnych narracyjnych kombinacji. Twórca postawił na prostotę: niespecjalnie dba o budowanie napięcia (a czy Bondy z Moorem budowały jakieś napięcie?) i decyduje się opowiedzieć tę wtórną szpiegowską historię w pierwszorzędnie rozrywkowy sposób. Tu liczy się akcja, realizacja karkołomnych pomysłów w kolejnych scenach potyczek i pościgów, dowcip i świetne, napisane w duchu starego dobrego Ritchiego dialogi. Droga, nie cel.

Ritchie to hochsztapler, któremu uwielbiam pozwalać się zwodzić. Potrafi sprawić mi frajdę nawet wtedy, gdy nie mówi absolutnie nic angażującego. Nieciekawe historie opowiada w sposób, który utrudnia oderwanie wzroku od ekranu. I - jak zawsze - dopieszcza charaktery swoich postaci. Absolutnie fantastycznych.

REKLAMA

Jestem świadomy, że "Gra fortuny" to film z problemami.

No bo tak: chęć nakręcenia filmu szpiegowskiego nawiązującego do starych Bondów, nie musi od razu oznaczać konieczności powołania do życia aż tak nieoryginalnego, przewidywalnego i banalnego głównego wątku. Mam też problem z kilkoma naprawdę tanimi stereotypami - nie da się ich przecież wybronić ironią i delikatnymi śmieszkami z gatunku, skoro część jego zmurszałych, przedpotopowych cech jest otwarcie (ale z wdziękiem!) obśmiewana przez Sarah. Zresztą, te archaiczne figury - jak choćby wspomnieni Ukraińcy - wiążą się raczej z tą poważniejszą sferą filmu.

A skoro już jesteśmy przy Sarah, czyli zdecydowanie najciekawszej i operującej najmocniejszymi tekstami w filmie postaci, pokłońmy się wcielającej się w nią Aubrey Plazie. Aktorka zmienia maski z godną szpiega płynnością - najlepsza jest jednak wtedy, gdy z mieszaniną pobłażliwości i sympatii obnaża kalectwo myślowych schematów Fortune'a. Wraz z Hugh Grantem tworzą parę najjaśniejszych punktów filmu - nie tylko pod względem aktorskim.

Mimo wszystko jednak jestem zdania, że Ritchie do zbyt sprawny twórca, by nie zadbać o dobrą zabawę na sali kinowej. Jego "Gra fortuny" to prosty, niewymagający seans - taki, podczas którego cała sala śmieje się na głos, choć najpewniej dość szybko o nim zapomni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA