Oryginalny odcinek pilotażowy „Gry o tron” był okropny i nikt nie chciał go oglądać. Teraz wiemy, dlaczego
„Gra o tron” od kilku lat jest serialem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Produkcja HBO cieszy się ogromnym zainteresowaniem, ale wcale nie musiało tak być. Tajemnicą poliszynela było, że oryginalny odcinek pilotażowy serialu nie stał na wysokim poziomie. Właśnie ujawniono szczegóły jego scenariusza, które pokazują dlaczego.
Z każdym mijającym tygodniem zbliżamy się do najważniejszego dnia w serialowym kalendarzu 2019 roku. Do premiery finałowego sezonu „Gry o tron” pozostały jeszcze nieco ponad dwa miesiące, ale ogromne oczekiwania widzów są jak najbardziej zrozumiałe. Zanim jednak produkcja HBO stała się dziełem, którego rozmach jest w stanie powalić nawet największych krytyków, była tylko jednym z wielu seriali zaproponowanych stacji. Twórcy „Gry o tron” otrzymali szansę w postaci odcinka pilotażowego i musieli pokazać, że na ich dzieło warto postawić.
Piękna historia z happy endem? Nie do końca, bo oryginalny pilot serialu był absolutnie i bezwzględnie okropny. Tak przynajmniej od kilku lat donosiły osoby, które miało go (nie)szczęście widzieć. Nawet David Benioff, jeden z showrunnerów produkcji w podcaście Scriptnotes przyznawał, że ukończone dzieło było nieudane. Wraz z D.B. Weissem pokazali odcinek zaprzyjaźnionym scenarzystom Craigowi Mazinowi, Tedowi Griffinowi oraz Scottowi Frankowi:
Reakcja kolegów zachęciła twórców do zrobienia serii dokrętek. Finalnie pierwszy odcinek składał się w 90 proc. z nowych i zmienionych scen.
Długo nie wiadomo było jednak, co dokładnie znajdowało się w pierwotnym epizodzie, że został tak okrutnie oceniony. I co zmienili twórcy, że różnica była tak kolosalna. Zmieniono reżysera, bo Toma McCarthy'ego (późniejszego twórcę „Spotlight”) zastąpił Tim Van Patten. Dokonano też kilku roszad w obsadzie aktorskiej. Ale podobne szczegóły raczej nie mogły stać za całkowitą metamorfozą serialu.
Nie brakowało spekulacji dotyczących scenariusza pilotażowego odcinka. Kilka lat temu do sieci wyciekł tekst, który rzekomo miał być bardzo wczesną wersją skryptu. Ale jego autentyczność nigdy nie została potwierdzona. Najnowsze informacje zdobyte przez Huffington Post są zdecydowanie bardziej wiarygodne. Dziennikarz amerykańskiego portalu udał się do biblioteki Cushing Memorial w Texasie, gdzie George R.R. Martin od dwóch dekad składuje stare manuskrypty swoich prac. Tam reporter natrafił na pudełko z materiałami produkcyjnymi pilota „Gry o tron”. Odkryty scenariusz ma datę 22 października 2009 roku, czyli mniej więcej wtedy, gdy zaczęły się zdjęcia do epizodu.
Gra o tron pilot - jakie są różnice między dwoma odcinkami?
Zmian między wersją pilotażową, a tą pokazaną w telewizji jest stosunkowo dużo, choć nie wszystkie są tak znaczące, jakby mogło się wydawać. Wyraźnie widać jednak, że prawdą są doniesienia, jakoby osoby oglądające pilota miały ogromne problemy ze zrozumieniem relacji między bohaterami. Wynika to po części z tego, że oryginalna wersja jest bardziej zbliżona do powieści Martina. O ile jednak pisarz miał kilkadziesiąt stron, by wyjaśniać zależności między różnymi rodami i postaciami, to w serialu takiej możliwości nie było.
Z pilota widz nie dowiaduje się choćby, że Jaime i Cersei są rodzeństwem. Bez wcześniejszego zapoznania się powieścią, próba zamordowania Brana i relacja między tą dwójką były dla oglądającego bardzo niejasna. Tym bardziej, że Cersei wyrywa się Jaimemu i kilka razy w trakcie stosunku seksualnego prosi, żeby przestał. Nie wiadomo więc, co ich łączy i dlaczego mężczyzna słucha rozkazów Cersei. To niejedyna zmiana związana z seksem. Daenerys nie zostaje zgwałcona przez Khala Drogo, a zamiast tego (podobnie jak w powieści) do zbliżenia dochodzi za obopólną zgodą.
Zmian związanych z Lannisterami i Starkami jest więcej. Rozmowa między Jaimem a Nedem Starkiem jest znacznie dłuższa od tej wyemitowanej i zahacza też o postaci ojca i brata przyszłego namiestnika. W międzyczasie Jon się upija. A Cersei znajduje piórko zostawione przez króla Roberta przy posągu Lyanny w kryptach Winterfell i każe je spalić (co ciekawe, pojawia się ono później w 5. sezonie oraz teaserze najnowszej odsłony). Z kolei Catelyn z jakiegoś powodu bardzo chce, żeby Sansa wyszła za Joffreya i namawia do tego Neda. W kontekście jej postawy z kolejnych odcinków wydaje się to nie mieć za grosz sensu.
Zupełnie inaczej przebiega także spotkanie z Innymi, którzy w dodatku... rozmawiają ze sobą.
W powieściach słudzy Nocnego Króla potrafią się ze sobą porozumiewać. W serialu jednak nigdy tego nie widzimy. Podobno twórcy w pierwszym i drugim sezonie nagrali sceny z mówiącymi Innymi, ale sprawiało to złe wrażenie. Nie lepiej zapewne było w przypadku pilota. Scenariusz pełen jest oprócz tego drobnych zmian, jeśli chodzi o kwestie wypowiadane przez poszczególnych bohaterów. Żart na temat podcierania króla przez namiestnika, który w serialu wypowiada Jaime, tutaj trafia się Nedowi Starkowi (ponownie wbrew charakterowi postaci).
Wszystko to nie tłumaczy oczywiście w pełni, dlaczego pilotażowy epizod „Gry o tron” zebrał tak negatywne recenzje. Oprócz scenariusza ważne są także inne aspekty. Obsada aktorska, atmosfera na planie, osoba reżysera i wiele innych aspektów. Fakt pozostaje jednak faktem, że aktorzy czuli się z początku niekomfortowo. A skrypt na pewno tego nie ułatwiał. Był jednocześnie stosunkowo pogmatwany i za mocno skupiał się na niepotrzebnej ekspozycji. Paradoksalnie wiele pomogło odejście od sztywnego trzymania się fragmentów z powieści Martina, choć to właśnie dzięki jego archiwum znaleziono opisywany dokument.