Jon Snow podejmuje decyzję, a Daenerys Targaryen przypomina, o co chodzi w „Grze o tron”. Oceniamy 2. odcinek 8. sezonu
2. odcinek serialu „Gra o tron” odpowiada na pytania, które zadawaliśmy sobie po wielkim otwarciu 8. sezonu. Jednak mimo że za nami już 1/3 finałowej serii, można mieć poczucie, że niewiele się wydarzyło, a najważniejsze dopiero przed nami. Oby, bo na razie „Gra o tron” powinna raczej nosić tytuł „Pogaduchy w Winterfell”.
Uwaga, czytacie na własną odpowiedzialność! Tekst zawiera spoilery!
Pewnie serialowy Jon Snow, czyli Kit Harington, kazałby mi się „pieprzyć”, ale 8. sezon „Gry o tron” budzi we mnie bardzo sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszę się, że hit HBO wrócił – kiedy ponownie po wielu miesiącach usłyszałam w kinie muzykę z produkcji, dostałam gęsiej skórki. Z drugiej zaś strony 1. odcinek serialu, który miał premierę po dwóch latach przerwy produkcji w emisji, fabularnie nieco rozczarował. Widać, że akcja się dopiero zawiązuje i musimy – mówiąc wprost – „wgryźć się” w sytuację mającą aktualnie miejsce w Westeros, a głównie w Winterfell. Dopiero ostatnie minuty poprzedniego epizodu przyniosły więcej emocji – Samwell Tarly zdradził Jonowi jego prawdziwe pochodzenie. A to – jak dobrze wiemy – ma niebagatelne znaczenie w kontekście relacji Snowa z Daenerys, a także walki o Żelazny Tron.
Po cichu liczyłam na to, że 2. odcinek 8. sezonu „Gry o tron” ruszy, że się tak wyrażę, z kopyta. Niestety, dostaliśmy powtórkę z rozrywki z ubiegłego tygodnia.
Zamiast akcji mamy powroty starych znajomych i ich wzajemne przywitania. Wiele z postaci rozstało się ze sobą dawno temu i dopiero teraz, będąc w Winterfell, przekonuje się o tym, co wydarzyło się u nich od ostatniego spotkania. Ba, niektórzy są nawet zaskoczeni, że ich dawni towarzysze jeszcze żyją, jak Arya, która zobaczyła Ogara. Konfrontacja wrogów, którą zasugerował 1. odcinek, znajduje swoje ujście w kolejnym epizodzie – Jaime kaja się, choć momentami opornie, przed królową Daenerys, a jego spotkanie z Branem dowodzi, że to – paradoksalnie – dzięki temu wydarzeniu młody Stark stał się tym, kim się stał, a więc Trójoką Wroną. Wątki toczą się leniwie i dziwię się, że zamiast dwóch odcinków, nie dostaliśmy jednego otwierającego 8. sezon, który trwałby np. 1,5 godziny. Dobrze widać, że te dwa epizody to podwaliny pod to, co dopiero ma się wydarzyć. I to trochę rozczarowuje, bo już teraz chciałoby się wskoczyć w wir akcji.
Warto jednak zauważyć, że dwa pierwsze epizody nowej serii „Gry o tron” spina ładna klamra.
Pod koniec 1. odcinka Jon Snow zostaje postawiony przed faktem, który całkowicie zmienia jego, wydawałoby się, pewną i wypracowaną sytuację. 2. z kolei kończy się sceną, w której wspomniany bohater, zgodnie z zasadami, jakie mu przyświecają, informuje swoją wybrankę, Daenerys Targaryen, o łączącym ich pokrewieństwie. I tak naprawdę to jedyne bardziej emocjonujące wydarzenia, którymi raczą nas scenarzyści. A przynajmniej takie, które mają potencjał na ciekawe rozwinięcie, bo mają wpływ na wiele wątków w produkcji.
Ostatnie słowa Daenerys dają nadzieję, że od 3. odcinka całość nabierze tempa.
Być może zwróciliście uwagę, że kiedy Jon Snow informuje swoją ukochaną i królową jednocześnie, o tym, że jej brat, Rhaegar Targaryen, jest jego ojcem (w związku z czym Daenerys jest jego najbliższą ciotką, a on jej bratankiem), Dany, która wcześniej zapewniała Sansę, że kocha jej brata, czyli Jona Snowa, reaguje dość wymownie. Matka Smoków nie jest specjalnie zdruzgotana tym, że to może w jakiś sposób zaszkodzić ich miłości (chociaż trzeba wziąć poprawkę, że jest z Targaryenów), ale od razu zauważa w Jonie prawowitego króla, który powinien zasiąść na Żelaznym Tronie. A co za tym idzie... jej rywala w walce o władzę nad Siedmioma Królestwami.
Aż chce się krzyknąć – go, go Dany! Całe szczęście, że przypomniałaś milionom widzów, o co toczy się ta gra.
Koniec z telenowelą. Zaczyna się prawdziwa bitwa o Żelazny Tron. I to po trupach do celu.