Najpierw widzisz groteskowe graffiti ze swoją podobizną. Potem znikasz. Graffiti girl blues - recenzja
Zawsze może być gorzej - tak wypada podsumować los Tomasza, samotnego ojca, który od lat pracuje w zakładzie pogrzebowym i przybija drewniane podobizny Chrystusa. Życie antyspołecznego alkoholika radykalnie się zmienia, gdy jego nastoletnia córka znika w niewyjaśnionych okolicznościach.
OCENA
Chociaż początkowo nic na to nie wskazuje, Graffiti girl blues przynależy gatunkowo do thrillerów psychologicznych. Akcja audiobooka, napisanego i nagranego na zamówienie Storytel Original, prowadzona jest niespiesznie, skrupulatnie zagłębia się w życie Tomasza. To samotny ojciec pracujący w zakładzie pogrzebowym, który regularnie zagląda do butelki. Mężczyzna nie widzi życia poza wódką, wiarą oraz swoją córeczką Łucją. Historia napisana przez Emila Strzeszewskiego nabiera rozpędu wtedy, gdy Tomasz traci wszystkie wspomniane filary swojego jestestwa.
Pomimo wychowania w religijnym duchu, Łucja wcale nie jest doskonałą córeczką tatusia. Wręcz przeciwnie. To pretensjonalna buntowniczka, która z namiętnością oddaje się nastoletnim przyjemnościom - piciu, paleniu i niezobowiązującym znajomościom. Dziewczyna jest postrachem szkoły, wprowadza własne porządki na zatłoczonych korytarzach liceum. Jednak nawet Łucja zaczyna być przerażona jak dziecko, gdy pewnego dnia widzi na ścianie groteskowe, niezwykle szczegółowe i pieczołowicie wykonane graffiti z własną podobizną. Obok niego widnieje enigmatyczna data, niczym niewypowiedziana groźba nadchodzącej katastrofy.
Graffiti girl blues początkowo może się kojarzyć z „Kręgiem dla nastolatków”.
Młody autor, Emil Strzeszewski, bardzo sprawnie posługuje się słowem. Jego narracja ma odpowiednie tempo, a wizja jest przelewana na papier bez żadnych niedoskonałości. Twórca świetnie rokuje na przyszłość, ale nie mogę się wyzbyć poczucia pewnej naiwności bijącej z pierwszych rozdziałów odcinkowego audiobooka. Prowadzona dwutorowo narracja rysuje przed słuchaczami świat nastoletniej Łucji, będący najsłabszym ogniwem opowieści. Graffiti girl blues jest w tych momentach niebezpiecznie blisko dramatów dla nastolatek. Doskonale rozumiem, że pewne sceny i opisy były konieczne dla zbudowania tła. Takie segmenty historii mocno kontrastują jednak z metką „mrocznego thrillera psychologicznego”, którą Storytel promuje autorskiego audiobooka.
Sytuację ratuje Tomasz, któremu naprawdę nie sposób nie kibicować. To świetny protagonista. Do bólu autentyczny, skrupulatnie przedstawiony, wielowarstwowy i prawdziwie żywy, pomimo społecznego wycofania oraz życiowego rozgoryczenia. Świetnie czyta się jego przemyślenia, a Strzeszewski umiejętnie rozwija bohatera w dalszych rozdziałach. Gdy akcja Graffiti girl blues rusza galopem do przodu, zagłębianie bohatera w coraz mroczniejsze wydarzenia to dla słuchacza sama przyjemność. Kolejne rozdziały audiobooka będziecie chłonąć w okamgnieniu.
Wielka w tym zasługa rewelacyjnego lektora Filipa Kosiora. To jeden z najlepszych głosów polskiej sceny audioboków.
Emil Strzeszewski ma wielkie szczęście, że jego opowieść trafiła właśnie na Kosiora. Lektor sprawia, że granica między audiobookiem oraz słuchaczem w zasadzie przestaje istnieć. Za pomocą silnej, ale jednocześnie nieinwazyjnej barwy głosu czytelnik po prostu zatapia się w opowieści. Zostaje przez nią wessany w sposób naturalny, bez żadnych przeszkód oraz niedogodności. Filip Kosior buduje bardzo dobry klimat dla thrillera, ale jednocześnie nie eksponuje przesadnie swojej obecności, wypychając na pierwszy plan prozę Strzeszewskiego. Po tym można poznać prawdziwego profesjonalistę.
Nie mam wątpliwości, że na ten moment Graffiti girl blues to najciekawsza, najbardziej przyjemna w odsłuchu produkcja Storytel Originals. Odcinkowy audiobook pochłonąłem „na jednym tchu” podczas wieczorowych spacerów, ani na moment nie mając poczucia przesytu. Dobre tempo, dobra opowieść, dobry język i tylko nieco za dużo niewinnej naiwności - to jak najbardziej pozytywny bilans, który powinien skłonić wydawnictwo do dłuższej współpracy ze Strzeszewskim. Chciałoby się więcej.
Ode mnie siedem puszek ze sprayem na dziesięć