REKLAMA

Seks, narkotyki i Ewan McGregor. Jak wypadł netfliksowy „Halston” od Ryana Murphy'ego?

Halston - człowiek, którego okradziono z imienia — po 31 latach od swojej śmierci postrzegany jest jako osobliwy, ale fascynujący symbol sukcesu i upadku zarazem. Halston to wielkość, ale i przestroga. Doskonały materiał na film czy serial: nietuzinkowy bohater, o którym jednak niełatwo opowiedzieć, unikając nadmiernego skupienia na fasadzie jego wizerunku. Ryan Murphy podjął się tej próby.

halston ewan mcgregor netflix premiera
REKLAMA

Miniserial Netfliksa znacznie więcej uwagi poświęca temu, kim Halston ostatecznie się stał (jak widziany był przez innych i jaką pozę przybierał), niż temu, kim był wcześniej. Pięć wyprodukowanych przez Ryana Murphy'ego odcinków nie zapoznaje nas z całością życiorysu ikonicznego Roya Halstona Frowicka, skupiając się raczej na przebiegu jego kariery od wspinaczki na szczyt, poprzez budowę imperium, aż po smutny upadek. Położenie nacisku na te aspekty życiorysu Halstona pozwala wybrzmieć historii sukcesu, ale w efekcie nader często pomija w tej opowieści człowieka. Nie zmienia to faktu, że na poziomie kreacji mamy do czynienia z fenomenalnym występem.

REKLAMA

Jest to bodaj pierwszy od czasu „Trainspotting” tak brawurowy występ Ewana McGregora: elektryzujący i hipnotyzujący.

Nieprzekraczający granic niepotrzebnej szarży aktor nie bierze jeńców, proponując widowni onieśmielający portret człowieka, dla którego każda międzyludzka interakcja była niczym sceniczny popis przed wielką publicznością. Wszyscy musieli wiedzieć, kto tu jest prawdziwą gwiazdą, pewną siebie i skupiającą na sobie pełnię uwagi.

Z tego, co o Halstonie możemy się dowiedzieć choćby z jednego z poświęconych mu dokumentalnych filmów, twórcy serialu nie przesadzili z podkreśleniem skandalicznego oblicza artysty. Porwany przez niekończący się wir seksu i wciąganej przy dosłownie każdej okazji kokainy serialowy bohater nie zniekształca obrazu rzeczywistego Halstona. Zwłaszcza, że McGregor w swej kreacji nie pominął lęku, tłamszonej rozpaczy, tragizmu i poczucia, że historia osoby tak utalentowanej, ekscentrycznej i wyjątkowej nie mogła skończyć się inaczej, niż… właśnie tak, jak się skończyła.

Oczywiście nie oznacza to, że powinniśmy traktować serial zbyt poważnie i doszukiwać się w nim rzetelnego przedstawienia życiorysu legendarnego projektanta.

Serial „Halston” to spektakl pełen przerysowanych dialogów, gestów, sukienek, falban, barw i pasji; to, co niewątpliwie udało się w nim zawrzeć, to miłość do mody (którą starał się też zaszczepić w sobie McGregor, sumiennie przygotowując się do roli i ucząc się krawiectwa). Mody jest tu, siłą rzeczy, bardzo dużo. Dlatego też podczas seansu najlepiej będą bawić się ci, którym świat stylu, wybiegów i ciuchów, a przynajmniej ten związany z największymi nazwiskami branży, nie jest zupełnie obcy. Przez produkcję przewija się ogrom marek, kultowych projektantów i członków towarzyskiej śmietanki najwyższych szczebli tamtych czasów. Kroje i style odtworzone są z czułą drobiazgowością.

Nie oznacza to, że ludzie będący z modą na bakier, albo wręcz od niej stroniący, będą się nudzić (choć jest kilka momentów, które odrobinę nudą trącą). Murphy zadbał bowiem o rozrywkowy wymiar swojego przedstawienia, a charyzmatyczna obsada (aktorki i aktorzy doskonale dobrani do ról członków socjety i bywalców legendarnego Studia 54) nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Krysta Rodriguez jako Liza Minnelli wielokrotnie kradnie show.

Twórcy pamiętali też, by oddać należyty szacunek talentom Halstona. Oglądając jego serialową inkarnację, nie mamy wątpliwości, że nie doszedł na szczyt dzięki przypadkowi, a dzięki wybitności wspartej ciężką pracą. Halston był prawdziwym wizjonerem, a serialowy wątek sporu o butelkę sygnowanego jego nazwiskiem zapachu świetnie podkreślił to wizjonerstwo: nabieramy pewności, że projektant znacznie wyprzedzał swoje czasy i mógłby osiągnąć znacznie więcej, gdyby nie podcięto mu skrzydeł.

Dość kłopotliwe okazują się banalne i obliczone wyłącznie na wytłoczenie z widzów wymuszonego współczucia retrospekcje z życia bohatera. Krótkie urywki nieprzyjemnych wspomnień momentami sprawiają wrażenie próby trywialnego wytłumaczenia jego niełatwego charakteru. Przebłyski Halstona w większości przypadków nie służą opowieści i ostatecznie nie mówią nic konkretnego o jego przeszłości, której wiele istotnych i interesujących aspektów zostaje zupełnie pominiętych. W konsekwencji serial okazuje się psychologicznie powierzchowny.

Problelmem „Halston” jest jego struktura, w tym nierówne tempo.

REKLAMA

Kuleje narracja, pełna luk i napoczętych wątków, które potencjalnie interesujące szybko znikają w niewyjaśnionych okolicznościach (vide Rory Culkin jako Joel Schumacher). Serial potrafi rozbawić, przejąć i zauroczyć, ale rzadko sięga głębiej, nawet gdy ewidentnie zachodzi taka potrzeba. Ryan Murphy wie, jak w kilku odcinkach zamknąć blaski epoki i płomienie ówczesnej dekadencji; kolejny raz zapewnia przyzwoitą rozrywkę, niestety nie stara się wyjść ponad to, co oczywiste.

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA