Han Solo: Gwiezdne wojny jest jak prequele George'a Lucasa. Ale nie dlatego sprzedaje się tak źle
Powstawaniu filmu Han Solo: Gwiezdne wojny – historie towarzyszyła duża nieufność i obawy o to, jak Disney sportretuje tego legendarnego bohatera. Pierwsze reakcje widzów i recenzentów były w większości pozytywne, okazało się jednak, że to tylko miłe złego początki. Spin-off jest najgorzej sprzedającym się filmem od czasów prequeli Lucasa. I wcale nie dlatego, że jest słaby.
Uwaga! Tekst zawiera spoilery dotyczące prequela o Hanie Solo.
Wieści o niezwykle słabym wyniku finansowym filmu Han Solo: Gwiezdne wojny – historie w premierowym weekendzie rozprzestrzeniły się lotem błyskawicy. Nawet Epizod III osiągnął w analogicznym okresie lepszy wynik od najnowszego filmu Disneya. 101 mln dol. nie byłoby porażką dla żadnego innego blockbustera. Ale nie gdy mowa o serii tak dochodowej jak Gwiezdne wojny. Dlatego od razu zaczęły się poszukiwania winnego.
Wielu analityków, choćby w rozmowie z portalem Variety, wskazuje na zbyt zachłanne, a zarazem konserwatywne zachowanie Disneya. Nowy film o Hanie Solo miał swoją premierę ledwie cztery miesiące po debiucie Ostatniego Jedi. Disney nauczony kolejnymi sukcesami następujących po sobie filmów z Marvel Cinematic Universe liczył, że widzowie z ochotą pójdą do kina na kolejny film z serii Star Wars.
Fani Gwiezdnych wojen są jednak znacznie bardziej wymagający i niechętni zmianom od wielbicieli komiksów.
Zazwyczaj śledzą też swoje uniwersum całościowo, podczas gdy fani Strażników Galaktyki lub Spider-Mana mogą nie przeczytać w swoim życiu ani jednego komiksu o Czarnej Panterze. Disney przeliczył się też podwójnie, licząc że widzowie pójdą na trzeci wielki blockbuster w ciągu kilku tygodni (po Avengers: Wojna bez granic i Deadpoolu 2).
Pojawiają się też głosy, że widzowie mają dosyć kolejnej opowieści o tych samych bohaterach. Może to być po części prawda. Fandom Gwiezdnych wojen przez lata narzekał na Expanded Universe, że ciągle śledzi losy rodów Skywalkerów i Solo, tak jakby w galaktyce nie było żadnych innych ciekawych bohaterów. To się nie zmieniło również po likwidacji EU, bo przecież w spin-offie o Hanie Solo nie brakuje mniej i bardziej zaskakujących cameo.
Podobieństwo Han Solo: Gwiezdne wojny – historie do prequelów George'a Lucasa wcale nie oznacza, że to zły film. Podobnie jak Epizody I-III prequel cierpi na problemy z tempem, nadmiar szczęśliwych zbiegów okoliczności i średniej jakości aktorstwo. W swoich najlepszych momentach buduje jednak dramaturgię i zaskakuje nie gorzej od najlepszych części gwiezdnej sagi. Podobnie jak prequele i Łotr 1 (a znacznie lepiej niż okropne pod tym względem Przebudzenie Mocy i Ostatni Jedi) zarysowuje również pasjonujący i rozbudowany świat odległej galaktyki.
Wydaje się, że znacznie bardziej na wynik finansowy Han Solo: Gwiezdne wojny wpłynęły kontrowersje związane z poprzednią częścią sagi.
Zdania o Ostatnim Jedi były podzielone, ale lwia część zagorzałych fanów poczuła się obrażona, tym jak potraktowane zostały postaci sagi. Pozostaje kwestią sporną, czy było tak, bo fandom Gwiezdnych wojen czuje niezrozumiałą awersję do zmian, czy może z innych powodów. Osobiście uważam, że film Riana Johnsona miał więcej dziur fabularnych niż szwajcarski ser. A zmiana paradygmatu z walki dobra ze złem na świat pełen szarości była ciekawym pomysłem, ale przecież porzuconym przed ostatnim aktem filmu. Do dzisiaj nie rozumiem też jakim cudem wszyscy recenzenci ignorowali okropną jakość efektów specjalnych w Epizodzie VIII i bijące po oczach green screeny.
Rozumiem za to gniew i rozżalenie dużej części fanów. A to właśnie najbardziej zagorzali wielbiciele decydują się oglądać wszystkie części wraz z spin-offami i to od razu w momencie premiery. Disney stracił tych fanów, być może bezpowrotnie. Tym razem to nie Han Solo strzelił pierwszy, a raczej oberwał rykoszetem. To ogromne szczęście, że rana nie jest śmiertelna i sam film wykaraskał się z kłopotów jako całkiem ciekawe i zaskakujące kino akcji. Pytanie, czy Disney wyciągnie jakiekolwiek wnioski z tej porażki. Jest na to szansa. W końcu dostali tam, gdzie boli najmocniej. Po kieszeni.