Jeden z najpopularniejszych i najbardziej kasowych aktorów w historii kina w minione wakacje skończył okrągłe 75 lat. Z okazji zbliżającej się premiery filmu "Blade Runner 2049" ponownie przyglądam się jego najbardziej pamiętnym rolom – od Hana Solo, przez Ricka Deckarda, po Indianę Jonesa.
Han Solo w serii Gwiezdne wojny
Cóż można napisać o postaci i filmie, o których napisano i powiedziano już wszystko? Przypadek Hana Solo jest wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze, jest znakomitą lekcją tego, że w życiu nigdy nie jest na nic za późno. Rola, od której zaczęła się tak naprawdę kariera Forda (wcześniej pałał się stolarką i czasem tylko grywał epizody), trafiła w jego ręce gdy miał 34 lata. George Lucas zobaczył w nim ten błysk, którego szukał (pracowali razem wcześniej przy filmie "Amerykańskie graffiti"), a którego nie dojrzał wówczas u Kurta Russella, głównego kandydata do roli Hana Solo.
Ford wierzył w projekt, ale w życiu nie spodziewał się, że rola gwiezdnego przemytnika, który wraz z włochatym kumplem, wyglądającym jak przerośnięty, chodzący na dwóch łapach pies, dołącza do Rebelii w walce przeciwko złemu Imperium Galaktycznemu, przyniesie mu wieczną sławę i uczyni najpopularniejszym aktorem na planecie.
Czysto aktorsko nie jest to może wybitna kreacja, ale jego luz, charyzma i urokliwe nieokrzesanie sprawiły, że na zawsze zapisał się w annałach popkultury.
Indiana Jones
Han Solo był jego startem z turbodoładowaniem prosto w stratosferę wielkiej sławy, ale tak naprawdę dopiero Indiana Jones przypieczętował jego pozycję w Hollywood. Jak pokazała historia, właściwie żaden z głównych aktorów "Gwiezdnych wojen" nie zrobił wielkiej kariery poza franczyzą George’a Lucasa. Udało się to tylko Fordowi, dzięki niezwykle sprawnemu zmysłowi (albo dobremu agentowi). Zapewne też i łut szczęścia miał w tym swoją - nomen omen - rolę.
Harrison Ford dzięki roli Indiany Jones’a stał się pierwszym w historii aktorem mającym w swoim CV kilka przebojowych franczyz. W dodatku obie stały się absolutną klasyką. Sztuka ta do dziś udała się nielicznym.
Dzięki Indianie Jonesowi Harrison Ford zdołał uniknąć skojarzeń tylko i wyłącznie z "Gwiezdnymi wojnami", zapewne też ta rola pozwoliła mu uciec od zaszufladkowania w jednym gatunku i otworzyła drzwi do różnorodnych kreacji w latach późniejszych – od kina akcji po dramaty.
Rick Deckard w filmie "Blade Runner"
Przełom lat 70. i 80. należał absolutnie do Forda. Aktor dorobił się już wówczas dwóch hitowych serii filmów, które jeszcze przez około dekadę miały mu zagwarantować lukratywną pracę. Ale Harrison nie osiadał na laurach i jeszcze pomiędzy kręceniem "Powrotu Jedi" a sequelem "Poszukiwaczy zaginionej Arki" zagrał u samego Ridleya Scotta. Wprawdzie w filmie science-fiction, ale kompletnie odmiennym od przygodowej baśni jaką są "Gwiezdne wojny".
"Blade Runner" zafundował widzom wysmakowaną warstwę wizualną, którą śmiało można nazwać dziełem sztuki. Oprócz tego, otrzymaliśmy mroczną wizję przyszłości skąpaną w poetyce neo-noir i posępnego kryminału. Stonowana, po trochu tajemnicza postać Ricka Deckarda to idealny rewers postaci Hana Solo. Tą kreacją Ford udowodnił, że potrafi dać sobie radę z bardziej złożonymi rolami o większej głębi dramaturgicznej.
John Book w filmie "Świadek"
Policjant John Book to prawdopodobnie najlepsza rola Harrisona Forda pod względem czysto aktorskim. A "Świadek" Petera Weira to prawdopodobnie najlepszy film, w jakim wystąpił Ford. Genialnie przemyślana mieszanka thrillera i romansu, które mało kto potrafiłby przekonująco połączyć.
Bohater grany przez Forda, John Book, zostaje przydzielony do ochrony małego chłopca ze społeczności Amiszów, gdyż ten był świadkiem morderstwa. Okoliczności sprowadzają więc Booka na farmę Amiszów, gdzie jako "obcy" musi nauczyć się żyć w tej specyficznej komunie, co samo w sobie stanowi kapitalny pomysł fabularny. A gdy dołączymy sobie do tego gorący romans pomiędzy postacią Forda, a kobietą graną przez Kelly McGillis oraz grasującego zabójcę w tle, daje nam to kawał naprawdę znakomitego kina.
Dr. Richard Kimble w filmie "Ścigany"
"Ścigany" to historia rodem z powieści Franza Kafki, tyle że z turbodoładowaniem. Ford jako Richard Kimble, szanowany doktor, który zostaje wrobiony w zabójstwo swojej żony, wypada kapitalnie. To jeden z tych przypadków, gdy dany aktor idealnie pasuje do roli.
Z miejsca darzymy Kimble’a sympatią, kibicujemy mu w ucieczce przed karą śmierci, bezgranicznie wierzymy w jego niewinność i trzymamy kciuki za to, by udało mu się jej dowieść.
W "Ścianym" Harrison Ford stworzył też jeden z najlepszych duetów protagonista-antagonista w historii kina, razem ze ścigającym go Tommym Lee Jonesem.
Jack Ryan w filmie "Czas patriotów"
Typowym bohaterem kina akcji Ford nigdy nie był. Nie jest ani klasycznie przystojny, ani nadmiernie dobrze zbudowany, a mimo to ze wszystkich dotychczasowych inkarnacji postaci Jacka Ryana w kinie (a byli to Alec Baldwin, Ben Affleck i Chris Pine) najbardziej lubię wersję Harrisona Forda. Potrafił wydobyć z Ryana najwięcej człowieczeństwa, które pomogło zniwelować dystans pomiędzy tą postacią a widzem. A to w kinie akcji nieczęsto spotykany bonus.