To nie jest He-Man, na którego zasłużyliśmy, ale na pewno go potrzebowaliśmy. „Władcy wszechświata: Objawienie” – recenzja
„Na potęgę posępnego czerepu!” - te słowa wystarczyły, aby w dzieciństwie wywołać ekscytację nadchodzącym starciem czempiona Eterni ze Szkieletorem. Teraz Kevin Smith postanowił przypomnieć nam ich moc, ale „Władcy wszechświata: Objawienie” nie wszystkim fanom „He-Mana i władców wszechświata” przypadło do gustu.
OCENA
A to właśnie do fanów oryginału kierowany jest nowy serial animowany Netfliksa. Nikt nawet nie udawał, że tak jak „He-Man i władcy wszechświata” ma zmusić dzieciaki do jęczenia rodzicom o kupno zabawek firmy Mattel. Chociaż „Władcy wszechświata: Objawienie” rozpoczynają się tam, gdzie pierwowzór miał swój koniec, twórcy celują w o wiele starszą grupę odbiorców, wytyczając własną ścieżkę. Naczelny geek Hollywood postanowił bowiem dostarczyć nam epilog znanej historii i tchnąć w nią zupełnie nową energię. Dlatego już w pierwszym odcinku ginie uwielbiany przez wszystkich czempion Eterni.
Kevin Smith rozwścieczył fanów uśmierceniem He-Mana, przez co nie obeszło się bez review-bombingu użytkowników Rotten Tomatoes. Mimo to, ta kontrowersyjna decyzja wyszła serialowi na dobre. Wynikała z potrzeby ogarnięcia mnogości wątków i dostosowania opowieści do standardów obowiązujących w erze streamingu. Nie mamy tu już do czynienia z epizodyczną strukturą narracyjną i nie możemy oglądać odcinków w losowej kolejności. Zamiast tego mamy poważne potraktowanie uwielbianych w dzieciństwie bohaterów.
Dumnie zmierzać tam, dokąd He-Man jeszcze nie dotarł
Twórcy tylko w pierwszym odcinku grają na naszej nostalgii. To w nim usłyszymy znajomą linię melodyczną i obejrzymy ujęcia niczym żywcem wyjęte z oryginału. Smith wyrzuca jednak He-Mana i Szkieletora poza nawias swoich zainteresowań, aby przyjrzeć się bohaterom, którzy do tej pory spychani byli na drugi plan. Tutaj pierwsze skrzypce gra Teela. To w jej gestii leży uratowanie pogrążającej się w chaosie Eterni. Wraz z przyjaciółmi oraz poplecznikami antagonisty rusza do zaświatów, aby odnaleźć dwie połówki miecza mocy i skuć je z powrotem w jedną broń. Tylko tak może przywrócić magię w świecie przedstawionym.
Twórcy odważnie przemierzają ścieżki, w stronę których oryginał nie miał nawet odwagi spoglądać. Rozkładają mitologię Eterni na części pierwsze, pokazując nam rządzące nią mechanizmy. Mamy tu konflikt z rosnącymi w siłę zwolennikami techniki, mamy psychologiczne niuansowanie Evil-Lyn i w końcu mamy uczynienie z Orka postaci tragicznej. To aż zadziwiające ile poważnych wątków kryło się w prostej opowiastce mającej jedynie promować zabawki dla dzieci. Wszystko to zawsze się gdzieś tam było, ale dopiero teraz zostało wyciągnięte na światło dzienne. I właśnie z tego względu wydaje się znajome, a jednocześnie świeże.
Nie lękajcie się więc zmiany formuły. Chociaż tylko raz usłyszymy pełne zaklęcie przywołujące potęgę Posępnego Czerepu, widowiskowych walk tu nie brakuje. Twórcy opowiadają scenami akcji i wypełnili fabułę gatunkowymi atrakcjami. „Władcy wszechświata: Objawienie” jest pełnoprawnym fantasy spod znaku magii i miecza, od którego nie sposób się oderwać. Sprawdza się znakomicie nie tylko jako kontynuacja oryginału, ale również (a może nawet bardziej) jako zupełnie osobne dzieło.
Czas na morał
W tej recenzji starałem się pokazać, dlaczego ortodoksyjni fani bojkotujący „Władców wszechświata: Objawienie” są w błędzie. Dlatego nigdy nie słuchajcie malkontentów narzekających na zmiany genderowe w rebootach, sequelach czy nowych wersjach znanych opowieści, bo stracicie szansę na wspaniałą przygodę. Do następnego razu.