„Bodyguard i żona zawodowca” to udany sequel komediowego filmu akcji z Ryanem Reynoldsem i Samuelem L. Jacksonem w roli głównej. Bohaterowie, czyli takie dynamiczne duo z Salmą Hayek do kompletu, ponownie ubawili mnie do łez.
OCENA
Mało ostatnio płynie z Hollywoodu filmów, które nie są adaptacją, remakiem lub kontynuacją głośnej książki albo jakiegoś hitu sprzed lat. Z tego powodu w 2017 r. przyjąłem z otwartymi ramionami produkcję „Bodyguard Zawodowiec” z oryginalnym scenariuszem napisanym przez Toma O'Connora. Obraz wyreżyserował Patrick Hughes („Niezniszczalni 3”), który stanął na wysokości zadania.
O’Connor i Hughes w centrum fabuły umieścili tytułowego zawodowego zabójcę, czyli charyzmatycznego Dariusa Kincaida (Samuela L. Jacksona), ale surogatem dla widza jest tak naprawdę jego licencjonowanym ochroniarz. Ten nieco ciapowaty Michael Bryce (Ryan Reynolds) od razu budzi sympatię i czasem przypomina poturbowaną psinę, którą chcielibyśmy przytulić.
Teraz, by hollywoodzkiej tradycji stało się zadość, to „The Hitman’s Bodyguard” stał się bazą dla kolejnego sequela o nazwie… „The Hitman’s Wife Bodyguard”.
W kontynuacji powrócili nie tylko główni bohaterowie, ale także niezwykle ekspresyjna Salma Hayek, czyli aktorka portretująca Sonię Kincaid, żonę Dariusa. To ona odszukała przebywającego na urlopie Bryce’a, którego na wczasy skierowała psycholog tylko po to, żeby… się go pozbyć. Nie mogła sobie poradzić z faktem, że Michael nie może sobie poradzić z utratą licencji na ochranianie.
Od kiedy tylko Sonia pojawia się w życiu głównego bohatera, akcja nabiera tempa, a scenariusz Toma O'Connora oraz Brandona i Philipa Murphych rzuca ich i nas po całym Starym Kontynencie. Bohaterowie uciekają przed hordami zbirów, których pozbywają się tuzinami naraz z użyciem zarówno broni palnej, jak i białej, pogłębiając przy okazji relacje łączące całą trójkę.
Na pochwały zasługują tutaj spece od choreografii walk, jak i autorzy dialogów, czyli dwóch najważniejszych filarów „Bodyguarda i żony zawodowca”.
Nowe dzieło wytwórni Lionsgate wygląda przy tym momentami jak parodia serii „John Wick”. Filmy z Keanu Reevesem opowiadające o gildii zabójców korzystającej z usług Hoteli Continental nakręcono na serio, a oba filmy z „Bodyguardem” w tytule to typowe komedie będące rozwinięciem zabawy w policjantów i złodziei. Podczas seansu sequela co rusz zanosiłem się śmiechem, podobnie jak inni widzowie obecni na sali.
Zdarzyło się przy tym co prawda kilka czerstwych dowcipów, które mnie zażenowały, a nie wszystkie zwroty akcji były nieprzewidywalne, ale koniec końców bilans wychodzi na plus. „A Hitman’s Wife Bodyguard” jest przy tym niezłą odtrutką po pandemii, a pod tym względem sprawdził się dużo lepiej niż wypuszczona niedawno do kin „Spirala: Nowy rozdział serii Piła”.
„Bodyguard i żona zawodowca” nie demonizuje ani Rosjan, ani Arabów, co jest bardzo odświeżające.
Zwykle to właśnie te dwie nacje stają naprzeciwko amerykańskich bohaterów kina akcji, ale w przypadku antagonistą głównych bohaterów jest Grek, który chciałby zobaczyć, jak świat płonie. Arystoteles Papadopoulos grany przez Antonio Banderasa jest patriotą i chce się zemścić na mieszkańcach Europy, za to, że Unia Europejska nałożyła sankcję na jego ojczyznę.
Oczywiście plan zwyrodnialca wykorzystuje typowy dla kina akcji grubymi nici szyty motyw, który przeczy prawom fizyki, a do tego jedynie dwóch protagonistów, którym ciągle powija się noga, może go powstrzymać. Czy jednak to, że podobne historie śledziliśmy już setki razy, w czymkolwiek tu przeszkadza? W żadnym stopniu!
Patrick Hughes pomimo kilku drobnych potknięć wypełnił akcją całe 100 minut materiału.
Każda scena to kolejny pretekst do tego, by bohaterowie wdarli się w kolejną słowną potyczkę okraszoną bardzo wymyślnymi przekleństwami, do których nie sposób się nie uśmiechnąć. Do tego dochodzi też cała masa gagów, w ramach których twórcy „A Hitman’s Wife Bodygurd” biorą na warsztat przywary głównych bohaterów i nabijają się z nich bez żadnych sentymentów.
Co istotne, ta żonglerka klimat się udała, a nawet running joke’i dotyczące np. zapinana pasów, starania się pokręconego małżeństwa o dzieci (w bardzo niestosownych miejscach) lub piersi głównej bohaterki (na które rzekomo patrzy się Michael) bawiły do samego końca. Z kina wyszedłem niezwykle zadowolony, a fanom kina akcji seans mogę z czystym sumieniem polecić!