REKLAMA

Okultyzm, pandemia, seria porwań. Ten film to nowy hit Netflixa

„Infiesto” to kolejny hiszpański thriller kryminalny, który w ostatnim czasie trafił do oferty Netflixa. Subskrybenci ewidentnie lubią podobne klimaty - tego typu produkcje zazwyczaj szybko lądują w TOP 10 najczęściej oglądanych tytułów serwisu. Świadomi upodobań widzów włodarze korzystają z popularności gatunku i zlecają realizację kolejnych podobnych opowieści, słusznie przewidując, że wykręcą one imponujące wyniki oglądalności.

infiesto netflix recenzja film opinie
REKLAMA

Niestety, większość hiszpańskojęzycznych thrillerów Netflixa to przeciętniaki, które tylko pozornie wyróżniają się na tle pozostałych. „Infiesto” jest właśnie takim filmem - mami nas obietnicą nietypowego mariażu motywów (tutaj: seria porwań, okultyzm, koronawirus i nieokreślone zagrożenie), ostatecznie okazując się jeszcze jednym zdjętym z taśmy produkcyjnej kompletem gatunkowych klisz. 

Film w reżyserii Patxi Amezcui - twórcy, którego portfolio składa się niemal wyłącznie z nieznanych Polakom gatunkowców - to oparta na oryginalnym scenariuszu opowieść o śledztwie prowadzonym przez parę detektywów. Jest marzec 2020 roku, pierwszy dzień pandemii koronawirusa. Policjant i policjantka zostają wezwani do małego górniczego miasteczka na nizinach Asturii, gdzie właśnie odnaleziono zaginioną wiele lat temu młodą kobietę. Partnerzy próbują rozwikłać sprawę serii porwań: badają przerażające, okultystyczne tropy i toczą wyścig z czasem, by dopaść odpowiedzialnych za zbrodnie zwyrodnialców. Tymczasem świat dookoła zdaje się rozpadać - osobiste tragedie dotykają właściwie wszystkich, a szalejąca pandemia komplikuje nie tylko śledztwo, ale i życie prywatne inspektor Garcíi i podinspektorki Castro.

REKLAMA

Infiesto - recenzja hiszpańskiego filmu Netflixa

Infiesto

Twórca początkowo buduje wrażenie, jakoby w jego dziele sporą rolę odgrywał swoisty mistycyzm. Zachęcony i zaintrygowany, po upływie pierwszych dwudziestu minut zrozumiałem, że dałem się zrobić w konia. „Infiesto” to stuprocentowo konwencjonalny, poskładany z najpopularniejszych schematów thriller. Oczywiście - w standardowej, bardziej tradycyjnej strukturze podobnych kryminałów nie ma niczego złego; wciąż mogą zapewnić solidny seans, o ile odpowie za nie odpowiednio wprawiony, zdolny rzemieślnik. Problem polega na tym, że choć Amezcua sięgnął po kilka bardziej oryginalnych konceptów, rozwiązania fabularne najprędzej sprowokują nas do szerokiego ziewnięcia. I to mimo zadziwiająco wartkiej jak na ten rodzaj opowieści akcji.

Szybkie tempo nie przysłużyło się obrazowi. Zamknięcie tej historii w zaledwie półtorej godziny sprawia, że twórca nie ma czasu na zbudowanie napięcia i pochylenie się nad bohaterami. Kolejne elementy układanki są ujawniane i odhaczane zdecydowanie za szybko; nie sposób nie odnieść wrażenia, że sprawa rozwiązuje się niemal sama, bez aktywnej roli Garcii i Castro. Co gorsza, para głównych postaci - nie mówiąc o dalszym planie - to chodzące archetypy, o których dowiadujemy się nieprzyzwoicie niewiele i które nie przechodzą żadnej sensownej drogi w trakcie filmu. A trudno żywić jakiekolwiek emocje względem dwóch nieciekawych klisz.

REKLAMA

Reżyser musiał stwierdzić, że sam obraz doskonale sprawdzi się w nadaniu „Infiesto” ponurego, ciężkiego tonu.

W związku z tym zdecydował się na niezwykle irytujący, jesienno-żółty filtr, przypominający nieco połączenie efektu z „Siedem” i wyśmiewanych w memach, pomarańczowych „sekwencji meksykańskich” w części amerykańskich filmów. Skutek? Poczucie pewnego odrealnienia, które nie zaważyło na tonalnej ciężkości - w tym wypadku raczej utrudniło immersję. Przez pół seansu nie mogłem uwolnić się od myśli, że ktoś tu zagalopował się w przesuwaniu suwaka podczas obróbki.

Postacie (również antagoniści) i cała intryga są dość płytkie, a kolejne zwroty akcji - coraz bardziej przewidywalne. Nie mamy nawet okazji, by zaangażować się w tę historię, przejąć czyimś losem, zaniepokoić lub nad czymkolwiek zastanowić. 90 minut skakania po kolejnych etapach śledztwa mija szybko, ale i bez emocji. W ostatnich miesiącach Netflix proponował nam wiele znacznie, znacznie lepszych thrillerów - ten możecie sobie odpuścić. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA