Jeśli piekło faktycznie jest tak fajne jak u nowego Five Finger Death Punch, to ja mogę z ochotą grzeszyć
Czwarty album metalowców z Five Finger Death Punch to konkretne uderzenie po uszach, i co chwila zaskakuje czymś niezłym. Amerykanie nagrali cudo, którego mogą im pozazdrościć tacy wyjadacze jak Metallica czy Megadeath. I nie, ani trochę nie przesadzam.
„The Wrong Side of Heaven and the Righteous Side of Hell” to potężny, naładowany energią i czadem metal. Począwszy od rozpoczynającego album singla „Lift Me Up” przypominającego Metallikę z czasów „Ride The Lighting”, ciut progresywnego „Diary of the Deadman”, i po prostu świetnego „Dot Your Eyes”. Panowie produkcję krążka powierzyli Kevinowi Churko’wi, który pracował z nimi przy wcześniejszych dwóch. I wyprowadził grupę na ciut dalsze tory, ale nie doprowadził ich do zdrady gatunkowej. Jeśli miałbym to opisać jednym zdaniem byłby to zwyczajnie dobry, kopiący tyłki metal.
Ta muzyka nie daje nam od siebie odpocząć na dłużej. Delikatne wstępy do „Watch You Bleed”, „Wrong Side of Heaven” i „M.I.N.E. (End This Way)” mają lekkie zacięcia jak kiedyś Led Zeppelin, ale zaraz potem wchodzi Ivan Moody i wydziera się w niebogłosy. Przy panach z 5FDP albumy Metalliki czy Megdeath brzmią jak dokonania zmęczonych życiem staruszków.
Panowie też pokazali że mają niezłe poczucie humoru, i świetnie potrafią bawić się konwencjami muzycznymi. Na albumie znalazł się cover… utworu hip-hopowego z 1990 - „Mama Said Knock You Out” LL Cool J’a. I nagrany też przy wsparciu innego rapera - Tech N9ne. Skoro już mówimy o gościach, to mamy ich niezłe grono – w „Lift Me Up” słyszymy samego Roba Halforda z legendarnego Judas Priest. 3 utwory z płyty występują w dwóch wersjach – z zaproszonymi gości i bez nich. Najloiej spisali się dwaj panowie - w „I.M. Sin” głosu użyczył Max Calavera (ex-Sepultura, obecnie Soulfly), w „Dot Your Eyes” dośpiewał swoje Jamey Jasta z Hatebreed.
Wersja rozszerzona albumu zawiera drugi krążek, na którym znajdziemy zapis koncertu 5FDP. Na Ursynalia panowie ostatecznie nie przyjechali (wyjątkowo z winy własnej, nie przez organizatorów), więc przynajmniej tak możemy sprawdzić jak na kampusie SGGW zabrzmiałyby takie wymiatacze jak „Bad Company” i „Coming Down”. A na żywo brzmi to soczyście gęsto i ostro!
Najlepsze we wszystkim jest to, iż jest to dopiero „volume one”. Druga część „The Wrong Side of Heaven and the Righteous Side of Hell” ma się ukazać już jesienią. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że panowie nie wykorzystali najlepszych pomysłów na część pierwszą.