Joker Phoenixa będzie zupełnie inny niż wersje poprzedników. I dobrze - w oryginalności „Jokera” leży klucz do sukcesu
Gorące przyjęcie na festiwalu filmowym w Wenecji sprawiło, że „Joker” stał się najmocniej wyczekiwanym filmem drugiej połowy roku. Występ Joaquina Phoenixa to nie pierwsza wersja tytułowego bohatera na dużym ekranie, ale nowy Joker nie był wzorowany na poprzednikach. Zapewnienia reżysera i odtwórcy głównej roli mnie cieszą.
Joaquin Phoenix to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych amerykańskich aktorów swojego pokolenia. Jego występy w „Gladiatorze”, „Mistrzu” i „Spacerze po linie” już przeszły do historii kina. Dlatego nie powinno dziwić, że oczekiwania związane z jego metamorfozą w „Jokerze” są ogromne. Zwłaszcza, że według dziennikarzy obecnych w Wenecji Phoenix już jest jednym z głównych kandydatów do następnego Oscara.
Z drugiej strony o jego poprzednikach można właściwie powiedzieć to samo. Jack Nicholson przez wiele osób jest uznawany za najwybitniejszego aktora w historii, a przedwczesna śmierć Heatha Ledgera wciąż jest gorzko opłakiwana w całym Hollywood. Mark Hamill nie miał może tak wybitnej kariery aktorskiej (wszystko przez klątwę Luke'a Skywalkera), ale dzięki Jokerowi zapisał się jako jedna z legend dubbingu. Nawet słabiej przyjęty występ Jareda Leto był przeważnie zrzucany na konto słabej reżyserii i niewystarczającej liczby minut otrzymanych przez aktora. Wszystko to sprawia, że niezwykle trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie: „Kto jest najlepszym Jokerem?”.
Dlatego pytanie o ewentualne wzorowanie się na poprzednikach jest całkiem zasadne. Todd Phillips i Joaquin Phoenix woleli jednak stworzyć coś własnego.
Reżyser filmu na długo przed premierą podkreślał, że produkcja zdenerwuje wiele osób, bo nie trzyma się kurczowo żadnego z komiksów poświęconych Księciu Zbrodni Gotham. Jak podaje portal Comicbook, na konferencji prasowej po premierowym pokazie filmu reżyser zaznaczył też, że jego Joker będzie inny od tego, co do tej pory widzieliśmy w kinie:
Nie uważam, żeby celem tego Jokera było oglądać, jak świat płonie. Ma on zupełnie inny cel w głowie. Na początku filmu po prostu siedzi i zmusza się do uśmiechu lub grymasu. To człowiek, który szuka swojej tożsamości. On naprawdę chcę rozśmieszać mieszkańców Gotham. A później staje się liderem na skutek nieporozumienia. Sam mówi do bohatera granego przez Roberta De Niro, że nie jest polityczny.
To duża zmiana w stosunku do tego, co w „Mrocznym Rycerzu” zaproponował Christopher Nolan. Ale oczywiście nie ma w tym niczego złego. DC nigdy nie bało się eksperymentować z postacią Jokera, więc nawet w komiksach wróg Batmana nie ma jednolitej tożsamości (z tego tytułu w zeszłym roku narodził się pomysł na „trzech Jokerów”). Dyrektor kreatywny wydawnictwa, Jim Lee, podkreślił zresztą w poście na Instagramie, że choć „Joker” nie inspiruje się bezpośrednio żadnym tytułem komiksowym, to nie zaprzecza temu, co do tej pory wiedzieliśmy o tym bohaterze.
Również Joaquin Phoenix zaznaczył, że Jack Nicholson i Heath Legder nie byli jego inspiracjami przy tworzeniu kreacji.
W rozmowie z portalem Variety aktor zaznaczył, że osoby pracujące nad „Jokerem” od początku traktowały ten projekt jako osobistą kreację. Biorę te deklaracje za dobrą monetę. Jako olbrzymi fan Jacka Nicholsona, człowiek zakochany w „Mrocznym Rycerzu”, krytyk animacji z zapałem analizujący dubbingowe wybory Marka Hamilla i osoba szczerze współczująca Jaredowi Leto nie chciałbym niczego innego. Powtarzanie którejkolwiek wersji Jokera nie miałoby żadnego sensu. Najwybitniejsze postaci komiksowe mają w sobie coś z archetypu i dlatego tak dobrze poddają się rozmaitym eksperymentom. A bądźmy szczerzy - akurat branży filmów superbohaterskich przyda się odrobina świeżego powietrza i garść nowych pomysłów.