REKLAMA

Bycie błaznem to trudna sztuka. Który Joker z filmów i seriali był najlepszy?

Niedawno pojawił się zwiastun „Jokera”, a wraz z nim porównania filmu do „Taksówkarza” i „Króla komedii”. Wydawać by się mogło, że już nic nie przebije kreacji Heatha Ledgera, ale Joaquin Phoenix ma na to szansę.

który joker jest najlepszy?
REKLAMA
REKLAMA

Nazwisko Todda Phillipsa, twórcy stojącego za kamerą „Jokera”, od początku napawało mnie pewnym niepokojem. Chociaż jestem fanem jego niepoprawnych komedii z serią „Kac Vegas” na czele, ale i starszych dokonań, jak „Old School”, tak doświadczenie w tego typu kinie wydaje się przy „Jokerze” zbędne.

Jeszcze za wcześnie, aby wydawać jakąkolwiek opinię, ale opublikowany zwiastun napawa optymizmem. Faktycznie Arthur Fleck, filmowy Joker, obserwuje pochłaniającą Gotham City zgniliznę i deprawację, podobnie jak grany przez Roberta De Niro Travis Bickle w „Taksówkarzu”. Jest też trochę, jak Rupert Pupkin (również rola De Niro i ponownie film Scorsesego), nie do końca zdrowy na umyśle komik, który popada w coraz większy obłęd. Obserwowaliśmy tam stopniowe zatracanie się w szaleństwie.

Joaquin Phoenix wybornym aktorem jest i nie ma wątpliwości, że jest w stanie udźwignąć tę rolę. Czy zdetronizuje Heatha Ledgera? Nie wiem. Tu zresztą nawet nie chodzi o aktorski pojedynek, bo nowy Joker będzie z pewnością inny niż ten z „Mrocznego Rycerza”. Tak zresztą zawsze było w historii tej postaci.

Joker na kartach komiksu zadebiutował w 1940 roku, ale musiało minąć aż 79 lat, by otrzymał własny film.

Nigdy wcześniej nie był głównym bohaterem danego dzieła. Będąc przy jego komiksowym rodowodzie, warto zaznaczyć, że film Phillipsa najprawdopodobniej zbliży się do genezy antybohatera znanej z powieści obrazkowej.

Tam, Jack Napier, czyli właśnie przyszły Joker, był przedstawiony jako bezrobotny clown, który bierze udział w napadzie, aby zdobyć pieniądze dla swojej ciężarnej żony. Przed skokiem dowiaduje się, że jego małżonka nie żyje, ale on już nie może się wycofać. Zbrodnię odkrywa Batman i w zamieszaniu wywołanym walką Jack wpada do kadzi z kwasem. Wychodzi z niej ze zdeformowaną twarzą, wykrzywioną w szyderczym uśmiechu. Jego psychika została zdruzgotana nadmiarem nieszczęść. Jack popada w obłęd i przyjmując pseudonim Joker zaczyna wprowadzać chaos w mieście. Podobną sytuację mamy w filmie Phillipsa, tyle, że wpadniecie do kadzi z kwasem zostało zamienione na egzystowanie w społeczeństwie.

Z jednej strony rola Jokera to dla każdego aktora wymarzona fucha, bo daje szansę wcielenia się w psychopatycznego mordercę z wyjątkowo sadystycznym poczuciem humoru.

Z drugiej jednak bardzo łatwo w niej popaść w przejaskrawienia, które uczynią ją komiczną. Bo czy nie inaczej było z pierwszy ekranowym Jokerem, w którego wcielił się Cesar Romero w serialu „Batman” i filmie „Batman zbawia świat” w drugiej połowie lat 60. XX wieku.

Oddawał on ducha złoczyńcy znanego z ówczesnych wydań komiksów DC. Był raczej figurą trickstera, złośliwym żartownisiem niż ucieleśnieniem psychicznej upadku i nieobliczalnego zła. Postać grana przez Romero nie miała w sobie niemal nic z tego przedstawienia Jokera, które znamy dziś i uważamy powszechnie za to właściwe. Na to musieliśmy poczekać do 1989 roku.

To właśnie wtedy na ekrany wszedł „Batman” Tima Burtona, a w ucharakteryzowanego na klauna złoczyńcę wcielił się Jack Nicholson. Styl reżysera oddający na ekranie mroczną baśń wpisywał się wprost idealnie w obraz opowieści o Mścicielu z Gotham. To że producenci ostatecznie doszli do wniosku, że filmy Burtona o Batmanie nie wpisują się w rodzaj kina przeznaczonego dla rodzin z dziećmi, a co za tym idzie, nie są tak dochodowe, jak mogłyby być, to już inna bajka. Niemniej twórca „Soku z żuka” bardzo dobrze rozumiał ideę stojącą za postacią Jokera, bo tym razem to inteligentny i bezlitosny mafioso. Co więcej Nicholson od zawsze posiadał demoniczną aparycję, stąd nic dziwnego, że producenci uznali go za idealnego kandydata do zagrania antagonisty Batmana. I tak burtonowski Joker przez blisko dwie dekady pozostawał tym jedynym właściwym przedstawieniem postaci. Nie ujmując niczego z roli Nicholsona, ten stan się jednak zmienił.

Wszyscy jak jeden mąż powtarzają uparcie, że Heath Ledger to jak do tej pory najlepszy Joker w historii. I mają rację.

Aktor w swojej interpretacji skręcił mocniej w stronę nihilistyczną, przedstawiając Jokera jako człowieka-potwora pozbawionego wszelkiej empatii i rozmiłowanego w anarchii. Bazując na komiksach „Batman: Zabójczy żart” i „Azyl Arkham” Granta Morrisona i Dave’a McKeana, wynalazł dla niego zarówno charakterystyczny głos, jak i gestykulację. Już same fragmenty filmu, opublikowane na długo przed premierą, sprawiały, że widzowie z całego świata przebierali z niecierpliwości nogami. Bohater Ledgera był zły do szpiku kości, teatralny, a jednak prawdziwy. To, co udało mu się stworzyć, zgodnie nazywano ewenementem, rolą, która z miejsca zapisuje się w historii kina.

Joker, z którym mierzył się tym razem Batman, był przerażający i totalnie nieprzewidywalny. Oscar za najlepszą rolę drugoplanową był w pełni zasłużony. Wielka szkoda, że Ledger nie dożył tej chwili.

Później czekała nas już nieprzyjemność w oglądaniu Jareda Leto w „Legionie samobójców”.

Doniesienia o ekscentrycznych zachowaniach Leto na planie filmu opanowały sieć przed premierą obrazu Davida Ayera rozgrywającego się w komiksowym uniwersum DC. Wysyłanie kolegom i koleżankom z obsady żywych szczurów, zużytych prezerwatyw czy martwych świń oraz wręczanie prowadzącym telewizyjne talk show węży w pudełkach, było częścią medialnej autokreacji aktora, w której nie sposób odróżnić wykalkulowanych zabiegów marketingowych od autentycznej ekspresji.

Mimo tych wysiłków Joker w interpretacji Leto nie zachwycił fanów ani krytyki, ani nawet samego zainteresowanego. Joker–Leto stał się przejaskrawionym przykładem zmanierowanego realizmu psychologicznego. Zamiast charakterologicznych niuansów proponuje nadekspresję oraz barokowość kostiumu i charakteryzacji.

W serialu „Gotham” aktor Cameron Monaghan gra postacie Jerome’a i Jeremiaha Valeski, które w wyraźny sposób zainspirowane są ikonicznym psychopatą.

REKLAMA

Od paru dni wiemy też, że w finałowych odcinkach produkcji pojawi się postać nazwana J., która, pomijając brak zielonych włosów, mocno przypomina z wyglądu Jokera. Monaghana chwalił nawet sam Mark Hamill. On akurat jest świetnie zorientowany w temacie, bowiem sam ze znakomitym skutkiem podkładał głos Jokerowi m.in. w serialach i filmach animowanych DC Animated Universe. Wielu fanów uznaje go zresztą za najlepszą inkarnację postaci. I faktycznie jest to kawał dobrej roboty. Już sam śmiech Hamilla robi wielkie wrażenie. Bez wątpienia to jego praca wyróżnia się najmocniej na tle tego, co usłyszymy od innych aktorów w tych samych segmentach produkcji z Batmanem.

Znany z kart komiksów przestępca jest postacią o niezwykle złożonej i mrocznej osobowości, która uderza swoją nieprzewidywalnością. To trudna rzecz do uchwycenia, a każdy z aktorów podchodzi do tego inaczej. Niekiedy ich starania przybierają formę karykatury (Romero, Leto), innym razem udaje się uchwycić psychologiczną złożoność postaci (Ledger). I to właśnie jest najlepsze w Jokerze. Sam fakt, że błazen uosabia sprzeczne cechy - mądrość i głupotę, prawdę i oszustwo, stary i nowy porządek - podkreśla nieprzeniknioną istotę jego groteskowej postaci.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA