REKLAMA

Tęsknota za kasetami VHS jest trochę śmieszna, ale Polakom trudno się dziwić

Czas popularności kaset VHS był wyjątkowo intensywny, choć bardzo krótki. Choć ich świetność dawno przeminęła, cały czas na świecie nie brakuje pasjonatów, którzy potrafią wydać niemałe pieniądze, aby spróbować cofnąć się w czasie. Dlaczego tak tęsknimy za tym nieidealnym nośnikiem.

Disney+ w rekordowo niskiej cenie. Subskrypcję możesz wykupić tutaj - tylko do 19.09.

kasety vhs nostalgia
REKLAMA

VHS-y to kawał historii, do której Polacy dopisali zresztą interesujący rozdział. Tęsknota za taśmą zamkniętą w dużej, czarnej kasecie, oraz wątpliwej jakości filmowymi seansami, może wydawać się niedorzeczna. A jednak VHS to cała kultura - element nostalgii i pasji, tak potężny, że do dziś skłania kolekcjonerów do zakupów za grube tysiące, a kinofilów do organizowania pokazów filmów odtwarzanych w starym, dobrym magnetowidzie.

Ściany wypożyczalni VHS, do której zabierali mnie rodzice, wytapetowane były okładkami filmów w formacie A6. W każdą z okładek wbity był gwóźdź, na którym zawieszono żółty numerek. Po wybraniu odpowiedniego tytułu, zdejmowałem ten numerek i zanosiłem go pracownikowi (najczęściej był to sam właściciel). Ten wymieniał plakietkę na kasetę wideo, zgarniał parę złotych i przypominał, że po obejrzeniu taśmę należy przewinąć.

VHS-y to jeden z kluczowych insygniów nostalgii - zaraz obok kaset magnetofonowych czy płyt winylowych. Duże, toporne, oferujące seans wątpliwej audiowizualnej jakości… A jednak wiele i wielu z was, którzy dobrze pamiętają wizyty w wypożyczalniach kaset wideo, wsuwanie nośnika w gębę magnetowidu, czyszczenie jego głowic spirytusem czy uciążliwe i przedłużające się w nieskończoność przewijanie taśmy po obejrzeniu, wspomną kasety z uśmiechem czy delikatnym rozrzewnieniem - nie zaś z niechęcią czy pogardą.

REKLAMA

VHS-y w Polsce i geneza nośnika

W dużym skrócie - VHS to nośnik danych taśmy magnetycznej do zapisu dźwięku i obrazu. Standard zapisu w tym systemie został opracowany w 1976 roku - cieszył się zatem "wzięciem" znacznie dłużej, niż optyczny nośnik danych, który go wyparł (na ciebie patrzę, DVD). Moja przygoda z kasetami wideo rozpoczęła się w gruncie rzeczy w czasie, w którym nie mogłem nazwać się jeszcze świadomym widzem czy kolekcjonerem - na początku lat 90., kiedy to moja domowa wideoteka rozrastała się o kolejne animacje Disney'a.

Na półkach rodziców nie brakowało, rzecz jasna, poważniejszych tytułów - czasem kupionych, czasem, cóż, skopiowanych lub nagranych z telewizji na czystą taśmę. Tytuły wpisywało się na naklejki grzbietowe za pomocą maszyn do pisania lub - rzadziej, bo gorzej się prezentowało - długopisów. VHS-y dominowały już od dwudziestu lat i trudno było sobie wyobrazić, by wszystkie te piękne pudełka zostały wyparte przez okrągłe płytki - a nawet jeśli, to z pewnością powinno to jeszcze trochę potrwać. Cóż, nie potrwało.

No dobra, ale dlaczego akurat Video Home System? Przecież przed jego narodzinami istniało już kilka systemów kaset wideo - przeznaczonych zarówno do zastosowań amatorskich, jak i profesjonalnych. Rzecz w tym, że opracowane przez japońskie przedsiębiorstwo JVC VHS-y były najtańsze, a ich producenci zalali rynek czystymi kasetami, umożliwiając klientom nagrywanie na nich dowolnych treści. Sony, właściciel jednego z pierwszych amatorskich formatów kaset, konkurencyjnego Betamaxa (swoją drogą - systemu technicznie lepszego), pod koniec lat 80. wykupiło licencję na nasz ukochany nośnik. Wówczas przedsiębiorstwo na skutek kilku nieprzemyślanych decyzji zaprzestało promocji Bety oraz zakazało wydawania na nim filmów pornograficznych, które na VHS-ach były już, rzecz jasna, ogólnie dostępne. Rywale nie mieli szans.

Co ciekawe, system VHS nie służył wyłącznie jako nośnik filmów - w czasach popularności Amigi przenosił też dane komputerowe. Pozwalał na wykonanie kopii zapasowych dyskietek i twardego dysku.

Jak działa ten system? Opiera się na poszatkowaniu sygnału liniowego na krótkie fragmenty i ułożeniu ich obok siebie na taśmie, co umożliwiło wielokrotne zwiększenie gęstości upakowania informacji. By wyłapywać te zapisane pod ukosem kawałki danych, głowicę w magnetowidach również umieszczono pod pewnym kątem - dzięki temu na taśmie o długości zaledwie 200 m (tak, to naprawdę niewiele) udawało się zapisać nawet dwie godziny (czyli w istocie 80 km) sygnału wideo odczytywanego przez głowicę kręcącą się z prędkością 40 km na godzinę. Dźwięk zapisany jest liniowo i zajmuje osobną ścieżkę na skraju taśmy - nie odczytuje go jednak głowica, a odrębny elektromagnes.

W czasach, które pamiętam, również magnetowidy były już stosunkowo niedrogie, wobec czego w czasie pełnego rozkwitu popularności w Polsce (lata 90.) ich posiadanie nie było niczym niespotykanym - wręcz przeciwnie. VHS-y stały się rzeczą powszechną.

Nic zatem dziwnego, że pełne zachodnich produkcji wypożyczalnie cieszyły się w Polsce taką popularnością.

"Na legalu" nie było może aż tak drogo, ale wystarczająco, by na ich zakup decydować się raczej sporadycznie. Znacznie bardziej opłacało się zgarnąć kilka nielegalnie dystrybuowanych egzemplarzy z targu, albo po prostu rzucić kilka złotych w jednej z rosnących jak grzyby po deszczu wypożyczalni, obejrzeć film i zwrócić egzemplarz dzień lub dwa później.

Filmy na półkach wypożyczalni pochodziły z różnych źródeł - dość powiedzieć, że lektor na sporej części kaset nagrany był amatorsko. Lądowały tam te same taśmy z "nieoficjalnej dystrybucji" firmy Stragan Heńka, który to odkupił je od stewardessy czy marynarza, a następnie sprzedał właścicielom wideoteki.

Polska była zresztą wówczas europejskim zagłębiem piractwa VHS.

Nie przesadzam. W naszym kraju w PRL-u z powodzeniem działało tysiące wypożyczalni proponujących kasety bez licencji a firm, które zaopatrywały je w przegrane już taśmy, pojawiało się coraz więcej. Na początku lat 80., gdy magnetowidy były bardziej kosztowne, często organizowano zbiorowe pokazy w specjalnych klubach (lektor czytał wówczas dialogi na żywo). Z perspektywy współczesnego prawa, były to pokazy nielegalne, których organizatorzy korzystali z pirackich materiałów i nie dzielili się zyskami. A to dopiero początek.

Wideoteki nie oferowały szerokiego wyboru dzieł legalnych, ponieważ związanych z kinematografią władz w ogóle nie było stać na zakupy licencji. Wspaniałe czasy, kiedy "Batman" Tima Burtona szybciej trafiał na bazar, niż na ekrany kin! Warto jednak podkreślić, że wszyscy ci parający się kasetami wideo drobni przedsiębiorcy w gruncie rzeczy nie łamali prawa - funkcjonowała ona bowiem w tak zwanej szarej strefie.

Precyzyjnie opisał to Grzegorz Fortuna Jr. w swoim tekście o transformacji i kasetach wideo (pierwszy numer kwartalnika "Ekrany" w 2021 roku). W tamtym okresie to Centralny Urząd Kinematografii posiadał monopol na zakup i wynajem filmów. W związku z tym wszystkie osoby, które przywiozły sobie kasety zza granicy, kupowały je na miejscu i wypożyczały zainteresowanym odbiorcom, nie mogły zakupić licencji, choćby nawet posiadały odpowiednie fundusze i chęci.

Skala "piractwa" była tak duża, że dystrybutorzy nie chcieli wysyłać ich do Polski na próbne pokazy.

Zwykłe przeglądy wideokaset w ogóle nie dochodziły do skutku, bo każda z nich była od razu przegrywana. I tak rosła liczba przedsiębiorców, którzy wykładali kasetowy towar na bazarach oraz uruchamiali małe wypożyczalnie w swoich własnych garażach i piwnicach.

Sprytni przedsiębiorcy otwierali tak zwane "biura tłumaczeń", w które importowały film, tłumaczyły go, a następnie dogrywały głos lektora. A potem przegrany film trafiał do wypożyczalni lub do sprzedaży. Firmy były na tyle "profesjonalne", że projektowały własne materiały promocyjne, a nawet organizowały pokazy na zamówienie. Czasem wiązało się to z koniecznością przewiezienia telewizora i magnetowidu do domu klienta albo organizacją pokazu z bagażnika samochodu.

Prawne niejasności uniemożliwiały Służbie Bezpieczeństwa ukaranie mniej czy bardziej bezczelnych biznesmenów, a ewentualne sprawy zazwyczaj umarzano. Prędzej niż za brak licencji można było beknąć za rozprowadzenie tak zwanych filmów nieobyczajnych. Dopiero nowa ustawa o kinematografii z 1987 roku zaczęła utrudniać życie "piratom". Wówczas do gry wkroczyły Pośrednictwa Wymiany Kaset, w których klient mógł za drobną opłatą legalnie wymienić swoją taśmę na inną.

Ich popularność skończyła się, gdy pierwsze firmy dystrybucyjne sprzedające kasety z licencją wkroczyły na rynek, a nowa ustawa o działalności gospodarczej ułatwiła założenie pełnoprawnej wypożyczalni. Problem polegał jednak na tym, że to oryginalne VHS-y były bardzo drogie, więc klienci wcale nie tak szybko zrezygnowali z nielegalnych źródeł. Bardzo często zdarzało się, że sami właściciele już zakupionej do wypożyczalni kasety decydowali się... przegrać ją na puste nośniki. Było to spowodowane tym, że same VHS-y nie były najtrwalsze, a poza tym, cóż, lubiły ginąć u klientów.

Widzowie mieli to gdzieś i sami kopiowali na potęgę.

Na początku lat 90. do akcji wkroczyła agencja RAPiD-Asekuracja, której funkcjonariusze rozpoczęli przeprowadzanie kontroli wideotek w całej Polsce. Działali po omacku, lekceważąc bazary czy inne stoiska, ale i tak zaleźli wielu przedsiębiorcom za skórę. Większość z nich nie rozumiała, że coś, co jeszcze niedawno było normą, teraz staje się nielegalne i ścigane.

Kasetowe piractwo nie wyginęło tylko za sprawą Ustawy o prawie autorskim czy w związku z działaniami wspomnianej agencji. Mówi się raczej o naturalnie postępującej profesjonalizacji rodzimego rynku VHS. W kolejnych latach w kraju zaczęły się pojawiać filie hollywoodzkich wytwórni, dystrybutorzy podpisywali umowy na wyłączność, a rozstrzał między premierami amerykańską i polską znacznie się skrócił. Obok kaset przeznaczonych na rynek wypożyczalni pojawiało się więcej tych do użytku domowego (te z licencją do wypożyczenia były odpowiednio droższe).

Wypożyczalnia VHS

W drugiej połowie lat 90. kopiowanie taśm było już oceniane znacznie bardziej negatywnie, co nie oznacza, że kasety szemranego pochodzenia zniknęły z półek. Sam pamiętam to dziwne doświadczenie, jakim był mój domowy seans "Powrotu Jedi" (było to w czasach, w których zakup legalnej Oryginalnej Trylogii w Polsce graniczył z cudem) - dialogi wypowiadał zasapany, chrapliwy lektor, którego niepokojący głos do dziś świdruje pojawia się w mojej głowie w nieoczekiwanych momentach.

Prawne niedopowiedzenia umocniły rolę VHS-ów jako wspólnego polskiego pokoleniowego doświadczenia. Trudno mieć zresztą do ówczesnych "piratów" żal, skoro umożliwili wielu rodakom dostęp do nieosiągalnych inną drogą tekstów kultury, w istocie pełniąc niezwykle istotną kulturotwórczą funkcję. I gwarantując nam kolejne pokłady nostalgicznych wspomnień.

Kolekcjonerzy VHS

Zapewne to między innymi te wspomnienia skłaniają współczesnych kolekcjonerów kaset do poszukiwań i potężnych wydatków. Niezwykle popularne i cenne stały się teraz produkcje z lat 70. i (zwłaszcza!) 80. - retro-moda w kinie i telewizji, za której rozpowszechnienie odpowiada m.in. bijący rekordy popularności serial "Stranger Things", spotęgowała chęć powrotu do obrazów tamtych dekad.

Oczywiście, dla części najbardziej hardcore'owych kolekcjonerów seans nie ma znaczenia - liczy się sama taśma, najlepiej zafoliowana. Za nigdy nieodpakowaną, poszukiwaną kasetę, niektórzy są skłonni zapłacić krocie. Kopia "Powrotu do przyszłości" z 1986 została sprzedana na aukcji Heritage w Dallas w USA za 75 tys. dolarów. Tego samego dnia za nieco mniejsze, ale nie mniej imponujące kwoty sprzedano m.in. "Goonies", "Szczęki" czy "Pogromców duchów".

Również w Polsce tropiciele skarbów z okresu PRL-u potrafią zaoferować niezłe sumki. Wielu szczęśliwych posiadaczy jest tego świadomych - nie dziwota, że "Krwawy sport", "Wybuch", a nawet "Pretty Woman" na kasetach wystawiano za kilka tysięcy złotych. W momencie pisania tego tekstu pochodzący z wypożyczalni VHS z filmem "Shotgun" (dubbing niemiecki, lektor - Tomasz Knapik) można kupić za 1500 zł.

Zdarza się - rzadko, ale jednak - że twórcy filmowi, chcąc jeszcze bardziej zadowolić retro-maniaków, decydują się nadać swojemu filmowi estetyki przywodzącej na myśl VHS - wówczas odpowiednio modyfikują obraz lub projektują specjalne opakowanie nośnika cyfrowego. Niedawno bracia Duffer, twórcy wspomnianego "Stranger Things", przyznali, że w planach istnieje przerobienie 1. sezonu serialu za pomocą techniki Pan & Scan, która umożliwia zmianę proporcji obrazu (w tym wypadku trzeba byłoby go przyciąć, by uzyskać np. 4:3) - chcieliby nadać mu wygląd filmu oglądanego z kasety. Jak na razie ta stylistyka obejmowała co najwyżej opakowanie - w 2017 roku Target wypuścił specjalną edycję Blu-ray pierwszej odsłony, która wyglądała jak klasyczna kaseta w pudełku.

A skąd wzięła się cała ta nostalgia?

HS to zaledwie jeden z wielu insygniów nostalgii, symboli minionego, za którym tęsknimy, do którego lubimy wracać w myślach. VHS-y to wehikuł czasu, instrument do przywołania cienia dawnych wrażeń. Nostalgia z definicji jest tęsknotą za czymś minionym, dawnym, co w jakiś sposób utrwaliło się w naszej pamięci. To szerokie pojęcie, przeważnie obejmujące jednak specyficzne uczucie rozczulenia i utęsknienia. Uczucie doskonale znane każdemu pokoleniu.

Współcześnie bazujące na nostalgii retrospektywy, pasje, zainteresowania czy - mówiąc szeroko - rozmaite powroty, wydają się być obecnie w cenie bardziej, niż kiedykolwiek. Choć doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że ponad dwie dekady temu życie było mniej komfortowe, z wilgotnymi oczami cofam się pamięcią wstecz do czasów VHS-owych seansów. Cholera - przecież ja dokładnie pamiętam, jak wyglądał mój pierwszy magnetowid, a chwilami żałuję, że pozbyłem się całej mojej domowej kolekcji kaset.

Wszystko to za sprawą tej dziwnej potrzeby odtworzenia dawnej atmosfery - a przecież obecnie możemy tego potrzebować bardziej, niż jeszcze kilka lat temu. Problemy późnego kapitalizmu, wojna, COVID-19 i inne niepokoje sprawiają, że coraz chętniej uciekamy do tego, co znamy z okresu dzieciństwa czy młodości - bo kojarzy nam się z bezpieczeństwem i spokojem. Z ogromem czasu, który możemy wykorzystać tak, jak tylko nam się wymarzy. Dobrze jest mieć taki azyl.

REKLAMA

Choć mówi się, że Zachód znowu wkroczył w fazę schyłkową, moim zdaniem jesteśmy raczej w momencie zawieszenia. Z jednej strony nie mamy pomysłu na przyszłość, ale z drugiej strony charakter naszej pracy, to ile czasu w niej spędzamy i co w niej wytwarzamy, sprawia, że łakniemy doświadczenia rodem z dzieciństwa, gdy wydało nam się, że dzień był trzy razy dłuższy niż w rzeczywistości. Czas był wtedy znacznie bardziej nasycony. Dziś natomiast, gdy kończymy pracę, widzimy, że w zasadzie skończyliśmy też dzień. Dlatego wydaje mi się, że Stranger Things to obraz przetworzonego dzieciństwa, czyli tego momentu w życiu człowieka, gdy sens był prostszy, a przez to sprawczość dużo większa

- powiedział Piotr Kaszczyzyn, redaktor naczelny Klubu Jagiellońskiego, w podcaście o epidemii nostalgii.

Disney+ w rekordowo niskiej cenie. Subskrypcję możesz wykupić tutaj - tylko do 19.09.

Publikacja zawiera linki afiliacyjne Grupy Spider's Web.

Tekst opublikowano we wrześniu 2022 roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA