REKLAMA

Szef skandynawskiej wytwórni wie, dlaczego ludzie nie chodzą do kina. Problemem jest brak repertuaru

Asger Flygare twierdzi, że problemem światowych kin nie jest brak publiczności, tylko odpowiedniego repertuaru. CEO Nordisk Film napisał list, w którym wzywa branżę, aby nie bała się wypuszczać nowych tytułów, bo nie brakuje na nie popytu. Ma całkowitą rację.

kina-koronawirus-premiery-repertuar
REKLAMA
REKLAMA

Związek pandemii z branżą filmową, jest, delikatnie mówiąc, skomplikowany. Na początku rządy kolejnych krajów zdecydowały o zamykaniu kin, przez co wielkie wytwórnie nie miały szans, aby odnaleźć się w nowych realiach. Jeszcze zanim to się stało, premierę „Nie czas umierać” przesunięto z kwietnia na listopad 2020 roku, a potem na kwiecień 2021 roku. I chociaż kina w dużej mierze już są otwarte, wciąż czekamy na 25. odsłonę przygód Jamesa Bonda, tylko dlatego że eksperci od marketingu obliczyli sobie, że zarobi miliard dolarów. MGM wystraszyło się, bo w obecnej sytuacji wydawało się to mało prawdopodobne. Ich śladem poszły inne studia. W efekcie w tegorocznym repertuarze zrobiła się niemożliwa do zasypania dziura.

Czy obawy wytwórni ciągle są uzasadnione?

Co prawda chociażby w USA wiele kin pozostaje zamkniętych, ale w ogólnym rozrachunku branża próbuje wrócić na właściwe tory. Nie ma jednak jak tego zrobić, czego powodem są nieustanne przesunięcia premier. Wprost powiedzieli o tym włodarze sieci Cineworld. Nie mogą oni zapełnić swoich sal, bo nie mają odpowiednika wabika na publiczność. A wszystko to, ponieważ studia boją się, że widzowie nie wybiorą się na ich tytuły w takiej liczbie, jakiej by sobie życzyli. Ich przerażenie spotęgowała porażka „Teneta”. Komercyjny sukces produkcji miał potwierdzić, że jesteśmy gotowi powrócić do kin. Na całym świecie (przy wyjątkowo długiej dystrybucji) zarobiła jednak zaledwie 323,5 mln dolarów, co przy budżecie wynoszącym ponad 200 mln na nikim nie powinno robić wrażenia.

Wniosek z porażki „Teneta” mógł być tylko jeden. Widzowie boją się zarażenia koronawirusem, więc nawet przy obowiązujących obostrzeniach nie pójdą do kina. Według Asgera Flygare jest to całkowicie błędne myślenie. Jak podaje Deadline CEO skandynawskiej wytwórni Nordisk Film napisał list do branży, w którym namawia, aby studia zaczęły wypuszczać swoje filmy, wspierając tym samym kina. Twierdzi on, że publiczność jest spragniona nowych produkcji i ma na to dowody z własnego podwórka. Jednym z nich jest lokalny sukces „Na rauszu”. W Danii wybrało się na niego 800 tys. osób. Tym samym jest to najlepszy wynik duńskiej produkcji w ostatnich trzech latach. I to pomimo obowiązujących restrykcji (w kinach może być zajęte tylko 70 proc. wszystkich miejsc).

W czasie pandemii rodzime produkcje pozwalają kinom funkcjonować.

I jest to prawda nie tylko w Danii. Fakt ten potwierdzają również wyniki poszczególnych filmów w naszych kinach. „Pętlę” Patryka Vegi w weekend otwarcia obejrzało ponad 178 tys. osób. Liczba ta jest zdecydowanie większa niż w przypadku „Bad Boya”, który wszedł na ekrany w lutym (w pierwsze trzy dni zobaczyło go 155 tys. widzów), kiedy to nie obowiązywały żadne restrykcje, a koronawirus wydawał się problemem jedynie innych krajów. Flygare może więc mieć rację twierdząc, że publiczność adaptuje się do nowych warunków, a restrykcje nie są żadnym problemem.

Według CEO Nordisk Film przy obecnych warunkach w porównaniu do zeszłego roku, w tym liczba widzów w kinach byłaby niższa jedynie o niecałe 7 proc. Niestety, już wiemy, że przez strach dystrybutorów nie jesteśmy w stanie się o tym przekonać. Cierpią na tym kiniarze, ale nie oni są tutaj najbardziej poszkodowani. Najdotkliwszy cios, otrzymała bowiem publiczność. Przez brak odpowiedniego repertuaru, kina nie są bowiem w stanie spełniać swojego podstawowego zadania.

REKLAMA

Kino od zawsze było formą ucieczki od nieprzyjaznej rzeczywistości.

Teraz kiedy nie możemy żyć normalnie, rośnie w siłę potrzeba eskapizmu. Jakże chętnie dałbym się zamknąć w ciemnej sali na seansie jakiegoś blockbustera, aby na dwie godziny zapomnieć o całym szaleństwie związanym z koronawirusem. Zobaczyłbym jak James Bond po raz kolejny ratuje świat, jak Czarna Wdowa walczy z Taskmasterem, Diana Prince próbuje się odnaleźć w latach 80., a ktoś z ekipy „Szybkich i wściekłych” leci w kosmos. Takie filmy pozwalają nam z podniesionym czołem mierzyć się z codziennymi problemami. Dobrze wiedział o tym Vin Diesel, gdy zapewniał, że premiera dziewiątej części słynnej serii nie zostanie przesunięta. Skoro na nic zdało się jego prężenie muskułów, moje i Flygare'a apele również nic nie dadzą. Pozostaje więc cierpliwie czekać, aż dystrybutorzy i włodarze wytwórni pójdą po rozum do głowy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA