REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Może coś jest ze mną nie tak, ale skoczyłem na „Kokainowego misia” i bawiłem się całkiem nieźle

To jeden z tych filmów, które już na poziomie tytułu składają obietnicę rozrywki z rodzaju nieskrępowanych, pozbawionych hamulców, najpewniej odartych z resztek powagi. Pierwsze zapowiedzi „Kokainowego misia” budowały nadzieję na absurdalną, raczej głupawą, ale i w pełni samoświadomą jazdę bez trzymanki; przede wszystkim jednak - odważną. Niestety, film Elizabeth Banks ostatecznie zawodzi te oczekiwania. A jednak, na przekór wszystkiemu, naprawdę nieźle bawiłem się podczas seansu.

16.03.2023
17:00
kokainowy miś film recenzja opinie kino
REKLAMA

O historii, która zainspirowała obraz Elizabeth Banks, było swego czasu bardzo głośno. „Kokainowy miś” nawiązuje do prawdziweych wydarzeń z 1985 roku, kiedy to eks policjant i przemytnik Andrew Thornton wyrzucił torbę z kokainą z samolotu lecącego w góry w Georgii. Sam były gliniarz wyskoczył z pokładu, jednak jego spadochron się nie otworzył - dalszych losów mężczyzny możecie się domyślić. Poszukujący paczek z koksem śledczy trzy miesiące później natknęli się na ciało czarnego niedźwiedzia na terenie lasu Chattahoochee-Oconee.

80-kilogramowe zwierzę zmarło z powodu przedawkowania narkotyku - znaleziono je w pobliżu blisko 40 rozerwanych i rozrzuconych na zboczu wzgórza paczek. Nie wiadomo, ile dokładnie spożył, ale zrzucona torba zawierała nawet 40 kg proszku wycenianego wówczas na ok. 2 mln dolarów; żołądek misia był ponoć „wypełniony kokainą po same brzegi”. Obecnie podpisany przezwiskiem „Pablo EskoBear” wypchany niedźwiedź stoi w centrum handlowym Kentucky for Kentucky Fun Mall in Lexington. 

Czerpiąc z tej historii, Banks i Jimmy Warden stworzyli coś na kształt wielowątkowego, komediowego slashera, niebojącego się schematów i odniesień (swoją drogą - bardzo sprawnie tu wykorzystanych). Jako osoba niebywale łasa na takie bzdurki, zachwyciłem się tym konceptem już po obejrzeniu pierwszego trailera. Niestety, ostatecznie seans - choć sprawił mi frajdę - okazał się bolesnym przypadkiem niewykorzystanego potencjału. 

REKLAMA
Kokainowy miś
REKLAMA

Kokainowy miś: warto?

Recenzencka rzetelność zobowiązuje mnie do szczerości, a naprawdę głupio mi przyznać, że na „Kokainowym misiu” bawiłem się naprawdę nieźle - chyba zdecydowanie lepiej, niż powinienem. Tu zaznaczę, że to nie jest klasycznie zły film - przeciwnie, wiele jego elementów działa naprawdę świetnie. Kilka scen wypada naprawdę zabawnie (i myślę, że może rozbawić również widzów o nieco bardziej wysublimowanym poczuciu humoru, niż moje - szorujące po bruku). Ma świetne praktyczne efekty specjalne, fantastyczny soundtrack i parę absolutnie fenomenalnych, odklejonych, ba, niemal kwasowych sekwencji, imponujących realizatorską kreatywnością. Posiada też ostatni, zapadający w pamięć występ zmarłego w maju ubiegłego roku Raya Liotty.

W ostatecznym rozrachunku - przynajmniej w moim odczuciu - w filmie było wystarczająco dużo fajnych chwytów i pomysłów, by spędzonego w kinie czasu nie nazwać straconym. Jednocześnie zaś, gdy piszę te słowa, jestem w pełni świadomy faktu, że przynajmniej połowa dowcipów jest absolutnie żenująca i niezręczna, dramaturgia scenariusza leży i kwiczy, a na poziomie ostatniego aktu obraz zaczyna najzwyczajniej w świecie przynudzać. Niestety - w przypadku filmu tego typu jest to naprawdę olbrzymi problem. „Kokainowy miś” okazał się zbyt zachowawczy, niepozwalający sobie na brawurę tam, gdzie aż prosiło się o zdjęcie nogi z hamulca. Efekt? Wadliwy, ale przyjemny średniak. Taki, którego obejrzenia nie żałuję. Może i wy nie będziecie?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA