REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Czy to koniec kariery Johnny'ego Deppa?

Głośny rozwód z aferą w tle i seria potężnych klap finansowych. Oto jak upadają wielkie gwiazdy. A według znanych wszem i wobec praw fizyki, im wyżej ktoś się znajduje, tym mocniejszy czeka go upadek. Takie jest bezwzględne prawo Hollywood i boleśnie się o tym właśnie przekonuje Johnny Depp. Po trosze na własne życzenie.

31.05.2016
17:11
Czy to koniec kariery Johnny'ego Deppa?
REKLAMA
REKLAMA

Życie i kariera Johnny’ego Deppa to w dużej mierze pasmo mniej lub bardziej udanych przypadków. Przede wszystkim, przypadkiem został on aktorem. Od zawsze jego największą miłością była muzyka, a największym marzeniem bycie gwiazdą rocka. Grę na gitarze rozpoczął już w wieku 12 lat, a kilka lat później był już członkiem rockowego zespołu The Kids, z którym grał w klubach Los Angeles (raz grali nawet support przed Iggy Popem) w nadziei na podpisanie kontraktu z wielką wytwórnią. To marzenie się jednak nie spełniło, gdyż grupa nie przetrwała próby czasu. Ale nie ma tego złego...

W grudniu 1983 roku Depp poślubił siostrę basisty grupy The Kids, Lori Anne Allison. I choć małżeństwo nie trwało długo, to własnie Lori przedstawiła Johnny’ego swojemu znajomemu aktorowi Nicolasowi Coppola, choć dziś znacie go zapewne jako Nicolasa Cage’a. Nic doradził Deppowi, by ten, wówczas sprzedający długopisy telemarketer, spróbował swoich sił w aktorstwie. Johnny, który parę lat wcześniej rzucił szkołę, nie miał przed sobą wielkich perspektyw, tak więc nic nie tracąc czasu, postanowił spróbować. W niedługim czasie udało mu się dostać drugoplanową rolę w horrorze Wesa Cravena „Koszmar z ulicy Wiązów”. Jego rola nie była może zbyt rozbudowana, ale za to była jedną z tych, które zapadały w pamięć na długo po seansie. A do tego, film był sporym komercyjnym hitem, więc ów występ stanowił całkiem dobry wstęp do kariery.

Niestety, rzeczywistość po raz kolejny dała o sobie znać, sprowadzając Deppa na ziemię.

Po „Koszmarze...” propozycji kolejnych ról dla Johnny’ego było jak na lekarstwo. W międzyczasie zagrał epizodyczną rolę w hitowym „Plutonie” Olivera Stone’a oraz główną rolę w fatalnej komedii wakacyjnej (której prawie nikt nie widział) „Wakacje w kurorcie”. To było zdecydowanie za mało, by móc myśleć o aktorstwie jako zajęciu, z którego można się utrzymać. Mijały kolejne miesiące, a propozycji nadal brak. I pewnie jeszcze z miesiąc takiej „posuchy”, a Depp być może skończyłby jako anonimowy sprzedawca w lokalnym sklepiku, gdyby nie fakt, że rzutem na taśmę otrzymał propozycję zagrania głównej roli w serialu młodzieżowym. Nie był to szczyt marzeń Deppa, tym bardziej, że miejmy na uwadze iż pod koniec lat 80. seriale reprezentowały zupełnie inny poziom niż dziś. To miał być ostatni strzał Deppa jeśli chodzi o aktorstwo. Owym serialem było „21 Jump Street”, który nieoczekiwanie stał się wielkim przebojem wśród nastolatków już w momencie swojej premiery w 1987 roku. Tym sposobem, Johnny po raz pierwszy w życiu dostał w miarę stałą i regularną pracę na kolejne trzy lata i cztery sezony serialu.

Bycie bożyszczem nastolatek, wiszącym w formie plakatu nad łóżkami 13-latek dość mocno uwierało Deppa, ale korzystał też z uroków sławy, przede wszystkim z rosnącej z sezonu na sezon gaży, która wkrótce miała mu zapewnić trochę więcej niezależności i luzu w życiu.

W dekadę lat 90. Depp wchodził z „czystą kartą”. Zostawił za sobą „21 Jump Street” i zaczął świadomie uciekać od sławy, popularności i komercji, poszukując dla siebie nietuzinkowych ról, przeważnie u niszowych reżyserów autorskiego kina amerykańskiego i europejskiego. Zaczął niejako emanować swoistą artystyczną bohemą, z którą było mu do twarzy. Razem z Johnem Malkovichem i Seanem Pennem był współwłaścicielem restauracji Man Ray w Paryżu, która przez jakiś czas stanowiła dla niego dodatkowe źródło dochodu, co tylko bardziej zachęcało go do swobodnych wyborów aktorskich, bez zaprzątania sobie głowy tym, czy dany film będzie sukcesem komercyjnym. Przez długie lata była to niezwykle pozytywna cecha, która odróżniała Deppa od większości aktorów polujących na wielką sławę u bram Hollywood. Johnny robił wszystko by iść pod prąd i wybierał dla siebie nietypowe role dziwaków i outsiderów, zupełnie jakby chciał uciec z dala od wizerunku jaki wyrobił sobie w serialu „21 Jump Street”. I dość szybko mu się to udało.

Jego pierwsze wybory filmowe idealnie pokazują jego chęć trzymania się z dala od mainstreamu, a bliżej awangardy.

I choć eksperymentalny musical „Beksa”, wyreżyserowany przez twórcę „Różowych Flamingów” króla komedii klasy B, czyli Johna Watersa, nie zalicza się do jego wybitnych dokonań, to już następny w kolejce, „Edward Nożycoręki” Tima Burtona, stał się niemalże z miejsca kultowy. Ta współczesna, słodko-gorzka baśń o niedokończonym tworze szalonego naukowca, który posiada nożyce zamiast rąk zdobyła nie tylko wielkie uznanie krytyki, ale i okazała się niemałym sukcescem komercyjnym. I przy okazji postać Edwarda szybko stała się charakterystyczna dla twórczości Deppa jako aktora-artysty.

Wszystkie jego kolejne postaci miały w sobie mniej bądź więcej z Edwarda, jego wrażliwości, nieprzystosowania do otoczenia, zagubienia, samotności. Na szczeście jeszcze wówczas Deppowi chciało się eksperymentować i nie poszedł na łatwiznę wcielając się w typowe kalki Edwarda.

Sukces „Edwarda...” był jednak pojednyczym przypadkiem w pewnym sensie.

Praktycznie przez całą resztę dekady lat 90. Depp uciekał od rozgłosu w ciche, małe filmy, których prawie nikt nie oglądał. Były to m.in. „Benny i Joon”, „Arizona Dream”, w którym zagrał u boku Faye Dunaway, pod czujnym okiem serbskiego reżysera Emira Kusturicy. Następnie „Ed Wood” (ponownie z Timem Burtonem) i „Truposz” u króla amerykańskiego kina niszowego, czyli Jima Jarmuscha oraz „Las Vegas Parano” Terry’ego Gilliama. Gdzieś tam po drodze trafiały mu się role w filmach, które docierały do szerszej publiki (jak chociażby „Donnie Brasco” z Alem Pacino czy „Don Juan DeMarco” u boku Marlona Brando), ale nie było tego dużo i nie szedł za tym jakiś wielki sukces kasowy. Krytycy przeważnie chwalili jego filmy i role, ale też mimo wszystko nie zwracał na siebie wielkiej uwagi. Bądźmy szczerzy, mało kto oglądał wówczas jego filmy a masowa publiczność powoli zaczynała o nim zapominać, tym bardziej gdy furorę robili Brad Pitt, Julia Roberts czy Kevin Costner, którzy skupiali na sobie wzrok całego świata. A Johnny żył sobie w swoim świecie, trochę schowany przed tym wszystkim i chyba niespecjalnie mu to przeszkadzało.

Raz na jakiś czas przypominał o sobie masowej publice, ale przeważnie miało to miejsce w prasie bulwarowej, która rozpisywała się o jego związkach, najpierw z Winoną Ryder, a następnie z supermodelką Kate Moss (tworzyli swego czasu jedną z najgłośniejszych par show-biznesu lat 90.). Czasem tabloidy donosiły o tym, że brał udział w jakiejś bójce bądź trafił do aresztu. Ale to by było na tyle. O jego filmach można było przeczytać przeważnie wtedy, gdy któryś z nich trafił na festiwal filmowy.

Do czasu. XXI wiek miał się dla niego okazać pasmem niesamowitych sukcesów i sławy.

Przynajmniej jego pierwsza dekada, której stał się symbolem. Podczas zdjęć do „Dziewiątych wrót” Romana Polańskiego, Depp poznał we francuskiej restauracji Vanessę Paradis i to co między nimi zaiskrzyło, stało się punktem zwrotnym w jego życiu, pod wieloma względami. Para tworzyła przez kilkanaście lat jeden z najbardziej udanych związków Hollywood, dla wielu będący wzorem i czymś wyjątkowym na tle innych relacji w świecie jupiterów. Wkrótce na świat przyszły pierwsze latorośle Deppa, córka Lilly-Rose, a następnie syn Jack. To głównie z myślą o nich Johnny przyjął dość nietypową jak na siebie propozycję od Disneya, by zagrać niesfornego pirata w familijnej superprodukcji. Mowa tu oczywiście o filmie „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”. Ku zaskoczeniu wszystkich, film o piratach (a do niedawna był to praktycznie wymarły gatunek filmowy) stał się jednym z największych hitów 2003 roku. W dużej mierze za sprawą fantastycznej kreacji Deppa jako kapitana Jacka Sparrowa.

I nagle, z dnia na dzień, 40-letni już wówczas Depp stał się megagwiazdą. O nim i jego rolach zaczęto mówić na całym świecie, a kolejne filmy z nim w roli głównej stawały się hitami kasowymi. W momencie premiery długo oczekiwanego sequela „Piratów...” w 2006 roku, Depp był najpopularniejszą i najbardziej lubianą osobą na świecie. Nawet w najbardziej złośliwych brukowcach nikt nie napisał o nim złego słowa. Wszycy chwalili jego wybory artystyczne, ciekawe i dziwaczne role, tak odmienne od standardów innych gwiazd kina komercyjnego; jego związek z Vanessą i przywiązanie do dzieci również wzbudzały sympatię. Cokolwiek nie zrobił i nie powiedział, było to absolutnie w punkt i rodziło zachwyt całego świata. Jego przypadek to też ciekawa historia z morałem, pokazująca, że tak naprawdę w życiu nigdy na nic nie jest za późno i, że dopóki żyjemy i staramy się iść do przodu, to nigdy nie wiadomo kiedy los się do nas uśmiechnie. Przed pierwszą częścią „Piratów...” mało kto brał pod uwagę fakt, że 40-letni, trochę już zapomniany aktor, trzymający się blisko kina niszowego, nagle odniesie oszałamiający sukces, zdobędzie sławę i bogactwo.

I choć wydawać się mogło, że nic nie będzie w stanie tego zepsuć, i że nie ma siły by Depp zrobił coś nie tak, to jednak z czasem zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy początku końca tej bajki.

Dość szybko pomysłowość i dziwaczne role Deppa zaczęły się wyczerpywać. Każda kolejna „zakręcona” postać jaką grał, przypominała poprzedników. Sweeney Todd dość niebezpiecznie podobny był do Edwarda. Tonto z „Jeźdźca znikąd” to mieszkanka Jacka Sparrowa i... znowu Edwarda. Podobnie jak Barnabas Collins z „Mrocznych cieni”. Szalony Kapelusznik przywodzi na myśl skojarzenia z Willy Wonką i tak dalej... Zaczęła dostrzegać to także widownia, bo kolejne filmy z Deppem zaczęły zarabiać coraz mniej pięniędzy. „Jeździec znikąd” to jedna z najdroższych produkcji w historii kina, przy okazji też niestety jedna z największych klap finansowych ostatnich dekad. Nawet kontynuacja roli, która przyniosła mu sławę, czyli czwarta część „Piratów...” nie budziła już takich emocji (choć nadal jeszcze potrafiła zarobić olbrzymie pieniądze). W parze ze spadkiem wpływów szły też coraz gorsze wybory kolejnych projektów, które krytycy i widzowie po prostu mieszali z błotem. Wystarczy wymienić tu chociażby „Turystę”, „Transcendencję”, „Bezwstydnego Mortdecai”. Depp ponownie znalazł się w punkcie, w którym prawie nikt nie oglądał jego filmów, z tą tylko różnicą, że tym razem jego filmy zbierały fatalne recenzje i były wysokobudżetowymi hollywoodzkimi produkcjami, a nie skromnymi i niszowymi dziełami.

Ale to dopiero początek. Kolejnym punktem zwrotnym w jego życiu i karierze było kolejne spotkanie z kobietą na swojej drodze.

Tym razem była to młodsza o 22 lata Amber Heard, która od ładnych paru lat próbuje się, niezbyt skutecznie przebić do pierwszej ligi Hollywood. Poznali się na planie filmu „Dziennik zakrapiany rumem” w 2011 roku. Amber tak zawróciła Johnny’emu w głowie, że ten zostawił dla niej Paradis po klilkunastoletnim związku. Nagle świat z niedowierzaniem patrzył, jak „kryzys wieku średniego” zaczął robić pustkę w życiu wydawać się mogło opanowanego Deppa. To nie był dla niego przelotny romans, ale miłość na zabój. Dowodem na to niech będzie fakt, że wkrótce para Depp-Heard wzięła ślub (na taki ruch nie odważył się będąc z Vanessą, pomimo iż jest ona matką jego dzieci), obsypał ją bogactwem (nazwał wyspę na jej cześć). Równolegle, zaczął na „stare lata” w pełni realizować swoje marzenie z dzieciństwa o byciu gwiazdą rocka. Zakumplował się ze swoim idolem Keithem Richardsem (którym inspirował się tworząc postać Jacka Sparrowa) i jako gitarzysta grał razem z Marylinem Mansonem i innymi rockerami na koncertach. Został również członkiem supergrupy Hollywood Vampires (w skład której wchodzą m.in. Alice Cooper i Joe Perry), z którą koncertuje na festiwalach rockowych i w klubach, przekraczając w międzyczasie magiczny próg 50. roku życia. Na pierwszy rzut oka, Depp jak na „staruszka” jest niezwykle cool, tylko niestety, z wiekiem przyszło również coraz mniejsze wyczucie i nie zawsze to, co robił, było już takie fajne jak kiedyś.

Bycie „gwiazdą rocka” na pełną parę nie służyło mu do końca, tym bardziej, że dość mocno wciągnęły go wszelkie używki, typu narkotyki i alkohol.

Wiadomym jest, że Depp nigdy od nich nie stronił, ale wydaje się, jakby po przekroczeniu 50-tki, po prostu poszedł na całość. Stosunkowo niedawno świat obiegło video, na którym Depp wygłaszał przemowę będąc kompletnie pijanym. I nie wyglądało to dobrze.

A to i tak nic w porównaniu z cyrkiem, który odbywa się obecnie.

Amber Heard złożyła pozew o rozwód. Walczy o połowę majątku Deppa (opiewającego na kwotę 400 milionów dolarów). Depp oczywiście był tak zakochany, że biorąc z nią ślub nie myślał zbytnio o podpisywaniu intercyzy. Do tego Amber wytoczyła ciężkie działa przeciwko niemu, zarzucając mu pobicie oraz przemoc psychiczną. Nie szczędziła też licznych informacji o jego nadużywaniu alkoholu i narkotyków oraz niezbyt dobrym stanie psychicznym. A wszystko to idzie jeszcze w parze z potężną klapą (kolejną) jego najnowszego filmu „Alicja po drugiej stronie lustra”. Jest to o tyle bolesny cios, że poprzednia część filmu była niebywałym sukcesem, zarabiając na całym świecie ponad miliard dolarów. Kontynuacja ma niewielkie szanse na to by zarobić chociaz jedną trzecią (a nawet jedną czwartą) tej sumy. Do tego recenzje są miażdżące, a film kosztował ogromne pieniądze, także po raz kolejny wytwórnia traci sporą kwotę inwestując w Deppa.

Wszystko wskazuje na to, że obserwujemy właśnie bolesny i głośny koniec jednej z największych karier w historii Hollywood.

REKLAMA

Po takiej serii potężnych klap artystycznych i finansowych mało które studio będzie zainteresowane współpracą z Deppem. Nawet jeśli jakimś cudem sprawa rozwodowa z Heard skończy się w miarę pozytywnie dla niego, to i tak narobiła mu ona tyle szkód wizerunkowych, że w obecnej chwili Johnny stał się hollywoodzką persona non grata. Jego ostatnia nadzieja tkwi w piątej części „Piratów z Karaibów”, których premiera zaplanowana jest (póki co) na maj 2017 roku. Tylko czy ktoś w ogóle czeka na kolejny powrót Jacka Sparrowa? Problem w tym, że chyba nie. Tak samo jak nikt specjalnie nie czekał na powrót Szalonego Kapelusznika w „Alicji po drugiej stronie lustra”, czego widzimy właśnie skutek w nikłym zainteresowaniu filmem.

To z pewnością ciężkie dni dla Deppa, prawdopodobnie są też owymi sądnymi dniami, podczas których na naszych oczach rozstrzyga się właśnie jego przyszłość i dalsza kariera. Ale takie też jest Hollywood, potrafi nagle dać bardzo dużo, ale równie szybko i gwałtownie to wszystko zabrać.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA