"Mapy Gwiazd" to dosadna krytyka Hollywood i moralnej zgnilizny, która z jednej strony fascynuje, a z drugiej trąci banałem. David Cronenberg w swoim najnowszym filmie nie mówi o niczym nowym czy odkrywczym, ale tę opowieść snuje w taki sposób, że budzi ona ciekawość.
Ta soczysta satyra na współczesne Hollywood sensu largo przedstawiona jest przez pryzmat kilku różnych wątków, które z upływem czasu zaczynają się przenikać i łączyć. Mamy tu uzależnionego od narkotyków, trzynastoletniego gwiazdora, jego żyjących w kazirodczym związku rodziców - matkę, której w zasadzie jedyną troską jest gaża jej syna, oraz ojca zainteresowanego przede wszystkim promocją swoich szarlatańskich poradników. Mamy i zblazowaną aktorkę, która nie potrafi wyjść z cienia swojej zmarłej w tragicznych okolicznościach matki, oraz szofera, marzącego o karierze scenarzysty filmowego. Jest wreszcie młoda dziewczyna, z licznymi oparzeniami na całym ciele, o której początkowo wiadomo niewiele, a która okaże się spoiwem spajającym fabułę.
Każda z tych postaci - każda na swój sposób - jest wstrętna i odpychająca.
Bohaterowie "Mapy Gwiazd" budzą niechęć; są zdegenerowani i odarci z moralności. Żyją w przepychu, blichtrze oraz bogactwie, pozbawieni jakichkolwiek innych wartości, niezdolni do rozmowy na inne tematy niż kto z kim sypia i kto ile zarabia. Ich życia są puste, choć opakowane w atrakcyjne pudełko. Ten zgniły charakter został przez aktorów oddany rewelacyjnie. Praktycznie każda kreacja budzi uznanie i wypada nader wiarygodnie.
Na szczególne wyróżnienie zasługują przede wszystkim Julianne Moore i Mia Wasikowska - dla tej pierwszej rola Havany Segrand może być tą, która wreszcie przyniesie jej zasłużonego Oscara.
Temat "Map Gwiazd" wypada dość oklepanie, ale ratują go naprawdę dobra obsada i znakomicie poprowadzona narracja. Satyr na amerykański przemysł filmowy było już wiele i ta nie wnosi nic, czego wcześniej byśmy już nie widzieli. Uparte trzymanie się przez Cronenberga motywu ognia, jedynej szansy na oczyszczenie, to w moim odczuciu nudna klisza, a prześladujące niektórych bohaterów niby wyrzuty sumienia zjawy uważam za element zbędny.
Jednak to, czego najbardziej brak w "Mapach Gwiazd" to emocje.
Trudno poczuć jakąkolwiek nić sympatii do tych bohaterów, a już niemożliwym jest ich polubienie; i choć reżyser robi, co może, żeby widz czuł do nich narastającą odrazę, to od pewnego momentu we mnie narastała tylko obojętność. Gdy film się skończył, pozostało we mnie uczucie niedosytu, jakby zabrakło w nim czegoś ważnego, co odcisnęłoby swoje piętno na psychice.
W całej tej historii najbardziej intrygujące jest to, w jaki sposób przenikają się wszystkie wątki i co z tego wynika.
Pojedynczo są one niezbyt porywające, momentami wręcz irytują, ale bronią się jako całość. Nie powiem, że "Mapy Gwiazd" ogląda się źle - nie, jest ciekawie skonstruowany i kapitalnie zagrany, choć koniec końców raczej rozczarowujący. Gdybym miał iść na ten film do kina po raz drugi, raczej bym odpuścił. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w nim takie, jakie być powinno, ale gdy lepiej mu się przyjrzeć, na jaw wychodzą jego niedostatki.