Mówi się, że „Kos” to prawdopodobnie najlepszy polski film roku - nikła szansa, że coś zdoła go przebić. Ja jestem zdania, że jeden rok to niedopowiedzenie: ten trzymający w napięciu obraz bije na łeb większość naszych kinowych premier na przestrzeni, bo ja wiem, co najmniej trzech, czterech lat. Film Pawła Maślony i Michała A. Zielińskiego to próba, która nie miała prawa się udać, a przynajmniej trudno było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę standardy polskiego kina gatunków. A jednak.
OCENA
Od lat narzekam, że rodzimi twórcy jakoś nie kwapią się, by tworzyć kino gatunkowe - no chyba, że miałby to być ponury kryminał lub romantyczna komedia. Z drugiej strony - trudno im się dziwić. Większość prób kończy się albo połowicznym sukcesem, albo kompletnym fiaskiem. Wszystko przez to, że poszczególne konwencje zazwyczaj wymagają wyższych budżetów, a ich brak trudno jest ukryć. Co więcej, jesteśmy zieloni w realizowaniu tego typu kina w tych niespecjalnie sprzyjających gatunkach - nawet zdolniejsi twórcy mają problem, bo nie mają skąd czerpać inspiracji, nie mają odpowiednich narzędzi i odpowiedniej wiedzy, w końcu: nie mogą liczyć na wsparcie, bo wszyscy wolą inwestować w kolejne „Listy do M”.
No chyba, że twórca nazywa się Paweł Maślona. Człowiek z wizją, który dał nam „Kosa” - jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat.
Kos: recenzja filmu
Nie będę poświęcał wiele czasu na zarysowanie fabuły, sprawa jest prosta: wiosna, 1794, Tadeusz Kościuszko (Jacek Braciak) wraz z przyjacielem i dawnym niewolnikiem, Domingo (Jason Mitchell), planują zmobilizować polską szlachtę i chłopów do wzniecenia powstania przeciw Rosjanom. Tymczasem młody chłop i szlachecki bękart, Ignac (Bartosz Bielenia), marzy o spadku po ojcu, ale nic z tego - po śmierci pana musi uciekać przed przyrodnim bratem-socjopatą. Uciekając, Ignac spotyka Domingo - panowie przypadają sobie do gustu, choć dzieli ich nieprzekraczalna bariera językowa. Gdy trafiają do dworku Pani Pułkownikowej (Agnieszka Grochowska), po pewnym czasie na miejsce przybywają Rosjanie, a nasi bohaterowie muszą ukrywać prawdziwą tożsamość. Rozpoczyna się gra pozorów, pełna napięcia posiadówka przy stole, która w każdej chwili może skończyć się rozlewem krwi.
Osobiście nie znoszę notorycznego porównywania filmów do twórczości Quentina Tarantino - owszem, jego na wskroś postmodernistyczne dzieła są dość charakterystyczne, ale umówmy się, że podobnego kina jest sporo, a obrazy porównywane do konkretnych filmów twórcy „Nienawistnej ósemki” zazwyczaj blado wypadają w tym porównaniu. Muszę jednak przyznać, że w przypadku „Kosa” to zestawienie z wymienionym wcześniej filmem aż ciśnie się na usta; jest zresztą bardzo trafione. Rzecz w tym, że Maślona z Zielińskim, owszem, czerpali inspiracje, ale całość rozegrali na własnych warunkach, z poszanowaniem historycznego kontekstu i polskiej natury.
„Kos” to fenomen przede wszystkim dlatego, że działa w nim właściwie każdy pomysł, każde założenie.
Do warstwy historycznej - mającej w gruncie rzeczy znaczenie marginalne - trudno się przyczepić, tym bardziej, że nie ma tu formy mdłego wykładu (zdaję sobie sprawę, że puryści historyczni mogą mieć na ten temat inne zdanie, ale nic mnie tak nie mierzi, jak zawzięta krytyka każdej najdrobniejszej nieścisłości w filmach, w których kluczowe jest zupełnie co innego). Elementy patriotyczne są - wreszcie! - wyprane z martyrologii, nienadęte, przewrotne. Dialogi - naturalne, finezyjne, pełne błyskotliwych docinków i nieoczywistego humoru, ale pozbawione popularnej w rodzimych gatunkowcach kuriozalnej arogancji. Dramaturgia - poprowadzona bezbłędnie, zgrabnie sycąca napięcie i wybuchająca soczystą eskalacją. Analogie chłopsko-niewolnicze, wycinki z klasowego ucisku - oczywiste, ale sportretowane poruszająco, a nie banalnie. Gatunkowy miks sprawia ogrom frajdy, wolta goni woltę, emocje rosną, nudzić się nie sposób. Kreacje aktorskie to najwyższa półka. Kadry, zdjęcia, inscenizacja - jest kameralnie, ale i imponująco, jakościowo, finezyjnie.
Całość: cudownie intensywna, rozrywkowa, krwawa, tragikomiczna, słodko-gorzka. To jedna z tych nielicznych produkcji, o których nie trzeba mówić „dobry jak na polski film”, bo to znakomite kino na skalę światową. I kolejny dowód na to, że Maślona to jeden z najlepszych współczesnych polskich filmowców.
"Kosa" zobaczycie w SkyShowtime już 26 kwietnia.