REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy /
  3. VOD

Nie wiem, jak mogłam żyć, nie znając tej produkcji. „Kronika świąteczna 2” to majstersztyk na miarę „Kevina”

Obie części „Kroniki świątecznej” Netfliksa obejrzałam jednego dnia. I do dziś nie wiem, jakim cudem mogłam przeżyć poprzednie Święta Bożego Narodzenia bez znajomości tego tytułu. To jest absolutny majstersztyk dorównujący poziomem hitowi „Kevin sam w domu”.

27.11.2020
15:28
kronika swiateczna 2 netflix premiera recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Trzeba przyznać bez ogródek, że zmieniają się czasy, upadają rządy, myśl technologiczna pognała do przodu (co widać również w omawianym niżej filmie: w końcu Mikołaj posługujący się dronem to nie jest popularny obrazek), a reżyser Chris Columbus („Kevin sam w domu”, „Harry Potter i kamień filozoficzny”, „Pani Doubtfire”) wciąż — niczym bezbłędny socjologiczny radar — świetnie odczytuje nastroje społeczne, jeśli chodzi o Święta Bożego Narodzenia. Było tak na początku lat 90., gdy powstał „Kevin sam w domu", jest i trzydzieści lat później, gdy Columbus oddaje widzom drugą odsłonę „Kroniki świątecznej", którą można już oglądać na Netfliksie.

„Kronika świąteczna 2”: niby można obejrzeć ją bez znajomości pierwszej części, ale po co?

Co prawda znajomość części pierwszej niezbędna do obejrzenia drugiej nie jest, ale żeby odkryć większość poukrywanych przez twórców smaczków i mrugnięć okiem, warto zobaczyć również pierwszą część sprzed dwóch lat. Tak czy inaczej, Columbus oddaje widzom wyjątkową przygodę, w której nie tylko ważą się losy świąt (ten ograny wątek widzieliśmy już w wielu produkcjach), ale opowieść jest o wiele bardziej złożona, a przy tym bliższa widzom i ich emocjom.

Akcja filmu „Kronika świąteczna. Część druga” toczy się dwa lata po wydarzeniach z pierwszej części. Nastoletnia już Kate Pierce (w tej roli Darby Camp) mierzy się ze swoimi wyobrażeniami o świętach, rodzinie, cieple domowego ogniska i pierwszych pojawiających się na horyzoncie trudnościach. O ile jednak w pierwszej części większość fabuły była osadzona w dającym się — mniej więcej — przewidzieć świecie rodziny Pierce'ów, o tyle w drugiej wrotki zostały odpięte do końca. I bardzo dobrze!

Bycie dobrym popłaca. No właśnie — dobrym, a nie „grzecznym”

Widzowie mają bowiem instynktowne przekonanie, że twórcy doskonale bawili się przy kręceniu „Kroniki świątecznej". Czego tu nie ma: poznajemy nie tylko kuluary wioski świętego Mikołaja (a w zasadzie jego żony — tak, tak, jak na Netfliksa przystało, uwypuklony wątek feministyczny musiał się znaleźć), ale również ciemną, zwariowaną naturę elfów czy regularnie wracającą rockandrollową duszę roznoszącego co roku prezenty Mikołaja.

Ta wariacja Columbusa nie jest jednak jakimś szalonym filmowym hydeparkiem, ale poukładaną, a przy tym mądrą historią o roli świąt Bożego Narodzenia w życiu każdego z nas. Zanurzamy się nie tylko w morzu sentymentów i wspomnień, ale także zderzamy z tym, co najtrudniejsze: relacjami z najbliższymi, emocjami, tęsknotą i strachem. Wszystko to — zdradźmy trochę fabuły — jest przez bohaterów przezwyciężane, ale nie za pomocą czarodziejskiej różdżki czy magicznych gadżetów z Laponii, lecz za sprawą spojrzenia w głąb siebie i pracy nad sobą. To wielki walor obu części „Kroniki świątecznej": z jednej strony bawimy się tu doskonale, z drugiej nie ma do końca czarnych, zepsutych charakterów (wątek złowrogiego elfa Belsnickela — w tej roli Julian Dennison), a bycie dobrym zawsze popłaca.

Perfekcyjna familijna komedia na święta z nieperfekcyjnymi bohaterami

Powie ktoś - to tylko bajki. Tak, „Kronika świąteczna" to w gruncie rzeczy właśnie baśń, ale skonstruowana naprawdę perfekcyjnie, a św. Mikołaj (doskonały Kurt Russell) nie tylko sam ma kompleksy (choćby na tle wagi), ale również pogmatwaną przeszłość i trudne relacje. Wszystko to sprawia, że w filmach Columbusa odnajdzie się każdy: na podstawowym poziomie to rewelacyjna, optymistyczna opowieść dla najmłodszych, ale gdzieś w tle wybrzmiewa też wszystko to, co z czym — nawet w sposób nieuświadomiony — walczymy jako dorośli, gdy tylko w kalendarzach pojawia się grudzień, a reklamy i wystawy sklepowe krzyczą o zbliżających się świętach. Columbus nie daje wyłącznie prostych i wesołych odpowiedzi, ale okrasza je tak dużym ciepłem, że nie da się przejść obok „Kroniki świątecznej" obojętnie.

Poziom „gwiazdkowości”: 100 %

Wreszcie kwestia świątecznej atmosfery, a więc ozdób, pierników, kolęd, choinek i wszystkiego tego, co składa się na obraz świąt — rzecz jasna potrzeby wszystkich fanów tego rodzaju atrakcji będą absolutnie wypełnione po brzegi. Paliwa świątecznego jest tu mnóstwo, a współczynnik "gwiazdkowościi" jest nieustannie podkręcany, jak na zegarku filmowego Mikołaja. Zresztą Columbus odkrywa się tutaj jako reżyser: tak jakby sam przyznawał, że dba o to, by tej magii nie zabrakło, by każdy w przygodzie filmowej, jaką tworzy czuł się współuczestnikiem pełnoprawnym, biorącym udział we wszystkich świątecznych akcentach. Nie brakuje puszczenia oka do fanów „Kevina...", uważni widzowie znajdą też odniesienia do kilku innych filmowych produkcji (w tym także tych świątecznych). Columbus i aktorzy po prostu dobrze się bawią na planie, a to udziela się wszystkim.

To prawda, że „Kronika świąteczna" nie jest filmem, który ma walczyć o najwyższe laury i być doceniona przez branżowe gremia, ale zupełnie nie o to chodzi w tego rodzaju produkcjach. Historie te wprowadzają w świąteczny nastój, każą zatrzymać się i przejrzeć w lustrze, w którym oprócz poważnych dorosłych możemy ujrzeć też nasze wewnętrzne dziecko (często na co dzień „spychane” na drugi plan).

To naprawdę piękne zaproszenie na okres przedświąteczny — zarówno dla dzieci, którzy będą mieli w tym wielką frajdę, jak i dorosłych. No i jeszcze jedna uwaga: po tym filmie z pewnością zostaniemy dopisani do długiej listy "prawdziwie wierzących" w św. Mikołaja, więc proszę na siebie uważać!

Obie części „Świątecznej kroniki” można obejrzeć na platformie Netflix.

REKLAMA

*Zdjęcie główne: Netflix/mat.pras.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA