Małgorzata Halber i Olga Drenda zapraszają na pijama party z rozmowami o filozofii. Oceniamy „Książkę o miłości”
Małgorzata Halber i Olga Drenda próbują opowiedzieć, czym jest miłość. Dwie pisarki stworzyły „Książkę o miłości”. Ta jest zapisem ich rozmowy, w której nam się zwierzają, żonglują memami i mówią o sztuce. Swobodnie, przystępnie, ale nie uciekając od ważnych tematów.
OCENA
Jedna ma 36 lat, druga 41. Obie na koncie mają mnóstwo zawirowań – nieudane związki, zwątpienia; obie żyją z diagnozami, z powodu których (a może dzięki którym?) musiały na nowo nauczyć się siebie. Połączyła je przyjaźń i – co za tym idzie – podobna wrażliwość. Wspólnie napisały esej w dialogu, choć uciekają od nadęcia i mówią, że tak po prostu ze sobą rozmawiają o życiu, świecie i uczuciach. A więc językiem swobodnym, niewolnym o soczystych przekleństw, czasem zaczerpniętym z memów i rozmów jak na mesendżerze. Niech was jednak to nie zwiedzie, bo „Książka o miłości” to rozmowa mądra, z szacunkiem do cudzych odmienności, choć nie bez zabawnych złośliwości. Jej autorki, Małgorzata Halber i Olga Drenda, mocno zakorzenione w internetowej rzeczywistości, sięgają po myśli filozofek i filozofów, światłe idee, literaturę, sztukę i film, odnosząc je do własnych przeżyć i doświadczeń.
„Książka o miłości” to (udana) próba opowiedzenia o miłości na własnych warunkach – po swojemu.
To z jednej strony gadka przyjaciółek, które zapraszają cię na pijama party, a z drugiej strony rozmowa pełna odwołań do psychologii i psychoterapii, która może pełnić rolę autoterapeutyczną. I w pewnym sensie można odnieść wrażenie, że taką też pełni funkcję dla jej autorek, które dzięki przelaniu swoich myśli na papier w formie dialogu, dotykają najskrytszych zakamarków własnych dusz. I nawet jeśli już wszystko o sobie wiedziały – ich doświadczenia w tej materii są różne: Drenda mówi o tym, że w trakcie pisania nauczyła się nie iść w miłości na źle pojmowany kompromis, z kolei Halber twierdzi, że musiała już wszystko wiedzieć wcześniej, bo inaczej nie porwałaby się na ten esej – to nie sposób pokusić się o stwierdzenie, że „Książka o miłości” pozwoliła im ułożyć pewne elementy w układance zwanej życiem, a także lepiej poznać siebie nawzajem.
Publikacja podzielona jest na kilka rozdziałów, które – jak mówią Drenda i Halber – tworzą szkielet miłości.
Na wstępie, zanim zobowiążemy się założyć z kimś spółdzielnię („w praktyce widzę to tak, że obie strony tak samo chcą być razem”; tak nazywają związek), musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czego sami oczekujemy od życia. Potem ważna jest akceptacja i zrozumienie, że jesteśmy warci miłości, nawet jeśli czasem siebie nie lubimy. Następnie są m.in. zakochanie, weryfikacja oczekiwań, kryzysy, seks i happy end, którego de facto nie ma.
Ta rozmowa, choć pełna dygresji, jest poukładana, przemyślana. Warto pamiętać o tym, że autorki nie mają monopolu na miłość, a przedstawiają własne na nią spojrzenie, podparte prywatnymi doświadczeniami. Można czasem o tym zapomnieć, kiedy mężczyznom obrywa się bardziej niż kobietom, choć z racji zainteresowań obu autorek to, cóż, dość zrozumiałe. Jedyne, czego trochę mi zabrakło to rozdziału, który mówiłby o tym, jak miłość, albo coś z czym ją mylimy, potrafi zabierać bliskich nam ludzi, bo rzucają się w wir uczucia, zapominając o bożym świecie. Ale to już detale, bo prawie 400 stron „Książki o miłości” dobrze wyczerpuje temat zjawiska, które tak trudno jest zdefiniować.
Przyjemnie się spędza czas z Halber i Drendą. Jako czytelnik można poczuć, że obie autorki obdarzają nas zaufaniem.
Chciałoby się, by ta „Książka o miłości” była wstępem do dłuższej kolaboracji dwóch autorek. Chętnie ponownie skorzystałabym z zaproszenia do ich świata pełnego opowieści, wzruszeń, pogaduch i „odsłoniętych brzuszków”. Jeśli esej w dialogu może być swojski, to ten taki właśnie jest.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.