Seriale dla nastolatków na Netfliksie są coraz głupsze. "Ktoś z nas kłamie" pisał jakiś algorytm
"Ktoś z nas kłamie" zawojowało Netfliksa. To nowy serial z gatunku teen drama, będący zlepkiem historii, które już znacie. Wszystko zaczyna się jak w "Klubie winowajców", a kończy jak w "Scream". Brzmi jak istne wariactwo? Potrzymajcie mi piwo, bo dopiero się rozkręcam. Oceniamy "Ktoś z nas kłamie", czyli Netflix Original dla nastolatków.
OCENA
Czy dziwi mnie, że "Ktoś z nas kłamie" pnie się na sam szczyt listy najpopularniejszych seriali Netfliksa, spytacie. Odpowiem z bólem: ani trochę. Ten serial dla nastolatków, stworzony przez Peacock, a w Polsce promowany jako Netflix Original, to typowa papka młodzieżowa, która wiadomo że "chwyci". Twórcy "Kto z nas kłamie" zastosowali wszystkie możliwe triki, żeby tak było. Więcej: patrząc na zwroty fabularne, wykorzystane motywy i odgrzebanie archetypów postaci z typowego high school drama, ma się wrażenie, jakby ten serial napisał algorytm.
Ktoś z nas kłamie - recenzja serialu Netfliksa
Zacznijmy od tego, że "Kto z nas kłamie" to serialowa wersja "Klubu winowajców" z pieprzykiem w postaci morderstwa. Mamy tu czwórkę głównych bohaterów, skrojonych niczym t-shirty z popularnych sieci odzieżowych (podpowiem: krzywo). Jest więc Addy, licealna blondwłosa piękność, maskotka swojego chłopaka, a jakże, futbolisty. Brownyn to kujonka i pani idealna latynoskiego pochodzenia, którą rzekomo mają szpecić okulary i ogrodniczki, ale wszyscy znamy tę nieudaną sztuczkę z filmu "Cała ona" (spoiler alert: nie, ślicznej nastolatki z nieskazitelną cerą nie szpecą okulary i ogrodniczki). Są też Cooper, rosły futbolista-wrażliwiec, skrywający sekret, który wygląda jak 25-latek, a nie siedemnastoletni chłystek, a także, oczywiście, bad boy o imieniu Nate. Chłopak na drogę dilerki wkroczył, rzecz jasna, przez trudną przeszłość; tak naprawdę nie jest zły, podejmował tylko złe decyzje, bla, bla, bla.
Losy tej czwórki przecinają się, kiedy wszyscy trafiają do kozy za różne przewinienia. Wśród uczniów, którzy zostali po lekcjach, jest też Simon, bodaj najciekawsza postać z "Ktoś z nas kłamie". Ten edgy nastolatek, syn pani burmistrz, jest diabłem wcielonym - nienawidzi wszystkich uczniów, poza swoją przyjaciółką Janae, cały czas pomstuje na życie i innych, pewnie gdybyśmy cofnęli się o klikanaście lat w czasie, nosiłby się jak emo, a teraz po prostu pozuje na Timothee Chalameta. Nastolatek jakiś czas temu założył aplikację "About That", na której obsmarowuje innych uczniów i zdradza ich sekrety, ponieważ jego misją jest zdemaskowanie tych wszystkich hipokrytów. Jak łatwo się domyślić, koledzy i koleżanki ze szkoły nie pałają do Simona sympatią. Cóż, trudno się dziwić, nikt nie lubi, jak zagląda mu się pod kołdrę czy do nudesków na smartfonie.
Wróćmy na chwilę do kozy. Nagle, w trakcie odsiadki naszej piątki, Simon po wypiciu wody, podczas nieobecności opiekującej się nimi nauczycielki, zaczyna się dusić. Chłopak jest przerażony, nie ma przy sobie adrenaliny. Szybko okazuje się, że adrenaliny nie ma także w pokoju szkolnej pielęgniarki. Simon trafia do szpitala... i umiera. A nasza czwórka zostaje podejrzanymi w sprawie o morderstwo. Na jaw zaczynają wychodzić sekrety, które niszczą, wydawałoby się, przyjemny grajdołek licealistów.
"Ktoś z nas kłamie" ogląda się jak kompilację "Pretty Little Liars", "Plotkary", wspomnianego już "Klubu winowajców", "Riverdale", "Szkoły dla elity", "Trzynastu powodów", "Scream" i "Jeziora marzeń". Literalnie, każdy element tego serialu został zaczerpnięty z innej produkcji - na ich echach "Ktoś z nas kłamie" buduje klimat i tożsamość. Nieprzyjemne wiadomości wysyłane pośmiertnie - są. Plotkarska strona demaskująca rzekome elity i świętoszków - jest. Koza - checked. Niegrzeczny chłopiec o dobrym sercu? Jest. Tajemnicze morderstwo - mamy, a jakże. Śmierć jednego z głównych bohaterów, która prowadzi nas do poznania prawdziwych wersji wydarzeń z przeszłości - obecna. Tajemniczy prześladowca - jest. Przemiana bohaterki ze słodkiej blondynki w seksownego wampa - zaliczone. No, kochani, piątka z plusem!
Ktoś z nas kłamie - czy warto obejrzeć serial na Netfliksie?
Czy "Ktoś z nas kłamie" da się w ogóle oglądać? I tak, i nie. Z jednej strony to męczarnia - zwroty akcji wyskakują częściej niż pryszcze u nastolatków, a tych tutaj nie ma oczywiście nikt, bo wszyscy są idealni, muskularni, piękni i młodzi. Gdyby szkoła z takimi uczniami istniała naprawdę, powinno się ją zamknąć na cztery spusty, a nauczycielom dać odprawę w wysokości co najmniej 10-krotności rocznego wynagrodzenia na poczet leczenia psychiatrycznego. "Ktoś z nas kłamie" męczy, przeciąga intrygi do granic wytrzymałości i jest zbudowane z klisz.
Z drugiej jednak strony ten słaby serial, który ładnie moglibyśmy określić mianem guilty pleasure, potrafi wciągnąć. Po prostu chcesz wiedzieć, kto stoi za morderstwem, jak to wszystko było naprawdę. Można czasem nawet nieźle się ubawić, kiedy w każdej scenie, która normalnie nie mogłaby być nazwana "podejrzaną", bo "podejrzany" jest tutaj fakt, że w pokoju twojej siostry pali się światło (sic!), bohaterowie mrużą oczy, a z offu dobiega nas niepokojąca muzyka. No, litości! Zamówiony już 2. sezon serialu jasno jednak wskazuje, że chyba tego oczekują młodzi widzowie. Mogłabym jeszcze trochę ponarzekać, ale... ok, boomer. Tylko pamiętajcie: nie róbcie tego w domu.
"Ktoś z nas kłamie" obejrzysz na Netflix Polska.