Nowy film Pasikowskiego nie jest ani dobrym kinem historycznym, ani udaną biografią. „Kurier” - recenzja
Władysław Pasikowski to w opinii wielu widzów polski mistrz mocnego, męskiego kina sensacyjnego. Jego najnowsze dzieło, „Kurier”, opowiada o podróży Jana Nowaka-Jeziorańskiego do okupowanej Warszawy tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Czy produkcja Pasikowskiego staje na wysokości zadania?
OCENA
Od kilku lat polskie filmy i seriale historyczne przeżywa nową fazę popularności. Produkcje opisujące sfabularyzowane lub autentyczne losy Polaków z poprzednich epok namnożyły się w telewizji i kinie, choć wciąż nie osiągnęły pożądanej przez władzę hollywoodzkiej otoczki. Kwestią czasu było więc powstanie nowych przedstawicieli historycznego kina akcji. Na pierwszy ogień poszły dwie średnie produkcje na temat Dywizjonu 303. A już dziś, 15 marca, swoją premierę ma najnowszy film Władysława Pasikowskiego, który miał pokazać, że ten gatunkowy misz-masz ma szansę dostarczyć widzom wielkich hitów.
„Kurier” przedstawia w pigułce historię Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który zostaje wysłany przez Rząd Polski w Londynie z misją przekazania instrukcji gen. Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu przed rozpoczęciem akcji „Burza”. Od wyprawy emisariusza zależeć będzie decyzja o rozpoczęciu działań zbrojnych na terenie Warszawy. W całą sprawę wmiesza się też jednak gestapo i działający dla nich szpiedzy.
Na samym początku należy powiedzieć, że „Kurier” w żadnym wypadku nie jest dziełem edukacyjnym czy nawet historycznym w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Widzowie dowiadują się na temat sytuacji Polski i Europy w trakcie II wojny światowej absolutnego minimum. Można to oczywiście zrozumieć, w końcu mowa o filmie rozrywkowym, a przecież tamte czasy były tak często pokazywane w kulturze, że ich znajomość jest niemalże podskórna. Ale Pasikowski w żaden sposób nie przybliża też postaci Jeziorańskiego, a to już można potraktować jako problem.
Tytułowy kurier w wykonaniu aktora Philippe'a Tłokińskiego to postać dosyć płaska i jednowymiarowa. Trudno się z nią w jakikolwiek sposób identyfikować czy przejmować jej losem. A przecież mowa o jednej z najciekawszych postaci polskiej historii XX wieku. W filmie nie znamy, ani nawet nie próbujemy zrozumieć jego motywacji. Mimo że w finałowych minutach zmieniają się o dokładnie 180 stopni, widz nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego tak jest. Na usprawiedliwienie aktora trzeba powiedzieć, że w dobrej kreacji nie pomaga mu scenariusz.
Zapewne nie byłoby to wielkim problemem dla fanów kina Pasikowskiego, lecz „Kurier” nie imponuje również pod względem tempa prowadzenia akcji.
Cokolwiek by mówić o polskim reżyserze, to w wielu swoich poprzednich filmach potrafił w doskonały sposób operować suspensem i kreować warte zapamiętania postaci o wyrazistych charakterach. A sceny pościgów czy strzelanin z „Psów”, „Jacka Stronga” czy niedawnego „Pitbula. Ostatniego psa” stały na odpowiednim poziomie. Niczego takiego nie uświadczymy jednak w „Kurierze”.
Na film Pasikowskiego składają się trzy główne wątki, których bohaterowie spotykają się w finałowym akcie. Oprócz historii powrotu Jana Nowaka-Jeziorańskiego do Polski na ekranie widz śledzi też losy łączniczki AK Marysi (w tej roli Patrycja Volny, z którą wywiad przeczytacie na łamach Rozrywka.Blog) i dwóch niemieckich wojskowych działających na terenie Warszawy. Produkcja jest w taki sposób zmontowana, że bez ładu i składu skacze z jednego wątku do drugiego. Na ekranie w epizodycznych rolach ciągle pojawiają się też tuzy polskiego kina (by wymienić tylko Zamachowskiego, Królikowskiego, Bakę, Pazurę, Woronowicza i Frycza). Ale mimo pewnego sentymentu związanego z ich obecnością na ekranie, nadmiar scen tego typu tylko potęguje chaos.
W odbiorze filmu nie pomaga też brak jakiegokolwiek mocnego, zaskakującego momentu, który napędziłaby choć odrobinę emocje. Cały „niemiecki” wątek można by wyciąć i literalnie NIC by się nie zmieniło. Podobny chwyt stylistyczny niedawno zastosował Denis Delić w „Dywizjonie 303. Historii prawdziwej”, ale tam obecność lotników działających po przeciwnej stronie konfliktu rozszerzała opowieść o wojnie i ludziach. W „Kurierze” Niemcy są jeszcze bardziej papierowi i niepotrzebni niż słynni polscy aktorzy w kilkunastosekundowych rolach.
Nowy film Pasikowskiego to najnudniejszy i najwolniej prowadzony film sensacyjny, jaki zobaczycie w tym roku.
Tak naprawdę nikt po obejrzeniu „Kuriera” nie wyjdzie z kina zadowolony. Nie jest to ani dobry film biograficzny, ani wojenny, ani nawet sensacyjny. Wszystko w nim jest wyprane z emocji, konwencjonalne i ślamazarne. Po Pasikowskim można było się spodziewać większego ryzyka i zęba. To w końcu on nakręcił „Pokłosie”, które wywołało w narodzie olbrzymie emocje. Na jakąkolwiek dyskusję wokół „Kuriera” nie ma co liczyć. Dlaczego? Bo o tym filmie praktycznie wszyscy zapomną tydzień po obejrzeniu. A ci, którym w głowie wciąż zostaną obrazy z produkcji, z pewnością będą z nadzieją wypatrywać chwili, gdy też uda im się zapomnieć.