To sytuacja absolutnie bez precedensu. Po raz pierwszy w historii nowoczesnego kina rozrywkowego zanosi się na to, że letni sezon filmowy najprawdopodobniej się nie odbędzie.
Daje nam popalić ten 2020 rok. Ledwo się zaczął, a tu cała nasza cywilizacja dostaje solidnego (otrzeźwiającego?) kopa od matki natury. W błyskawicznym tempie musieliśmy się dostosować do warunków kryzysowych i to w skali globalnej. Skutki tego wszystkiego odczujemy mniej bądź bardziej za parę miesięcy, natomiast już teraz wiadomo, że także i branża rozrywkowa nie wyjdzie z tego bez szwanku. I choć są w tej chwili większe problemy, to musimy się psychicznie nastawić na to, że tegoroczny sezon wakacyjny w kinach się nie odbędzie.
Gwoli ścisłości, za „sezon wakacyjny w kinach” uznaje się okres mniej więcej od maja do połowy sierpnia/początku września, kiedy to hollywoodzkie studia wypuszczają swoje największe i najdroższe blockbustery. To też okres, w którym Fabryka Snów notuje swoje największe przychody w całym roku.
W kontekście pandemii koronawirusa już teraz praktycznie wszystkie wielkie premiery od marca do maja zostały przesunięte albo na jesień (np. nowy „Bond”) albo na przyszły rok (np. „Szybcy i wściekli 9”), a jeszcze inne nie mają nawet wyznaczonej nowej daty premiery (np. „Ciche miejsce 2”).
Wiemy też, że największe hity Disneya najbliższych kwartałów zostały poddane „kwarantannie”. Mowa tu o „Mulan” oraz „Czarnej wdowie”. Oznacza to, że już teraz kinowa wiosna 2020 właściwie nie istnieje. Ale też i sam początek kinowego lata blockbusterów w najlepszym wypadku przesunie się na czerwiec. Wtedy to będzie mieć miejsce premiera „Wonder Woman 1984”. O ile oczywiście i ona nie zostanie przesunięta.
Według ekspertów walka z koronawirusem to nie jest temat na najbliższe tygodnie, ale miesiące, więc nie będzie wcale przesadą stwierdzenie, że także premiery czerwca i lipca są zagrożone. Nawet jeśli uda się powstrzymać pandemię do tego czasu, to i tak frekwencja w kinach na świeżo po epidemii może być o wiele mniejsza, więc studia mogą chcieć tak czy siak poprzesuwać swoje premiery na inne miesiące. Wtedy opcją jest okres jesienny (listopad i grudzień) albo... rok 2021. Twórcy „Wonder Woman 1984” muszą być tym wszystkim podwójnie niezadowoleni, gdyż z tego co mówiła sama reżyserka Patty Jenkins, jej film jest gotowy od zeszłego roku i w ostatniej chwili podjęto decyzję, by przesunąć jego premierę z jesieni 2019 na wiosnę 2020. Teraz okazuje się, że i ta nowa data jest zagrożona przesunięciem.
Jakie jeszcze premiery czekają nas (być może) latem 2020? Np. „Greyhound” - dramat historyczny z Tomem Hanksem w roli głównej; nowy „Candyman”; „Top Gun: Maverick” i nowe Minionki – to w czerwcu. W lipcu trzy największe premiery to nowa odsłona „Ghostbusters”, „Tenet” Christophera Nolana oraz disneyowska „Wyprawa do dżungli” z Dwayne’em Johnsonem i Emily Blunt.
Oczywiście można powiedzieć, że przecież są serwisy streamingowe, więc można by te wszystkie filmy wrzucić od razu do VOD. Tak się zresztą powoli dzieje.
Studio Universal ogłosiło, że lada moment w sieci pojawią się ich największe premiery ostatnich miesięcy, czyli „Niewidzialny człowiek”, „Emma” czy „Polowanie”. Warner ogłosił z kolei, że „Ptaki nocy” już 24 marca 2020 pojawią się w VOD. „Bloodshot” raptem 10 dni po swojej premierze kinowej (13 marca 2020) trafi do VOD. Tak samo zresztą postąpili nasi rodzimi twórcy przy okazji filmu „Sala Samobójców. Hejter”, który od 18 marca jest już dostępny w serwisach streamingowych.
W niektórych sytuacjach takie rozwiązanie może podratować produkcje ze średnimi budżetami. Ale szczerze mówiąc wątpię, by twórcy „Top Gun: Maverick”, którzy napracowali się i ryzykowali zdrowiem kręcąc skomplikowane ujęcia samolotowych piruetów pod kątem pokazywania filmu w IMAX, byli zadowoleni tym, że ich film trafi od razu na małe ekrany laptopów i smartfonów. Tak samo jak Christopher Nolan i jego „Tenet”, tworzony w dużej mierze z myślą o projekcjach w IMAX.
Nie wyobrażam też sobie sytuacji, w której „Wonder Woman 1984” ominęłaby kompletnie kina na rzecz domowego odtwarzania. Tyle tylko, że przesuwanie tegorocznych premier wiosny i lata na jesień to też niekoniecznie dobry pomysł. Nikt magicznie nie rozszerzy kalendarza, ani nie sprawi, że ludzie masowo rzucą się, by oglądać każdy zaległy blockbuster w ilości po dwa-trzy w tygodniu, jeśli miałoby się ich tyle nagromadzić. Premiery za rok to też nie jest dobre wyjście, ale i tak najlepsze w obecnej sytuacji. Tym bardziej, że wiele przyszłorocznych blockbusterów wiosny i lata wstrzymało obecnie produkcje ze względu na koronawirusa, więc ich premiery także zaliczą obsuwy.
Będziemy się przyglądać tej sytuacji, ale zanosi się na to, że tego lata nie spędzimy w kinach. To, że nie będzie to miało pozytywnych skutków na sam biznes filmowy, jest sprawą wiadomą, ale ciekawe też, czy cała ta sytuacja wpłynie w ogóle na oczekiwania i percepcję samych widzów, którzy być może jeszcze bardziej skłonią się ku serwisom VOD, domagając się szybszych premier danych filmów w streamingu. Jak widać w chwili obecnej jest to jak najbardziej możliwe i w chwili, gdy dany film trafia do kin to jest też przygotowany do dystrybucji VOD.