Serialowa kontynuacja filmu "Jestem bogiem" ("Limitless") z 2011 roku po pierwszych dwóch odcinkach zapowiada się naprawdę dobrze. Nie wybitnie, nie rewelacyjnie, ale umówmy się - w natłoku produkcji przeciętnych i zwyczajnie złych, "dobrze" to już sporo.
Serial "Limitless" to kontynuacja filmu o tym samym tytule (na język polski przetłumaczonego jako "Jestem bogiem") z Bradley'em Cooperem w roli głównej. Kinowy przebój opowiadał o niespełnionym, pogrążonym w depresji pisarzu, który odkrywa eksperymentalny narkotyk o nazwie NZT, wydatnie zwiększający pracę mózgu i pozwalający pokonać wszystkie bariery, jakie stawia nam umysł. Za sprawą jego działania Eddie Morra, główny bohater filmu, staje się geniuszem i człowiekiem sukcesu w pełnym tego słowa znaczeniu. Ceną za to są potężne "zjazdy", pojawiające się po odstawieniu narkotyku.
Akcja serialowego "Limitless" rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach, które miały miejsce w filmie. Początkowo scenariusz jest niemal identyczny - Brian Finch to życiowy nieudacznik, marzący o karierze muzyka. Nie ma stałej pracy, nie potrafi nagrać żadnej nowej piosenki i nawet jego rodzice uważają go za ofiarę losu. Wszystko zmienia się, gdy Finch przypadkiem spotyka swojego starego znajomego, który dowiedziawszy się o jego problemach, proponuje mu zażycie dawki nowego narkotyku.
Tym jest rzecz jasna NZT, za sprawą którego umysł Briana staje się jasny i bystry jak nigdy. Udaje mu się nawet rozwikłać zagadkę tajemniczej choroby swojego ojca, nie dającej się dotąd zdiagnozować przez lekarzy. Okazuje się jednak, że by ją wyleczyć, konieczny jest przeszczep wątroby. Finch chce dostać jeszcze jedną dawkę, by wykombinować skąd i w jaki sposób zdobyć potrzebny organ. W tym celu udaje się do mieszkania swojego przyjaciela. Tam okazuje się, że został on zamordowany, a NZT zniknęło. Na domiar złego podejrzanym o dokonanie zabójstwa staje się sam Brian.
Ten bliźniaczo podobny do filmowego "Limitless" wstęp potem rozwija się już w innym kierunku niż jego pierwowzór. I muszę przyznać, że fabuła okazała się naprawdę intrygująca. Scenariusz ma kilka słabszych momentów, parę scen jest nieco naciąganych, ale jako całość prezentuje się bardzo przyzwoicie - ciekawe jest zarówno to, co na ekranie dzieje się w danej chwili, ale też to, w jaki sposób rozwiną się poszczególne wątki, póki co na razie jedynie sygnalizowane.
Narracja utrzymana jest w podobnym tempie, co w filmie - akcja na zmianę przyspiesza i zwalnia, nie pozwalając widzowi się nudzić. Sama intryga jest wciągająca i śledzi się z autentycznym zainteresowaniem dzięki sporej ilości konfliktów, rzeczywistych i potencjalnych, w które uwikłany jest Finch. Dla mnie sporym atutem "Limitless" są też liczne odwołania, a nawet bezpośrednie nawiązania do kinowego widowiska, jak choćby pojawienie się postaci Eddiego Morry, również tu granej - tak, tak - przez Bradleya Coopera. Co ciekawe, odniesienia pojawiają się nie tylko w warstwie fabularnej, ale również wizualnej. Na przykład kilkukrotnie możemy zobaczyć w serialu tzw. Infinite Zoom Lens, czyli absolutnie genialną sekwencję montażową, zaprezentowaną po raz pierwszy w scenie otwierającej film.
"Limitless", w przeciwieństwie do innej jesiennej premiery, również opartej na hollywoodzkim dziele - "Minority Report", wzbudził we mnie sporo ciepłych uczuć i z całą pewnością w dalszym ciągu będę śledził ten serial. Mimo drobnych wpadek i potknięć zapowiada się ekscytująco i nie pozwala się nudzić, a to przecież najważniejsze.