Idąc do kina na film, na ogół jesteśmy przygotowani na to, co może nas czekać. Od komedii oczekujemy, że będzie śmiesznie, od horroru - że strasznie. Jednak na to, co serwuje Yorgos Lanthimos mało kto będzie gotowy. Jego najnowszy film, "Lobster", to produkcja dziwna i surrealistyczna, wobec której trudno nie poczuć się bezbronnym.
"Lobster" jest bowiem dziwny, surowy i minimalistyczny niemal w każdym aspekcie. Groteskowy. Zupełnie inny od filmów, do których jesteśmy przyzwyczajeni - bezpiecznego kina gatunkowego, które nawet bawiąc się konwencją, porusza się praktycznie wyłącznie po znanych nam wodach. Tymczasem dzieło Lanthimosa wypływa na szeroki przestwór oceanu surrealizmu, wymykając się prostej kategoryzacji.
"Lobster" określany jest jako thriller science-fiction lecz równie dobrze można by spróbować opisać go jako czarną komedię czy dramat i byłoby w tym tyle samo prawdy i sensu. Bo choć znajdziemy w nim cechy każdego z tych gatunków, w rzeczywistości niepodobna przypisać go do któregokolwiek z nich. Ale to nie jedyny powód, dla którego film jest niełatwy w odbiorze. Drugim, wspieramy przez tę niecodzienną formę jest niewygodna, uwierająca widza treść.
Widowisko greckiego reżysera przenosi nas w niedaleką przyszłość, choć próżno szukać tu futurystycznych obrazków - świat przedstawiony w zasadzie nie odbiega w warstwie wizualnej od otaczającej nas rzeczywistości, jest może jedynie bardziej sterylny.
W wizji Lanthimosa ludzie samotni są przez ogół społeczeństwa traktowani jako zasługujące na pogardę wyrzutki, których ściga prawo. Davida (Colin Farrell) opuszcza żona, w związku z czym mężczyzna zmuszony jest by udać się do specjalnego hotelu, w którym ma odnaleźć nową partnerkę. Ma na to 45 dni - jeśli mu się nie uda, zostanie zmieniony w wybrane przez siebie zwierzę.
Pobyt w hotelu wymaga od pensjonariuszy bezwzględnej dyscypliny, której złamanie kończy się surowymi karami. W asortymencie znajduje się na przykład przypalanie ręki w tosterze - to konsekwencja nieuprawnionej masturbacji. Najstraszniejszą sankcją jest przemiana w zwierzę, w które nikt nie chce być zmieniony. Czas trwania turnusu można przedłużyć, polując na żyjących w lasach samotników - każdy upolowany to jeden dzień więcej.
Nie znajdziemy w "Lobsterze" galopującej akcji i dowcipnych dialogów, ani niczego, co na pierwszy rzut oka czyniłoby go atrakcyjnym widowiskiem dla masowego odbiorcy.
To film oszczędny w środkach wyrazu, minimalistyczny, momentami bardzo powolny, z licznymi przeciągniętymi ujęciami i scenami, wymaga pełnego skupienia. I jako taki wzbudza zrozumiały opór, być może nawet niechęć. Ale wysiłek włożony w jego oglądanie procentuje.
Bo choć "Lobster" jest filmem trudnym, to jest też dziełem odważnym, trafnym i po prostu mądrym. Forma, która, mówiąc kolokwialnie, ryje banię oraz złożona treść sprawiają, że jest to jedno z tych dzieł, obok których nie da się przejść obojętnie, reagując wzruszeniem ramion. To banał, ale wyjątkowo prawdziwy - to kino, które albo się pokocha albo znienawidzi.