REKLAMA

„Mank” uwiedzie was magią klasycznego Hollywood i „Obywatela Kane'a”. Oceniamy nowy film Davida Finchera

Butelka alkoholu wypada Mankiewiczowi z ręki niczym śnieżna kula z dłoni Charlesa Fostera Kane’a na łożu śmierci. W „Manku” David Fincher nieustannie składa hołd jednemu z największych arcydzieł w historii kina, jednocześnie tworząc film tak szczery, że mógł powstać tylko po latach od premiery „Obywatela Kane’a”, a jednocześnie tak przepełniony magią, że równie dobrze mógłby być odkrytą w archiwach hollywoodzkiego studia perełką z okresu klasycznego.

Mank. Recenzja filmu Davida Finchera na platformie Netflix
REKLAMA
REKLAMA

Chociaż od premiery „Obywatela Kane’a” minęło już wiele dekad, film do dzisiaj przyprawia kinomanów o dreszczyk emocji. Orson Welles złamał obowiązujące w latach 40. zasady kina stylu zerowego. Przejrzystość go nie interesowała. Zamiast tego eksperymentował z narracją i odważnie korzystał z różnych środków wyrazu. Dzięki temu jego pełnometrażowy debiut wciąż pojawia się w zestawieniach najlepszych produkcji wszech czasów. Do tego 25-letni wówczas twórca zadbał, aby jego nazwisko obrosło legendą. Chciał uchodzić za geniusza, który wszedł na plan i od razu zrealizował arcydzieło. Stylizacja leżała w jego artystycznej naturze. Rozumiał, że sztuka to oszustwo, więc całą swoją sceniczną personę zbudował wokół oszustwa. I zrobił to w sposób mistrzowski.

A gdybyśmy dzisiaj mieli wskazać mistrza stylizacji, z pewnością w pierwszej kolejności powinien nam przyjść do głowy David Fincher.

Reżyser w głębokim poważaniu ma realizm. W „Siedem” przeprowadza nas przez kolejne kręgi piekła, prezentując świat wyjęty z noirowych koszmarów, a w „Grze” i „Podziemnym kręgu” doskonale oddaje schizofreniczny stan psychiki swoich bohaterów. Nawet jeśli korzysta z prawdziwych historii i dba, aby jak najwięcej szczegółów było zgodnych z prawdą, to tak naprawdę, bardziej od samej opowieści interesuje go stworzenie innego świata. W „Zodiaku” rzeczywistość wygląda jak wyjęta z kontrkulturowego filmu, a biografię Marka Zuckerberga ogląda się niczym thriller z najwyższej półki. Kreacja wysuwa się w tych produkcjach na pierwszy plan. To ona bez przerwy znajduje się w centrum zainteresowań twórcy. Nic więc dziwnego, że zainteresował się „Obywatelem Kane’em”, którego historia powstania obrosła nie mniejszą legendą niż sam Welles.

Fincher postanowił zajrzeć za kulisy produkcji i przedstawić je z perspektywy Hermana J. Mankiewicza. Chociaż scenarzysta wraz z Orsonem Wellesem otrzymał Oscara, to samo autorstwo tekstu bardzo długo było obiektem kontrowersji. Reżyser nie chciał z nikim dzielić swojego sukcesu, a Mankiewicz utrzymywał, że Welles nie brał udziału w procesie pisania. I to właśnie, zgodnie z aktualnym stanem wiedzy, ta ostatnia wersja zostaje w „Manku” uznana za prawdziwą. Sama ceremonia wręczenia nagród i utarczka słowna między artystami staje się natomiast kulminacyjnym punktem filmu. Do tego czasu obserwujemy zmagania protagonisty z brakiem weny i alkoholizmem, przerywane retrospekcjami z jego życia i urywkami znajomości z magnatem prasowym Williamem Randolphem Hearstem.

Mank/Netflix class="wp-image-469357"
Mank/Netflix

Duch Wellesa bez przerwy krąży nad filmem.

Kilka razy zobaczymy go na ekranie, ale jego obecność jest raczej sugerowana niż podkreślana. Reżyser czerpie jednak z jego spuścizny pełnymi garściami. Zapożycza z „Obywatela Kane’a” sposób narracji, stopniowo odkrywając przed nami tajemnice z przeszłości Mankiewicza. W licznych retrospekcjach cofamy się do Hollywood lat 30., kiedy to tytułowy Mank pracował, a raczej obijał się w MGM. Tam poznał Marion Davies i jej partnera Hearsta. W tle pogrywa Wielki Kryzys i polityka. Zbliżają się bowiem wybory na gubernatora Kalifornii, w których zetrą się ze sobą republikanin Frank Merriam i demokrata Upton Sinclair. Popieranie tego pierwszego przez wytwórnię i związanego z nią prasowego magnata nie podoba się protagoniście, ale, przynajmniej do pewnego momentu, nie okazuje on tego wprost. Ironią zbywa ucinanie pensji pracownikom studia i dusi w sobie złość zwolnień w branży, czy próbie wpłynięcia na opinię publiczną za pomocą kina.

Fincher stawia sprawę jasno, pokazując, że scenariusz do „Obywatela Kane’a” powstał jako forma zemsty na dawnych pracodawcach. Ważniejsze od samej historii powstawania dzieła wydaje się magia kina i sposób oddziaływania X muzy na widzów. Szalę zwycięstwa w wyborach gubernatorskich przeważa przecież sfałszowana kronika filmowa. Ludzie u góry nie przejmują się losem maluczkich, a interesuje ich tylko rosnąca liczba zer na koncie. Chociaż przemawiają górnolotnymi tekstami o wspólnocie, w rzeczywistości są wyzutymi z empatii cynikami. Protagonista zauważa to wszystko, a za jego pomocą reżyser po kolei punktuje największe grzechy branży. „Mank” jest niepozbawionym szydery, ironii i oskarżeń listem miłosnym do klasycznego Hollywood, co najmocniej objawia się w sferze formalnej.

Mank/Netflix class="wp-image-469372"
Mank/Netflix

Monochromatyczne zdjęcia pozwalają nam poczuć klimat produkcji tamtych czasów.

Studyjna sztuczność bije po oczach nawet w przypadku scen rozgrywających się w plenerach. Fincher rekonstruuje styl klasycznych produkcji, ale nigdy nie pozwala nam zapomnieć o tym, że oglądamy jedynie filmową kreację. Plansze informujące nas o czasie i miejscu akcji wyjęte są wprost z kart scenariusza, a kolejne litery pojawiają się w rytm wybijany przez klawisze maszyny do pisania. Jakby tego było mało, co kilkanaście minut w prawym górnym rogu pojawia się czarne kółko (jak wiemy z „Podziemnego kręgu” mające przypominać operatorowi projektora o potrzebie zmiany taśmy). „Mank” zbudowany jest na paradoksach, na jakich stoją fundamenty całego kina. Tak jak wcześniejszy twórcy mogli nam wmówić, że King Kong mierzy 10 pięter, a Mary Pickford może być dziewicą w wieku 40 lat, tak reżyser w autorefleksyjny sposób przekonuje nas, że nie ma nic piękniejszego od misternie skonstruowanego kłamstwa.

REKLAMA

Chociaż w treści dochodzi do rozliczenia z przekłamaniami legend narosłych wokół „Obywatela Kane’a” (chociażby z plotką, że „różyczka” w rzeczywistości była określeniem części intymnych Davies), to produkcja składa się z serii kinowych fantasmagorii. Mocno zakorzeniona w rzeczywistości opowieść, zostaje podana niczym wyobrażenie o przeszłości Hollywood. Realizm biografii miesza się z magią, która uwiedzie nie tylko fanów kina klasycznego. Znajomość kontekstów historycznych z pewnością pomoże w czerpaniu przyjemności z seansu, ale nawet widzowie w nich nieobeznani nie będą mieli problemu ze zrekonstruowaniem fabuły i bez problemu docenią reżyserską maestrię Finchera. „Mank” co prawda nie jest jego najlepszym filmem, to z pewnością jest jednym z najlepszych filmów roku.

„Manka” możecie obejrzeć na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA