REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

„Invictus” to sprawnie napisana książka. Ale z historią nie ma nic wspólnego

Historia alternatywna to temat, który od dawna ciekawi twórców. Nowa powieść Marcina Ciszewskiego pt. „Invictus” przedstawia wersję wojny polsko-bolszewickiej wygranej przez Sowietów i ich późniejszą wielką wojnę z USA. I czytałoby się to całkiem nieźle, gdyby nie jeden prosty fakt - kompromitujące wręcz niezrozumienie podstawowych zasad historii.

28.06.2019
20:09
marcin ciszewski invictu
REKLAMA
REKLAMA

Marcin Ciszewski to osoba dobrze znana w środowisku polskich fanów literatury militarnej. Autor kilkudziesięciu powieści składających się na kilka popularnych cyklów (m.in. „WWW” i „meteo”) tym razem zabrał się za samodzielną powieść, niepowiązaną bezpośrednią z żadną dotychczasową historią. Po przygotowywanym pod audiobooki „Autorem bestsellerów” przyszedł czas na tradycyjną powieść pełną gębą.

Głównym bohaterem „Invictusa” jest wiceadmirał Frank Bratten. Mężczyzna obecnie znajduje się poza czynną służbą po wydarzeniach, które doprowadziły do masakry amerykańskiej floty i przejęcia przez komunistów Wielkiej Brytanii. Skąd jednak w ogóle wziął się tak nietypowy układ? Nowa książka Ciszewskiego opowiada alternatywną wersję historii, w której wojna polsko-bolszewicka kończy się zwycięstwem najeźdźcy. Kolejne państwa poddają się Rosjanom niemal bez walki, a rewolucja komunistyczna wybucha na terenie całej Europy.

Finalnie cały kontynent zostaje zajęty przez Sowietów. A następnymi celami stają się Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Akcja powieści zaczyna się na krawędzi kolejnej wojny, której celem mają być obie Ameryki. Na drodze przeciwników stanąć może tylko potężny superpancernik, USS „George Washington”. Bratten zostaje wybrany na dowódcę jednostki, mimo że wcześniej silnie sprzeciwiał się jej powstaniu. Okoliczności zmuszają jednak dowódców do odłożenia na bok dawnych animozji, inaczej cały wolny świat czeka zagłada.

Ciszewski w sprawny sposób, za pomocą narracji pierwszoosobowej kreuje swojego bohatera, otoczonego przez nieprzyjazną atmosferę.

Świat Brattena to z jednej strony królestwo ciemnych interesów i wszechobecnej zdrady ideałów, a z drugiej twardego i ekskluzywnie męskiego grona. Bohater „Invictusa” jest więc dosyć zatwardziałym konserwatystą i izolacjonistą, który decyduje się wziąć udział w operacji mającej powstrzymać Sowietów nawet mniej z patriotyzmu, co z poczucia winy za śmierć żony i osobistej nienawiści do wrogiego ustroju.

Jest to więc postać dosyć typowa dla tego typu literatury, choć ma w sobie wystarczająco dużo pewności siebie, by przekonać czytelników do swojego spojrzenia. Inna sprawa, że Ciszewskiemu ewidentnie przydałby w pewnych miejscach drugi bohater, bo oprócz opowiedzenia o przygotowaniach i walce superpancernika zwanego przez marynarzy Invictusem, ma też ambicję zarysować wydarzenia wojny w Europie i trwającego później przez kilkanaście lat pokoju. Dlatego w jednej retrospekcji Bratten niespodziewanie zostaje ochotnikiem do walki na lądzie, a w innej pełni rolę przy ambasadzie w Berlinie i bawi się w szpiega. Nie ma to zbyt wiele sensu i nijak nie pasuje do wielu cech bohatera powieści, ale jak widać zabrakło pomysłu na inną postać.

Zresztą brak logiki, olbrzymie niedopowiedzenia historyczne i za bardzo popuszczone wodze fantazji to największe problemy „Invictusa”.

Część z nich wynika z szerszej kwestii zastosowania historii alternatywnej. To dosyć popularny gatunek literacki, ale niestety rzadko dostarczający prawdziwie wybitnych dzieł. Większość książek tego typu opiera się na założeniu, że jedna zmiana może całkowicie przekształcić losy milionów ludzi na całym kontynencie. W tym wypadku chodzi oczywiście o wygranie Bitwy Warszawskiej przez bolszewików. Autorzy historii alternatywnych ignorują przy tym cały bieg wydarzeń i cechy danego ustroju, które sprawiły, że w rzeczywistości wydarzyło się tak, a nie inaczej.

A ponieważ nie bardzo mają pomysł jak to uzasadnić, zwykle zamykają oczy na problem lub używają pomysłów kompletnie oderwanych od prawdy historycznej. Zresztą budowania logicznego i poukładanego świata mogliby się uczyć od twórców fantasy, choć na pierwszy rzut oka wygląda to na paradoks. Bo nieuporządkowana rzeczywistość powieściowa zmusza ich potem do korzystania z kolejnych skrótów i zapożyczania ratunkowych motywów z historii. Dlatego w omawianej książce Japończycy atakują Pearl Harbor po sojuszu z komunistami, a wrogie sobie frakcje i narody zaczynają współpracować pod ich egidą tak, jakby łączyli się w ramach nazizmu, a nie komunizmu.

marcin ciszewski invictus

Ciszewski w „Invictusie” pozwala sobie na kilka naprawdę nieuprawnionych twierdzeń, a jednocześnie nie potrafi się wyzwolić od kompleksu polskości.

Dlatego w pewnym momencie na pokładzie USS „George Washington” roi się od bohaterskich choć zdesperowanych i czystych jak łza Polaków. W przypadku pierwszego z nich obecność na statku i związek z Brattenem zostaje dobrze ugruntowany, więc jego obecność nie razi. Ale im dalej w las, tym jest gorzej. Aż do momentu, gdy nienawidzący kobiet w armii bohater mięknie na widok „bardzo przystojnej” Jadwigi Piłsudskiej, córki polskiego marszałka. I byłby to zapewne najbardziej parodystyczny moment książki, gdyby nie późniejsze zestawienie kilku liderów politycznych.

REKLAMA

Autor „Invictusa” uznaje bowiem, że skoro oba wielkie totalitaryzmy były równie złe, to można je spokojnie wrzucić do jednego wora. Dlatego choć podbój Europy następuje w latach 20., to później wśród liderów Sowietów w Europie znajdują się Mussolini, Hitler, Goebbels i Himmler. Bo cóż to szkodzi, że taka sytuacja stoi w całkowitej sprzeczności z podstawowymi faktami? W końcu jak historia alternatywna, to alternatywna. A podobnych historycznych wpadek jest w powieści oczywiście więcej.

Co niestety sprawia, że choć „Invictus” jest powieścią sprawnie napisaną, a w momentach batalistycznych całkiem ekscytującą, to nie można jej z czystym sumieniem polecić. Nikt nie może odebrać Marcinowi Ciszewskiemu umiejętności literackich, ale wolność nawet tak chaotycznego gatunku jak what-if stories ma swoje granice.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA