Od Luke'a Skywalkera do Jokera. Mark Hamill - największy szczęściarz czy pechowiec Hollywood?
Choć Mark Hamill kojarzony jest głównie z jedną rolą, czyli postacią Luke’a Skywalkera z sagi Gwiezdne wojny, to trudno mu współczuć, bo na zawsze zapisał się on na kartach historii popkultury.
Mark Hamill urodził się 25 września 1951 roku. Jego jego ojciec był żołnierzem amerykańskiej marynarki wojennej. Dorastał wraz ze swoim licznym (dwóch braci i cztery siostry) rodzeństwem i często zmieniał miejsce zamieszkania. W czasach licealnych zafascynował się aktorstwem i to właśnie tą ścieżką postanowił podążać, przeprowadzając się do Los Angeles po osiągnięciu pełnoletniości.
Marzenia o karierze aktorskiej to przeważnie ruletka, w którą stosunkowo niewielu ludzi wygrywa. Początki Hamilla w branży były dość skromne. Na początku lat 70. udało mu się na jakiś czas znaleźć się w obsadzie opery mydlanej "General Hospital", która notabene emitowana jest do dziś i liczy sobie kilkanaście tysięcy (!) odcinków i jest jednym z najdłużej żyjących seriali w historii. Co jakiś czas Hamillowi udawało się dostawać rolę w pilotach seriali i sitcomów, które jednak nie trafiały ostatecznie do ramówek telewizyjnych.
Wielka sława przyszła więc do niego dość nieoczekiwanie.
Mało kto wie, że rolą Luke’a Skywalkera Hamill zainteresował się dzięki... Freddie’emu Krugerowi.
A konkretniej aktorowi, który około dekadę później miał go zagrać, czyli Robertowi Englundowi. Englund, który przyjaźnił się z Hamillem w latach 70., brał udział w castingach do "Czasu Apokalipsy" Coppoli. W hali obok George Lucas przeprowadzał swoje castingi do pewnej nikomu jeszcze nieznanej opowieści science-fiction z elementami przygodowymi. Englund od razu uznał, że Mark byłby idealny do roli w tym filmie. Reszta jest już historią.
Kiedy "Gwiezdne wojny" w końcu trafiły na ekrany kin w Ameryce i stały się jednym z największych przebojów wszech czasów, Hamill, wraz z kolegami z obsady (m.in. Carrie Fisher i Harrisonem Fordem), z dnia na dzień stał się megagwiazdą. Świat oszalał na punkcie Luke’a Skywalkera, Hana Solo i księżniczki Lei. Co tu dużo mówić, szaleje na ich punkcie do dziś.
Z nieznanego aktora, który przez lata pałał się mało znaczącymi epizodami w przeciętnych produkcjach telewizyjnych, Mark Hamill stał się królem Hollywood. Wszyscy chcieli go poznać. Był rozchwytywany przez media. Jego zdjęcia i plakaty można było znaleźć w niezliczonej ilości gazet, książek, albumów i oczywiście pokojach fanów "Gwiezdnych wojen".
Jego podobizna widniała na koszulkach, tornistrach, zabawkach, pojawiał się w komiksach, serialach animowanych. Nikt nie przypuszczał, że skromna opowieść dziejąca się dawno temu i w odległej galaktyce stanie się aż takim obiektem kultu.
Oczywiście przy takiej skali sukcesu danego filmu istnieje realna obawa na zaszufladkowanie. I Hamill nie zdołał tego uniknąć. Zresztą, poza Harrisonem Fordem, któremu poszczęściło się na tyle, że zdołał zbudować sobie jedną z najbardziej niesamowitych karier w historii kina, praktycznie nikt z obsady "Gwiezdnych wojen" nie uniknął zaszufladkowania.
Również Mark Hamill, poza sequelami "Gwiezdnych wojen", miał problem ze znalezieniem dla siebie miejsca w Hollywood przez całe lata 80.
Nie był klasycznym amantem, nie miał też w sobie charyzmy wielkiego aktora dramatycznego czy typowej gwiazdy kina akcji. Jego bezpretensjonalność, urok i naturalność zbyt mocno kojarzyły się tylko i wyłącznie z młodym Skywalkerem.
Ucieczki szukał w teatrze. A konkretnie na Broadwayu, gdzie na przełomie lat 70. i 80. grał w scenicznych wersjach "Człowieka słonia" oraz "Amadeusza" (wcielał się w Mozarta). Gdy dowiedział się, że Milos Forman przymierza się do filmowej adaptacji Amadeusza, Hamill zgłosił się na casting, w celu powtórzenia roli Mozarta z Broadwayu, ale niestety producenci nie chcieli aktora, który w kinie tak bardzo kojarzy się z kosmiczną sagą.
Przez kolejne lata Mark Hamill grywał w dość marnych produkcjach klasy C. Trafiały one przeważnie od razu na rynek kaset wideo i tam ginęły na tylnych półkach wypożyczalni, do których mało kto docierał.
Można było się obawiać, że po skończeniu trylogii kariera Hamilla zacznie powoli zataczać się ku końcowi. Właściwie cała reszta lat 80. wyraźnie na to wskazywała.
I można uznać, że krótka i efektowna hollywoodzka kariera Marka zakończyła się wraz z "Powrotem Jedi".
Aktor "powrócił" dopiero w latach 90. Skierował się głównie ku dubbingowi w kreskówkach i filmach animowanych. Zaczęło się od animowanego serialu Batman, w którym Hamill po raz pierwszy wcielił się w Jokera i po raz drugi udało mu się przejść do historii popkultury. Jego Joker uznawany jest za pełnoprawną kreację aktorską i w dodatku dla wielu jest to najlepszy Joker, jaki kiedykolwiek został pokazany w kinie czy telewizji. Już sam jego śmiech stał się jednym z najbardziej kultowych motywów w historii amerykańskiej telewizji.
Rola Jokera towarzyszy Hamillowi od momentu premiery Batmana w 1992 roku do dziś. Wykreowana przez niego postać przez kolejne lata pojawia się w epizodach siostrzanych serii (np. w animowanych "Przygodach Supermana" czy "Justice League"), pełnometrażowych animacjach (jak niedawny "Killing Joke") oraz oczywiście w grach wideo (począwszy od Batman: Arkham Asylum po Batman: Arkham Knight).
Ale nie ogranicza się o tylko do animacji DC. Podkładał także głos pod Hobgoblina w animowanym Spider-Manie z lat 90. W innej animowanej serii, m.in. "Ultimate Spider-Man" oraz "Avengers Assembly" użyczał głosu postaci Arnima Zoli. Jego głos można też było usłyszeć m.in. w takich seriach jak Simpsonowie czy Robot Chicken.
Co ciekawe, podłożył też głos pod legendarnego mistrza Sith sprzed tysięcy lat, Dartha Bane’a, w jednym z odcinków serii "Clone Wars".
Kiedy w 2012 roku George Lucas zaprosił jego i Carrie Fisher na rozmowę, by poinformować, że zamierza sprzedać prawa do marki "Star Wars" Disneyowi i oddać stery producentce Kathleen Kennedy, Hamill sądził, że tylko przyjacielsko-formalne spotkanie.
Gdy dowiedział się, że są plany stworzenia nowej trylogii, również myślał, że to tylko interesująca informacja. W ogóle nie brał pod uwagę faktu, że również będzie jej częścią.
W pewnym momencie swoją decyzję o udziale w epizodach VII-IX Mark Hamill uzależnił od tego, czy Harisson Ford się zgodzi. Jego zdaniem w ogóle nie wchodziło to w grę.
Gdy jednak okazało się, że Harrison Ford powróci, by wcielić się ponownie w Hana Solo, Hamill nie miał innego wyjścia i również zdecydował się dołączyć do ekipy.
I choć jego rola w "Przebudzeniu Mocy" była na tyle krótka i epizodyczna, że wzbudziła sporo kontrowersji i mniej bądź bardziej żartobliwych komentarzy, to wiele zapowiada, że już w "Ostatnim Jedi", Luke Skywalker odegra naprawdę istotną rolę. Według reżysera filmu, Riana Johnsona, sam tytuł, "Ostatni Jedi", odnosi się właśnie do postaci Luke’a.
Mark Hamill z pewnością jest jednym z najbardziej znanych aktorów w historii.
Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że jego filmografia nie jest nadmiernie bogata i różnorodna, poza sagą Star Wars właściwie niełatwo znaleźć jakikolwiek film z nim w roli głównej, który nadawałby się do oglądania. Z pewnością pomógł mu teatr oraz praca w dubbingu, chociaż zapewne nie do końca tak wyobrażał sobie swoją karierę
Mimo wszystko, Luke Skywalker to praktycznie bożyszcze współczesnej popkultury, ojciec wszystkich nowoczesnych herosów kina, z kolei w dubbingu jego praca również zdołała przejść do historii. Być może ceną, za wpisanie się do annałów kinematografii, jest kariera, która mogła potoczyć się zupełnie inaczej, ale wydaje mi się, że Hamill absolutnie nie ma na co narzekać.
Swego czasu, gdy próbował jeszcze uciekać przed sławą "Gwiezdnych wojen" i ukryć się w teatrze, z odsieczą przyszła mu Carrie Fisher, mówiąc:
I chyba podziałało, bo dziś Mark Hamill w pełni zaakceptował to, co przyniósł mu los, a dał mu naprawdę coś wyjątkowego.