Martin Scorsese nie ma czasu na filmy z kobietami w głównych rolach. Dla jednych to seksizm, a dla innych zwykła szczerość
Martin Scorsese w ostatnim czasie zdecydowanie nie stroni od kontrowersji. Jego niedawne słowa o filmach Marvela wywołały prawdziwą burzę, ale środowisko podzieliło się w ich ocenie. Tym razem reżyser powiedział kontrowersyjne słowa na temat kobiet w swoich filmach i swoim nastawieniu do nich. Czy spotkają go za to konsekwencje?
Premiera „Irlandczyka” Martina Scorsese zbliża się wielkimi krokami, co siłą rzeczy wpływa na wyższą niż normalnie obecność tego reżysera w mediach. Można mieć jednak duże wątpliwości, czy marketingowcy platformy Netflix są wybitnie zadowoleni z wątpliwej jakości promocji zapewnianej przez Scorsese. Wszystko dlatego, że ostatnio w jego kontekście znacznie więcej niż o samym filmie mówi się o kontrowersyjnych tezach stawianych przez autora „Taksówkarza”.
Zaczęło się oczywiście od krytyki filmów superbohaterskich, zwłaszcza tych produkowanych przez Marvel Studios. Twórca początkowo porównał je do wizyty w wesołym miasteczku, ale przy kolejnej okazji uderzył jeszcze mocniej. Padły więc słowa o inwazji tego typu produkcji na kina oraz tłamszeniu kina narracyjnego. Wkrótce śladem Scorsese poszli również Francis Ford Coppola (nazwał filmy Marvela „podłością”) oraz Ken Loach. Pytanie, czy równie wielkie wsparcie reżyser otrzyma po swoich najnowszych komentarzach na temat roli kobiet w swoich filmach.
Martin Scorsese przyznał, że nie ma już czasu na robienie filmów o kobietach. A gdy fabuła nie potrzebuje postaci kobiecych, to po co marnować na nie taśmę.
Cała sprawa wybuchła przy okazji konferencji prasowej na temat „Irlandczyka” podczas Festiwalu Filmowego w Rzymie. Jak podaje portal IndieWire, jedna ze zgromadzonych na niej osób zapytała Martina Scorsese o niewielką reprezentację kobiet w jego filmach. Zwłaszcza w głównych rolach. Podniesienie tej kwestii na forum publicznym nie spodobało się reżyserowi, ale ostatecznie udzielił odpowiedzi na pytanie:
To niesłuszna uwaga. Nie ma prawa bytu. Nie mogę... To samo pytanie zadawano mi wielokrotnie już od lat 70. Czy mam taki obowiązek? Jeżeli fabuła nie wymaga postaci kobiecych... to dodając je, marnujemy czas. A jeśli opowieść wymaga kobiecej bohaterki, to dlaczego nie? Chętnie zrobiłbym jakiś film o kobietach. Ale wiecie co? Mam już 76 lat. Jak niby mam mieć na to czas? Nie wiem, co się wydarzy w przyszłości. Nikt nie wie. Po prostu nie mam już na to czasu.
Większość dziennikarzy zgromadzonych podczas spotkania nagrodziła te słowa brawami. Producentka „Irlandczyka”, Emma Tillinger Koskoff również wystąpiła w obronie słynnego reżysera. Przypomniała jego film „Alicja już tu nie mieszka”, w którym główną rolę zagrała Ellen Burstyn. Scorsese przy okazji powołał się również na „Wiek niewinności” i „Kasyno”, dodając przy okazji kpiąco, że krytycy nie zauważają tych „osiągnięć”. Również opinia publiczna w sieci podzieliła się w ocenie słów jednej z hollywoodzkich sław.
Z jednej strony mamy argument o wolności artystycznej, a z drugiej seksistowskiego nastawienia do kobiet i ich roli w historii. Oba są słuszne.
To oczywiście prawda, że Scorsese (oraz jakikolwiek inny twórca fikcji) ma pełne prawo opowiadać interesujące go historie. Do niego należy wybór tematów i jeśli nie czuje się komfortowo w niektórych z nich, to nikt nie powinien go do tego zmuszać. Znane są przypadki autorów i autorek, którzy wprost przyznawali, że nie czują równie dobrze postaci o przeciwnej płci. Dlatego raczej skupiają się na pokazywaniu emocji i zachowań im bliskich. Nie ma w tym nic nagannego. Wręcz przeciwnie - świadczy to o pewnej dozie odpowiedzialności i wyczulenia na pokazywanie bohaterów w stereotypowy sposób.
Ktokolwiek próbuje jednak usprawiedliwiać słowa Martina Scorsese jako „szczerą opinię starszego mężczyzny, który wie co lub i że nie zostało mu dużo czasu” ignoruje oczywisty kontekst całej sytuacji i użycie pewnych wyjątkowo niepokojących stwierdzeń przez reżysera. Mówiąc wprost, autor „Awiatora” przedstawia sytuację, jakby tworzenie kobiecych bohaterek było jakimś przemożnym wysiłkiem. To nie jest tak, że mamy tylko stricte męskie i żeńskie historie. Większość z nich ma w sobie coś uniwersalnego dla wszystkich ludzi. Jeżeli Scorsese musi poświęcać olbrzymie pokłady pozostającego mu na tym łez padole czasu, żeby w ogóle móc wziąć pod uwagę kobietę w głównej roli, to coś jest nie tak.
Bo przecież w wielu jego filmach pojawiały się kobiety. Ważniejsza od ilości jest jednak jakość, a tej bardzo brakowało.
Trzeba sobie wprost powiedzieć, że w znacznej większości przypadków chodzi o role epizodyczne lub stanowiące odbicie dla męskich bohaterów. Były przysłowiowym kwiatkiem do kożucha. Oczywiście nie zawsze, ale wystarczająco często, żeby niektórym osobom to nie pasowało. I wcale nie twierdzę, że „Infiltracja” czy „Wilk z Wall Street” byłyby lepsze, gdyby na pierwszym planie pojawiła się kobieta. To byłoby naiwne przekonanie.
Jest jednak moim zdaniem coś głęboko nieprzyzwoitego w wymienianiu czterech kobiecych ról (zagranych w filmach z 1974, 1993 i 1995 roku), co stanowi drobny odsetek wszystkich postaci Scorsese, jakby to było wybitne osiągnięcie na rzecz równości. Gdyby twórca „Taksówkarza” miał w sobie odrobinę samokrytycyzmu, to może zastanowiłby się, dlaczego teraz brakuje mu czasu na produkcje z głównymi rolami kobiecymi i co zrobił w tym temacie przez wcześniejsze 60 lat aktywności zawodowej.