REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Mata im mniej pozuje, tym lepiej rapuje. Nowa płyta to średniawka, ale z potencjałem

Mata wypuścił nowy album. „Młody Matczak” to opowieść o uzyskaniu samodzielności. Sprawdzamy, jak udała się płyta.

01.10.2021
19:59
mata mlody matczak
REKLAMA

Minęło kilka miesięcy intensywnej autopromocji Marcina Matczaka, ojca rapera Maty, który swoją, niezbyt udaną książką, chciał uczyć Polaków, przedstawiając im swoje recepty na państwo i życie. O tym, jaki był efekt tej edukacji, jaka jest ta książka, możecie przeczytać w innym miejscu. Najważniejsze jest jednak, że wbrew ojcowskiemu upupianiu wypowiedział się sam zainteresowany. I to wypowiedział się samodzielnie swoją nową płytą pt. „Młody Matczak”.

REKLAMA

Mata, „Młody Matczak” wreszcie jest samodzielny.

W kontekście rozkosznej awantury między „Starym Matczakiem” i choćby Szczepanem Twardochem, ta samodzielność Maty ma podwójne znaczenie. Po pierwsze fajnie, że w końcu mówi on, a nie ojciec, a po drugie cała ta płyta jest zapisem uczenia się samodzielności w trochę niefrasobliwym młodzieńczym stylu.

Tak się jakoś zdarzyło, że wszystko tu do siebie pasuje. W pierwszym numerze zatytułowanym Ikea Mata nawija, że Wczoraj wielka willa, dziś z wielkiej płyty mały blok, a potem dodaje, że to:

Za pieniądze z wielkiej płyty, no a nie od mojej mamy, bo...

Ile, k*rwa, można być bananem?

Ten wstęp, próba wybicia się na samodzielność, dojrzałość i przede wszystkim niezależność, jest najważniejszym tematem całej płyty, od którego młody twórca będzie od czasu do czasu odbijał i to właśnie te skoki w bok są na niej najciekawsze.

Mata się rozwija, choć niespecjalnie interesuje mnie, gdzie akurat mieszka, jego sąsiedzi mogą mieć zupełnie inne zdanie.

Raper opowiada o tym, jak wita swoją dorosłość, a wita ją hucznie, imprezując, paląc zioło i zapraszając znajomych. Doceń to – mówi – że dopiero druga i nie wyj*bało ci okien. Podobnie rzecz ma się z numerem Skute Bobo, który jest miłosnym listem do jarania rzeczy innych niż papierosy.

Do tej pory byłem pewien, że to właśnie tam Macie wychodzi najlepiej, gdzie jest po prostu sobą i problem po problemie i radość po radości przelewa na papier, a potem wplata w bit. Nie jestem jednak już do tego przekonany. Bo kolejne numery o imprezowaniu, jaraniu blantów, spotkaniach z kumplami i seksie wpadają w znane hiphopowe motywy, które po prostu są wtórne i nieprzesadnie ciekawe. Ja ziewam.

Mata, choć bardzo sprawnie łączy słowa, potrafi nieźle budować nastrój i przede wszystkim ma niesamowitą charyzmę, nie nieprzesadnie chce powiedzieć cokolwiek intersującego. Nie mam wątpliwości, że zarówno narodziny, dorastanie, dojrzewanie i w zasadzie wszystkie etapy życia są przereklamowane, a raczej nie ma w nich nic nadzwyczajnego czy odkrywczego. Trudno odkryć na nowo pierwsze pijaństwa po wyprowadzce z domu, gdy to doświadczenie niemal wszystkich pokoleń. Rzecz w tym, że Mata nie stara się nawet ze swoich doświadczeń wyciągnąć czegoś więcej. Odhacza więc wszystkie hip-hopowe tropy, jakby właśnie odkrywał Amerykę, a w gruncie rzeczy dopłynął zaledwie do wyspy Wolin. Jest więc trochę maczyzmu, seks, zioło, imprezy i kumple, a także odrobina fascynacji własnym sukcesem. Potem przychodzą numery refleksyjne, Mata czuje się zmęczony i wypalony, czym? Maczyzmem, seksem, ziołem, imprezami, a także rozumie, że za sukcesem idzie presja. Znowu ziewam.

„Młody Matczak” ma momenty.

REKLAMA

Gdy jednak Mata wyjmuje głowę z wiadra, na chwilę opuści imprezę i zerknie dalej niż jego własna popularność, pokazuje, jak cholernie sprawnym i wrażliwym jest twórcą. Moim zdecydowanym numerem jeden na tym albumie jest 67-410, w którym Mata ściera się ze starością, przemijaniem i przede wszystkim ze stawia je ze swoją młodzieńczą siłą. Gdyby takich numerów, nieoczywistych, osobistych i jednocześnie pomysłowych, było więcej, to może na „Młodego Matczka” moglibyśmy patrzeć jak na udany i przede wszystkim oryginalny album.   

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA