REKLAMA

Żyjemy w epoce wielkich popkulturowych marek i uniwersów. Nie zmienimy tego, bo sami nie potrafimy już inaczej

Fani serii „Matrix” w większości entuzjastycznie przyjęli informację o powstaniu 4. części. Zdają się przy tym zapominać, że akurat sequele dzieła Wachowskich zapisały się czarnymi zgłoskami w historii Hollywood. Dlaczego nie ma w nich większych obaw? Bo żyjemy w epoce wielkich marek, uniwersów i kontynuacji.

matrix 4 film
REKLAMA
REKLAMA

Można się na Marvel Cinematic Universe wkurzać, że zagarnął znaczną większość uwagi odbiorców. Można z tego powodu rozpaczać, bo potencjalnie ciekawsze i bardziej oryginalne produkcje nie mają szans zdobyć uwagi wielkich wytwórni, a co za tym idzie, nie przebijają się do świadomości odbiorców. Ale obrażanie się na rzeczywistość nie ma żadnego sensu. Nie jest przecież tak, że Disney zmusza nas, żebyśmy chodzili na ich odtwórcze remaki. Marvel i DC nie wysyłają Avengersów czy Ligi Sprawiedliwości naszym śladem, żeby sprowadziła nas do kina na kolejną superbohaterską opowieść. W ogromnej większości sami tego chcemy, bo nie potrafimy już inaczej myśleć o popkulturze.

Dobrze pokazują to reakcje widzów na dwie niedawne informacje - zapowiedź powstania „Matriksa 4” oraz prawdopodobne usunięcie Spider-Mana z MCU. Oba newsy dotarły do internautów niemal w tym samym momencie, po czym wywołały odpowiednio fale radości oraz gniewu i ogromnej rozpaczy. Myśl, że ulubieniec Internetu Keanu Reeves powróci do roli Neo i to w towarzystwie Trinity (Carrie-Ann Moss) ucieszyła wielu. I to pomimo kilku mocno niepokojących, a powszechnie znanych faktów.

matrix 4 film class="wp-image-316032"

„Matrix 4” będzie dziełem tylko jednej z sióstr Wachowskich. Odkąd skończyły „Matriksa”, stworzyły dwa bardzo słabe sequele serii, niezłą adaptację „V jak Vendetta”, a także filmy „Speed Racer” (średnia 40 proc. na Rotten Tomatoes), „Atlas Chmur” (66 proc.) i „Jupiter: Intronizacja” (27 proc.). „Matrix 4” teoretycznie może być dobrym filmem, ale znacznie więcej przemawia za tym, że czeka nas olbrzymi zawód.

Wizja Spider-Mana poza MCU przeraziła z kolei wielu fanów superbohaterskiej serii. Dlaczego?

Peter Parker w wersji Toma Hollanda wyjątkowo udanie wpasował się do filmowego uniwersum Marvela, choć bardziej jako część Avengersów niż jako bohater stricte Nowego Jorku. Poskutkowało to znacznie lepszymi występami w „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów” i „Avengers: Wojna bez granic” niż w nieco nijakim „Spider-Man: Homecoming”. Warto się zastanowić jednak, co oznacza prawdopodobne wyciągnięcie Spider-Mana z MCU dla wszystkich zainteresowanych. Fani obawiają się, czy następne produkcje o Człowieku-Pająku pod batutą Sony nie stracą na jakości. Strach ten wynika z ostatnim doświadczeń „Venoma” i „Niesamowitego Spider-Mana 2”, ale widzowie zapominają w tym momencie nie tylko o dwóch dobrych filmach Sama Raimiego i całkiem niezłej produkcji Marca Webba. Nie jest też tak, że Sony nie miało żadnego wpływu na kreację Parkera w MCU, a jeśli w cało przedsięwzięcie wciąż zaangażowany będzie Holland, to wcale nie musi się skończyć porażką.

Paradoksalnie większy strach powinien paść na fanów uniwersum Marvela. Firmie coraz szybciej ubywa popularnych bohaterów, którzy byliby w stanie pociągnąć dalej MCU. Iron Mana i Kapitana Ameryki już nie ma, a Czarna wdowa zapewne powróci tylko w ramach swojego prequelu. Nie wiadomo co z Hulkiem, zaś rolę Thora w „Thor: Love and Thunder” przejmie Jane Foster. Utrata Spider-Mana sprawia, że losy serii będą spoczywać głównie na Doktorze Strange'u i zupełnie nowych postaciach. To duże ryzyko.

matrix 4 film class="wp-image-316563"

W tym kontekście zasadne wydaje się pytanie, na ile można jeszcze ulepszyć MCU.

Według ocen internautów 3. faza uniwersum stała na najwyższym poziomie, ale czy będzie szansa powtórzyć takie dzieło jak „Avengers: Endgame”? Wątpliwości jest wiele, ale ani Disney, ani co najważniejsze fani wcale nie chcą końca Marvel Cinematic Universe. Obie strony nie są już w stanie uwolnić się od wizji spójnego, połączonego i olbrzymiego widowiska, które nie ma początku i końca, bo po prostu trwa w nieskończoność. I dodatkowo się rozrasta, tworząc sieć naczyń połączonych z telewizją, grami i (w mniejszym stopniu) komiksami.

Nie oznacza to oczywiście, że MCU nie czekają żadne wyzwania i trudności. Może to zresztą zwiększyć szanse ich konkurentów. Wystarczy spojrzeć na DC, które w ostatnich latach zaczęło systematycznie wzmacniać swoją ofertę. A dzięki zbliżającej się premierze „Jokera” ma szansę odcisnąć też spore piętno na sezonie oscarowym. W ogólnym rozrachunku mamy jednak do czynienia z samonapędzającą się maszyną, której nie da się powstrzymać.

Żyjemy w epoce wielkich popkulturowych światów. Tworzą ją „Gwiezdne wojny”, Marvel, DC, a nawet księżniczki Disneya.

REKLAMA

Opartą na różnych mediach serię można stworzyć na bazie właściwie każdej marki, co nie znaczy, że to dobry pomysł. Niemal wszystkie hollywoodzkie wytwórnie w pewnym momencie naprawdę uwierzyły, że zdołają zarobić miliardy za pomocą każdej przeciętnie kojarzonej opowieści i z każdym bohaterem, który w ostatnich trzydziestu latach miał swoje pięć minut. Skończyło się to serią kilku bolesnych porażek i olbrzymich finansowych strat.

Nie sądźcie jednak, że powstrzyma to wytwórnie przed kolejnymi próbami. Dopóki istnieje popyt, to znajdzie się ktoś odpowiedzialny za podaż. Następny „He-Man”? Czemu nie! Kolejna wersja Power Rangers? Już zapowiedziano takie plany. Tę listę można by ciągnąć jeszcze latami. Dlatego przygotujcie się na kolejnych kilka lat takiego stanu rzeczy. I lepiej już wyciągajcie portfele przed zakupem biletów na crossover bohaterów „Matriksa”, Godzilli i pozostałych potworów i Pokemonów z Detektywem Pikachu na czele.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA