Hollywood czasem przypomina mi 6-letnie dziecko, które gdy zobaczy coś fajnego, stara się to na siłę papugować w każdym możliwym przypadku. Tak też dzieje się w chwili obecnej. Niemalże każda duża produkcja musi należeć do filmowego uniwersum.
Dosłownie kilka dni temu Universal ogłosił, że Johnny Depp i Javier Bardem dołączą do ichniejszego Dark Universe, czyli serii filmów z postaciami klasycznych potworów Universal Pictures (m.in. Mumia, Frankenstein, Niewidzialny człowiek). Depp wcielić się ma w Niewidzialnego człowieka w filmie, którego premiera zaplanowana jest na 2019 rok. Z kolei Bardem zagra potwora Frankensteina w filmie "Narzeczona Frankensteina". Film, który wyreżyseruje Bill Condon (obecnie świętujący sukces jako reżyser "Pięknej i Bestii”), trafi na ekrany kin w lutym 2019 roku.
Już w roku bieżącym, a konkretniej 9 czerwca, Dark Universe oficjalnie wystartuje wraz z premierą filmu "Mumia" z Tomem Cruise’em w roli głównej.
W "Mumii" z 2017 roku, poza tytułowym stworem spotkamy też Dr. Jekylla, w którego wciela się Russell Crowe.
W ramach Dark Universe czekają nas poza tym jeszcze "Potwór z Czarnej Laguny", nowy "Van Helsing" oraz "Wilkołak". W "Mumii" mają się też pojawić wzmianki o wampirach, sugerujące istnienie hrabiego Drakuli w obrębie tego uniwersum.
Nie trzeba być specjalnym znawcą popkultury, by nie zauważyć analogii do komiksowych shared universe. Wszystko oczywiście zaczęło się od momentu premiery "Avengers" w 2012 roku, którzy kompletnie przemodelowali biznes plany oraz koncepty fabularne hollywoodzkich widowisk.
Ów model biznesowy, jaki zaproponował Marvel, jest oczywiście genialny w swoim założeniu. Jak wszyscy wiemy, polega on na samodzielnych filmach, które przedstawiają konkretnych bohaterów, i potem wszystkie postaci i wątki spotykają się w jednym, kulminacyjnym filmie kończącym daną fazę.
Przy okazji adaptacji komiksów działa to dość sprawnie i naturalnie, jako że w samych komiksach jeszcze w latach 70. i 80. poszczególne postaci i wątki przeplatały się pomiędzy różnymi zeszytami danego wydawnictwa (a czasem nawet pomiędzy różnymi wydawnictwami).
Oczywiście można to zrobić dobrze (MCU) i niezbyt udanie, jak to widać w przypadku DCEU, które ewidentnie pędzi, próbując na siłę nadgonić Marvela, za cenę spójności i jakości poszczególnych filmów.
Nie trzeba było długo czekać aż Fabryka Snów podłapie ten motyw i nagle, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne koncepty na to, jak by tu połączyć w podobne twory i inne postaci. I tak, poza MCU, DCEU oraz wspomnianym wcześniej Dark Universe, czeka nas jeszcze MonsterVerse, czyli filmy z Godzillą i King Kongiem, które podobnie jak "Avengers" prowadzą nas do kulminacji w postaci filmu "Godzilla vs. Kong", który pojawić ma się w kinach w 2020 roku.
Wcześniej jeszcze czeka nas premiera "Godzilla: Król potworów" zaplanowana na 22 marca 2019 roku. Jak dotąd w tym uniwersum mogliśmy już oglądać "Godzillę" z 2014 roku oraz "Kong: Wyspa czaszki" z 2017 roku.
Osobiście mam drobny problem z shared universe, które wyrasta niepokojąco na nowy standard w Hollywood.
Jasne, biznesowo jest to żyła złota. MCU warte jest już miliardy dolarów, DCEU mimo wszystko radzi sobie finansowo również nieźle. Boję się jednak "klęski urodzaju", w której to poszczególne filmy staną się jedynie środkami do celu jakim będzie "film kulminacyjny". MCU było na tyle dobrze rozplanowane (plus przecierało nowe szlaki, nie wiedząc jeszcze czy to w ogóle wypali), że każdy z filmów stanowił udaną całość. DCEU idzie już trochę po łebkach, w ich przypadku ewidentnie widać pośpiech, niedbałość, brak zorganizowania i zbytnie skupienie się na doprowadzeniu do "Justice League", przez co filmy ją poprzedzające zdają się być ledwie przypisami/prologami do pełnej wersji jaką (miejmy nadzieję) będzie filmowa "Liga Sprawiedliwości".
Póki co MonsterVerse też kształtuje się dobrze, bo i "Godzilla" i "Kong: Wyspa czaszki" mi się podobały, co poniekąd jest zasługą tego, że reżyserię powierzono ciekawym artystom z wizją oraz (przynajmniej w przypadku "Godzili") nie myślano zapewne jeszcze o tworzeniu uniwersum.
Oczywiście tego typu łączenie filmowych światów nie jest specjalną nowością w ponad 100-letniej historii kina.
Dracula spotykał się w jednym filmie z Frankensteinem, Obcy z Predatorem, Godzilla z King Kongiem itp. Jednak może się starzeję, ale gdy widzę że nagle kolejny nowy trend zostaje wszczepiany gdziekolwiek się da i na szybko to trochę się niepokoję.
Czy rzeczywiście nie dałoby się dziś zrobić zwykłego filmu o Mumii bez osadzania go w większym uniwersum z odniesieniami do kolejnych kultowych postaci ze studia Universal?
Pomijam już fakt, że nie wiem czy w XXI wieku masowa publika ma ochotę oglądać w kinie kolejny film o Frankensteinie czy Dr. Jekyllu i Mr. Hyde. Jeszcze całkiem niedawno, w 2010 roku powstała przecież nowa wersja "Wilkołaka", która jednak stała się finansową klapą. Podobnie jak "Dracula: Historia nieznana" z 2014 roku, który we wstępnych planach miał być częścią Monster Universe.
Swoje obawy staram się jednak łączyć z nadzieją na to, że może uda się stworzyć z tego dobre kino rozrywkowe, bo koniec końców o to przecież chodzić powinno.
Mimo wszystko już teraz powoli zaczynam tęsknić za samodzielnymi filmami, które nie wymagałyby od widza oglądania poprzednich odsłon w obrębie danego uniwersum. Tworzy to sieci powiązań fabularnych, które na dłuższą metę stają się męczące i skomplikowane niczym brazylijskie telenowele. Pamiętam zresztą jak w latach 80. i 90. w komiksach te mieszanie światów i fabuł zaczęło przybierać monstrualne rozmiary, w których nawet zatwardziali komiksiarze zaczęli się gubić. Już dziś, obecne MCU powoli wyklucza oglądanie losowo wybranych filmów z serii bez znajomości chociażby kilku podstawowych wątków z poprzedników.
Piszę to jako fan zarówno MCU jak i filmów rozrywkowych. Bo te powinny być - jak sama nazwa wskazuje - lekką rozrywką, a ostatnio zbyt często jednak staje się dość skomplikowaną konstrukcją.