Pomysłodawczyni kampanii wykluczona przez... Miłość Nie Wyklucza? Niezupełnie, ale i tak wyszło słabo
Szarosen, rysowniczka, której prace zostały wykorzystane w billboardach kampanii „Kochajcie mnie, mamo i tato”, wyznała na Facebooku, że stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza regularnie pomijało autorkę.
Po kolei. Karolina „Szarosen” Plewińska jest autorką rysunków wykorzystanych w kampanii billboardowej „Kochajcie mnie, mamo i tato”, która była odpowiedzią na kampanię Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar” – „Kochajcie się, mamo i tato". To ona odpowiada za charakterystyczny rysunek spoliczkowanego chłopca i to ona była pomysłodawczynią całej akcji. Pieniądze na billboardy (ponad pół miliona złotych) zebrało stowarzyszenie; sama autorka za swą pracę nie otrzymała żadnego wynagrodzenia (podkreśliła zresztą, że od samego początku podchodziła do akcji charytatywnie).
Żeby nie było wątpliwości: rysowniczka nie wywlekła sprawy ciągłego jej pomijania na swój oficjalny fanpage i nie wygenerowała afery na forum publicznym. Post o współpracy ze stowarzyszeniem Miłość Nie Wyklucza (organizacji pozarządowej mającej na celu wprowadzenie w Polsce równości małżeńskiej) napisała na zamkniętej grupie dotyczącej… praw autorskich. Niestety, ktoś wyniósł wpis na zewnątrz, ewidentnie oczekując dramy. Wówczas autorka stwierdziła, że musi oficjalnie odnieść się do sytuacji. I do faktu, że nie rozumie, dlaczego mimo próśb członkowie stowarzyszenia nie chcieli wspomnieć o reszcie plakatów z serii, że nigdy nie podziękowali jej za kampanię i nawet nie wspomnieli o niej w poście tę kampanię podsumowującym. Przy tym wszystkim przypomniała, że wraz z MNW, które robi masę dobrego i któremu jest wdzięczna, stoją po jednej stronie barykady.
W kolejnym wpisie Szarosen podsumowała problem i zaznaczyła, że poza zamkniętą grupą nie zamierzała poruszać tego tematu (prosiła nawet o niehejtowanie MNW i nieszerzenie szkodliwego konfliktu).
MNW zdążyło już odpowiedzieć i wydać oficjalne oświadczenie, w którym twierdzi między innymi, że „na profilu facebookowym Miłość Nie Wyklucza pojawiło się 7 postów na temat kampanii. Karolina Szarosen Plewińska została podpisana (tj. podpisana pod grafiką lub wymieniona i oznaczona / otagowana / zalinkowana w treści posta) we wszystkich z nich”, co mija się z prawdą, a raczej: jest ujęte niedokładnie i myląco. Wpisów związanych z kampanią jest znacznie więcej, w części z nich Szarosen faktycznie została oznaczona, w innych – jedynie wspomniana, a w wielu można jedynie przeczytać o „naszych plakatach” i „naszej akcji”. Autorkę pomijano jednak zazwyczaj przy wpisach zbierających zdjęcia powieszonych bannerów; przy ważniejszych postach, może z jednym wyjątkiem (wspomniane podsumowanie), w jakiś sposób ją uwzględniano. I jakkolwiek wyjaśnienia stowarzyszenia w wielu punktach są akceptowalne, niepodważalnym faktem jest, że pisząc o kampanii w jakikolwiek (zwłaszcza na stronie samej fundacji!) skandalem jest pomijanie pomysłodawczyni. Przypomnę raz jeszcze: to ona wszystko zainicjowała, to jej autorskie prace mogliśmy oglądać w całej Polsce i to jej doświadczenia (osoby w spektrum autyzmu) zainspirowały cały ten pomysł. Całe przedsięwzięcie była jej misją i efektem jej starań.
Ci, którzy ją wsparli i zebrali pieniądze, mają prawo określać się mianem współtwórców. I jakkolwiek część zarzutów Szarosen łatwo można odeprzeć, tak w publikacjach MNW można zauważyć pewną narrację, której skutki są zauważalne: w sieci o inicjatywie pisze się przeważnie jako o akcji MWN i Grupy Stonewall.
To nie jest ich inicjatywa.
Całą odpowiedź MWN przeczytacie tutaj. Źródła problemu dopatrywałbym się w najzwyklejszym braku profesjonalizmu, jakim był brak pisemnej umowy, która jasno określiłaby zasady współpracy. Zwłaszcza z niezawodową i niedoświadczoną artystką, osobie w spektrum, która każde słowo z drugiej strony potraktowała jak pewnik, z pełną ufnością, a następnie patrzyła, jak się ją pomija. Ostatecznie należy jednak przyznać, że odpowiedź MWN jest wyczerpująca i elegancka, choć kilka podpunktów można potraktować jako co najmniej nieprzekonujące i skupiające się na niewłaściwych aspektach całej sprawy. Są daty, screeny i wywody; wygląda na to, że kontakt z autorką często był utrudniony. A jednak również screeny wskazują, jak bardzo nieprofesjonalnie przebiegała ta współpraca i inicjowanie kontaktu.
Autorka chciała jedynie zostać potraktowana po ludzku, z szacunkiem i uznaniem za cały jej wkład, za fundament, ideę; zobaczyć zwykle podziękowania – co, zgodzimy się chyba, raczej jej się należy, a czego się nie doczekała. Pamiętajmy też, że afery by nie było, gdyby ktoś nie wyniósł jednego wpisu z zamkniętej grupy. Ostatecznie z całości wyszła klasyczna gównoburza podkręcana przez internautów i przykry spór między dużą, schematycznie działającą organizacją i osobą skłonną do nagłych, emocjonalnych reakcji. Sprawa jest delikatna, a jednak ciężko podważyć dobre intencje obu stron, co potęguje nadzieję na kompromis i zgodę. A podobni artyści ewidentnie potrzebują profesjonalnych porad lub pośredników.