REKLAMA

Choć była tą najmłodszą, okazała się najsilniejsza. "Motywy" opowiadają prawdziwą, wyjątkową historię

Czym bylibyśmy bez swojej historii? Próbujemy dokopać się do swoich korzeni, nawet tych najgłębiej rosnących. Niektórzy muszą szukać długo, inni, tak jak Sunniva Szczepanowska-Lay, losy swoich przodków mają na wyciągnięcie ręki - wystarczy je dojrzeć i zebrać w jedną całość. W ten sposób powstała wystawa "Motywy. Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska" opowiadająca o kobiecie wyjątkowej, której nazwisko pojawiło się w tytule projektu.

motywy wywiad krystyna szczepanowska miklaszewska sunniva
REKLAMA

Pewnego popołudnia na telefonie wyświetla mi się wiadomość od kumpeli, która chwilowo przebywa na emigracji w Rzymie. "Ej, Anka, mam taką historię, która może nadaje się na fajny reportaż do Spider's Web" - zaczyna. "Moja serdeczna koleżanka zrobiła wystawę na podstawie historii swojej babci: utalentowanej tkaczki, nauczycielki, graficzki. Sunniva zrobiła świetny [użyła innego słowa, którego nie zacytuję] research o swojej rodzinie, chciała reprezentować przede wszystkim swoją babcię - dać jej głos, mimo że już odeszła i mimo że sama nigdy go sobie za bardzo nie przyznała. Co ty na to?" - pyta.

REKLAMA

Nie musiała mnie długo namawiać. W toku umawiania się na wirtualne spotkanie wyniknął jednak problem, mianowicie: wystawa Fundacji Arton "Motywy. Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska" zakończyła się w połowie października, na miesiąc przed naszą rozmową. I choć początkowo wahałam się, czy taki wywiad będzie miał sens, zdecydowałam, że chciałabym mimo to spróbować. I może zabrzmi to jak truizm (albo znak, że rzadko się mylę), to intuicja mnie nie zawiodła. Sunniva opowiedziała mi o swojej rodzinie tak, że mam wrażenie że znam każdego bohatera z osobna, a wystawę miałam okazję odwiedzić wirtualnie. Ale o tym później.

"Motywy. Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska" - o wystawie prac wybitnej rysowniczki, tkaczki i pedagożki rozmawiam z jej wnuczką, Sunnivą

Przed wywiadem, na stronie Fundacji Arton zapoznałam się z opisem wystawy, której Sunniva była współorganizatorką (podczas naszej rozmowie kilkakrotnie podkreślała jednak, że ogromną rolę w tworzeniu "Motywów" odegrała kuratorka wystawy, dr Marika Kuźmicz, i chciała, by ten fakt wybrzmiał). Moją uwagę przykuł fragment o tym, że Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska, babcia Sunnivy, została uwięziona w obozie w Zeithain, gdzie organizowała współwięźniarkom wykłady z historii sztuki. Bardzo mocno mnie to poruszyło, dlatego właśnie o to postanowiłam zapytać na samym początku.

Kiedy znalazła się w Zeithain, była najstarsza. Urodziła się 1912 roku, więc w 1945 roku miała 33 lata. Nie była tak młoda, jak wszystkie sanitariuszki i inne uczestniczki powstania, dlatego miała poczucie, że musi te dziewczynki, bo zawsze mówiła o nich "moje dziewczynki", podtrzymać na duchu. Dbała o to, by były czyste i zadbane. Częścią tej opieki było też dzielenie się swoją wiedzą - to było dla niej bardzo ważne. Ona miała takie poczucie pedagogicznej misji, że musi opowiedzieć o tym, co umie.

W pewnym momencie Sunniva, opowiadając o tym, że jej babcia prowadziła wykłady z historii sztuki i warsztaty, a także dbała o to, by "jej dziewczynki" zawsze były ładnie ubrane, uśmiecha się.

Te "dziewczynki" przychodziły do nas w odwiedziny. I ona zawsze mówiła, że "przychodzą moje dziewczynki". Ja byłam wtedy mała, no i wiesz, jak mówisz "dziewczynki", to masz na myśli swoje koleżanki, które mają 7 lat, a nagle widzisz panie po sześćdziesiątce. I to właśnie były te "jej dziewczynki".

Postanowiłam dopytać Sunnivę o to, czy zdążyła poznać swoją babcię. Okazało się, że obie mieszkały razem przez dwa lata w domu w Falenicy pod Warszawą. Sunniva była wówczas uczennicą pierwszej klasy szkoły podstawowej. W trakcie rozmowy na ten temat wyjaśniła się również jeszcze jedna kwestia. Dlaczego Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska nie jest "babcią"?

Ja zawsze mówiłam o niej Babini i myślę, że możemy używać tego sformułowania. To słowo wymyślił mój tata, który o swojej babci mówił "babisia", a o mamie - "mamisia". Potem jakoś tak wyszło, że mama mojej mamy to była moja babcia, a mama mojego taty to była Babini, i zawsze było to rozróżnienie. Nigdy nie była babcią Krysią, tylko zawsze była Babinią.

Ten fragment rozmowy bardzo mnie wzruszył, bo widziałam, że Sunniva czuje się nienaturalnie, nazywając Babinię "babcią". Wystarczy powiedzieć Babini i wszystko jest jasne. Później zresztą okaże się, że w pamięć mojej rozmówczyni wyryło się sporo wspomnień w związku z choćby spędzaniem czasu wolnego z Babinią. Najpierw jednak postanowiła mi opowiedzieć o tym, w jaki sposób narodził się pomysł na "Motywy" - i, jak to zwykle bywa, zadecydował przypadek, wiele zbiegów okoliczności i mnóstwo miłych osób.

Pomysł na to, żeby cokolwiek zrobić z rzeczami, które zostały po mojej babci, pojawił się szybko, właściwie krótko po śmierci mojego taty w 2021 roku. On także był plastykiem, rzeźbił, rysował, robił biżuterię, zajmował się tkaniną artystyczną. Wiele lat wspólnie z matką pracowali i tworzyli. Dlatego kiedy ktoś chciał otrzymać jakieś informacje związane z tym tematem, zawsze odsyłałam wszystkich do niego. Kiedy umarł, poczułam, że ta odpowiedzialność trochę spadła na mnie.

Pojechałam zatem do małej miejscowości na Podlasiu, gdzie mieszkał mój tato, i zobaczyłam ten ogrom rzeczy, które zostały. Nawet nie wiedziałam, że one tam są, bo większość przemieszczała się razem z moim ojcem, który bardzo często się przeprowadzał. Prawdopodobnie one tak jak zostały spakowane przez moją babcię przed jej śmiercią, tak zostały. Okazało się, że wśród nich są rysunki, szkice, trzy tkaniny, trochę zdjęć i dokumentów. Zaczęłam to wszystko katalogować, chować, sprawdzać, żeby cokolwiek z tym zrobić.

 class="wp-image-2678098"
Twórczość Krystyny Szczepanowskiej-Miklaszewskiej. Od lewej: "Dafne", autoportret, gobelin

Pomysł na wystawę narodził się w grudniu 2023 roku. Właśnie wtedy Marika Kuźmicz, wspomniana wcześniej kuratorka "Motywów", która interesuje się kobiecą sztuką i odkrywaniem trochę zapomnianych kobiet-artystek, organizowała inną wystawę. Na wydarzeniu można było zobaczyć trzy tkaniny, w tym tę autorstwa Eleonory Plutyńskiej, rodzonej ciotki Krystyny Szczepanowskiej-Miklaszewskiej i prababci Sunnivy.

Z Mariką poznałyśmy się na wernisażu i tam zaczęłyśmy rozmawiać o Eleonorze. Okazało się, że Marika chciała zrobić taki cykl wystaw o artystkach-tkaczkach właśnie z kręgu Eleonory Plutyńskiej, która była ważną postacią dla tkaniny polskiej. Powiedziała też, że marzy jej się duża wystawa Eleonory Plutyńskiej w pałacu Czapskich, ale na razie możemy zorganizować ją w Artonie.

Dużo z Mariką rozmawiałyśmy i doszłyśmy do wniosku, że wokół twórczości Eleonory dużo się ostatnio dzieje i może będzie to także okazja, żeby przypomnieć jej bratanicę i uczennicę - Krystynę. Wystawa Eleonory została otwarta w lipcu, a na wrzesień zaplanowałyśmy wydarzenie poświęcone Krystynie, która sama wiele czasu poświęciła na działalność pedagogiczną w Zakopiańskich Warsztatach Wzorcowych, w Cepelii i w warszawskim Instytucie Wzornictwa Przemysłowego.

 class="wp-image-2678101" width="508" height="677"
Marika Kuźmicz i Sunniva

Na początku pomyślałam, że pokazywanie twórczości trochę zapomnianych artystek, czy w ogóle artystek, jest niezwykłą inicjatywą, bo w końcu to mężczyźni zwykle byli wynoszeni na piedestał. Tymczasem w mojej głowie zaczęło kiełkować pytanie na temat tego, czy Sunniva w trakcie przygotowywania się do wystawy wśród materiałów po Babini znalazła coś, co ją zaskoczyło. Wtedy też zdałam sobie sprawę, jak dużą rolę odegrała w tej wystawie Marika Kuźmicz.

Mimo że wiedziałam już sporo, bo od dawna się interesowałam się genealogią mojej rodziny, to odkąd odszedł mój tata, to ta chęć poznania historii i połączenia różnych osób była coraz większa. Dzięki temu udało mi się odnowić kontakt z wieloma członkami mojej rodziny, z którymi w przeszłości urwały się relacje.

Cieszę się też, że Marika się w tym pojawiła, bo oprócz tego, że jest wspaniałą osobą, to wysłuchała mojej historii i powiedziała: "Tak, to jest ciekawe i zrobimy to razem". To jest trochę tak, że przeglądasz różne rzeczy i to jest wzruszające, bo to jest twoja rodzina. A taka osoba z zewnątrz ma mniej emocjonalny ogląd - potrafi pomóc ci wybrać rzeczy i nakierować, w którą stronę pójść. Bo jednak przed taką wystawą trzeba wykonać jakąś pracę, i to akurat robiła Marika - to ona wybierała rysunki i grafiki, które stworzyłyby jakiś spójny przekaz, całość i zmieściłyby się na małej przestrzeni galeryjnej Fundacji Arton.

Ja natomiast oprowadzałam po tej wystawie. Przygotowując się do tego, zorientowałam się, że o Babini wiedziałam sporo, ale te wszystkie informacje były troszeczkę takie porozstrzelane - tu coś usłyszałam, tu mi się wydawało, tu ktoś coś powiedział. Więc ta praca polegała bardziej na usystematyzowaniu wszystkich informacji i ułożeniu ich w sensowny ciąg chronologiczny. W związku z tym kontaktowałam się z różnymi osobami, które ją znały.

To jest też trochę tak, że jak byłam mała, to ją znałam jako pewną osobę czy też miałam jakieś wyobrażenie jej jako osoby. Natomiast teraz, jak jestem już dorosła i troszkę inaczej na to spoglądam, to widzę ją jako zupełnie innego człowieka. A znając też historię rodziny, potrafię zrozumieć jej wybory, to, jakim ona była człowiekiem i co sobą reprezentowała.

W dalszej części naszej rozmowy Sunniva przybliżyła mi nieco obraz środowiska, w którym dorastała. Dla niektórych może być to nieco abstrakcyjne wyobrażenie - przez dom Babini, w którym stały warsztaty tkackie, przewijały się różne osoby znane ze świata sztuki, takie jak Magdalena Abakanowicz i Jolanta Owidzka. Dla Sunnivy i jej rodziny nie były to znane artystki, ale przyjaciółki, które wpadały na kawę i herbatę. Jak w tej "tkackiej atmosferze" odnajdywała się Babini?

Ona była bardzo skromną osobą. Nie nazywała siebie artystką - ona bardziej czuła się pedagożką, która powinna przekazać swoją wiedzę. Miała ogromną wiedzę techniczną, bardzo dobrze potrafiła pokazać, jak się tka. I wiesz co? Trudno mi powiedzieć, kiedy ja się zorientowałam, że to jest ważne. To był taki dom, gdzie trudno było nie być przesiąkniętym tą atmosferą - jeśli wszyscy dookoła ciebie są artystami, to po prostu żyjesz w tej atmosferze. Ale może opowiem, jak to wyglądało, żeby ci to wszystko przybliżyć.

Różnica między babcią a Babinią jest taka, że babcia Iza była tzw. babcią prawdziwą, tradycyjną, która gotowała, dbała i karmiła - była ciepłą, wspaniałą osobą. Natomiast Babini to była Babini. Myśmy nie piekły razem ciast, nie lepiłyśmy pierogów - to był dom, w którym się rozmawiało i rysowało. Ona w ogóle troszeczkę rywalizowała z moją babcią i zazdrościła jej, że ona cały czas robi te pierogi i nas karmi. I kiedy postanowiła również je zrobić, to była katastrofa - one były źle sklejone i wyszły same powłoki pływające po wodzie, i to też dobrze pamiętam. Nie była królową gotowania i przetworów, choć oczywiście gotować umiała. To jednak nigdy nie był dla niej najważniejszy temat. Łagodnie wytykała mi i tacie, że za bardzo celebrujemy kulinaria. Jej pomysł na wspólne spędzanie czasu był zupełnie inny: siadaliśmy wszyscy przy stole, wybieraliśmy jakiś obraz z albumu i naszym zadaniem było jego skopiowanie. Przy okazji lub po prostu w trakcie posiłku i obowiązkowej po nim herbacie, rozmawiało się o teatrze, sztuce, literaturze, polityce.

Żeby nie wyszło, że my jesteśmy jakoś przeintelektualizowani - oczywiście, żyliśmy normalnym życiem, gotowaliśmy, plewiliśmy, sadziliśmy grządki i tak dalej. Natomiast ta atmosfera intelektualno-artystyczna była cały czas, więc trudno było od tego uciec. Wszędzie były katalogi sztuki, obrazy, reprodukcje i masa pocztówek - bo do Babini nie można było wysłać takiej zwykłej pocztówki z widoczkiem, tylko wysyłało się pocztówkę z fragmentem jakiegoś dzieła sztuki albo czymś wyjątkowo estetycznym. To poczucie estetyzmu było wszechobecne - wszystko musiało być ładne. Nawet zakupy w koszyczku musiały być ułożone w sposób porządny i harmonijny.

 class="wp-image-2678104"
Od lewej: Sunniva z Babini, Babini i zdjęcie Babini z 1945 r.

Choć moje doświadczenia są zupełnie inne, od razu zaoponowałam: wcale nie odniosłam wrażenia, że rodzina Sunnivy jest przeintelektualizowana. Moja pierwsza myśl była zupełnie inna - Babini przekazywała tę swoją miłość na swój sposób.

Chwilę później moja rozmówczyni przytoczyła mi kolejną piękną opowieść, po której w zasadzie mogłabym zakończyć wywiad - jedno zdanie, choć obudowane w dłuższy historyczny wstęp, o Krystynie Szczepanowskiej-Miklaszewskiej mówiło wszystko.

Babini miała troje rodzeństwa. Jej dziadek, Stanisław Antoni Szczepanowski (mówiąc o nim, zawsze dodajemy trochę prześmiewczo przymiotnik "wielki") był znanym w XIX w. ekonomistą, inżynierem i przedsiębiorcą naftowym. Miał on sześcioro dzieci. Jego najstarszy syn, Stanisław Wiktor, był moim pradziadkiem, a jego córkami były Eleonora Plutyńska i Wanda Szczepanowska. Najstarszy brat Babini, syn Stanisława Wiktora, miał na imię Janek. Był pierworodnym synem, architektem z wykształcenia i nadzieją rodziny, a jego pasją było lotnictwo. Zginął podczas oblatywania samolotu, mając niecałe 30 lat. To była ogromna tragedia w Bezmiechowej - sporo pisano o tym w gazetach lwowskich. Potem był Jerzy, który był ułanem kraśnickim i zginął w Niemczech pod koniec wojny 26 kwietnia 1945 roku. A potem była jeszcze Hanka, która wyszła za mąż za bankowca, razem z nim wyjechała do Londynu i do Polski już nigdy nie wróciła. Stanisław Antoni, ojciec Babini, drugą wojnę światową spędził w Londynie i tam również zmarł na początku lat 60. XX w.

I we Lwowie w 1941 roku została najmłodsza Krysia i jej mama, a także dom ze wszystkimi rzeczami, dziełami sztuki, tkaninami, książkami, zdjęciami. Dlatego kiedy na horyzoncie pojawiła się Armia Czerwona, trzeba było ten dom ewakuować. I ja nie wiem, jak one we dwie to zrobiły, bo o tym też nigdy nikt nie rozmawiał, ale one ten dom ewakuowały. To jest dla mnie zagadka, jak ona to zrobiła. To była taka najmłodsza córka, trochę mniej udana od pozostałego rodzeństwa. Jak się urodziła, to zapytano Hankę: "Jak byś chciała, żeby twoja siostra się nazywała - Marysia, czy Krysia?", i Hanka powiedziała: "Cykrysia". I tak do niej to przylgnęło.

A ponieważ był ten wspaniały Janek i Jerzyk, ta piękna Hanka, no to z tą malutką Krysią nikt za bardzo nie wiązał nadziei. A okazało się, że to dzięki niej to wszystko przetrwało. I ja sobie to uświadomiłam, dopiero, jak przygotowywałam się do tej wystawy - że to ona jest tym ogniwem łączącym przeszłość z przyszłością i teraźniejszością. I że ta Krysia, która była tą troszkę mniej kochaną Cykrysią, stała się tą najsilniejszą. To ona była nauczycielką, i to o niej się mówi, i to ona ma tę wystawę, to jest jej wystawa, i tylko i wyłącznie jej zasługa. A przecież nic, naprawdę nic nie zapowiadało, że tak będzie.

 class="wp-image-2678116" width="687" height="428"
Szkoła Haliny Modrzejewskiej w Zakopanem, 1946 r.

Po tym pięknym podsumowaniu chwilę jeszcze porozmawiałyśmy z Sunnivą na temat wystawy - bo choć nie jest już ona dostępna dla zwiedzających, wciąż można wybrać się na wirtualny spacer. Choć wnuczka twierdzi, że jej Babini byłaby przerażona, widząc, co tam jest eksponowane, ponieważ znalazło się na niej kilka nieskończonych rzeczy, a Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska była perfekcjonistką.

Teraz, kiedy spisuję słowa Sunnivy, myślę o tym wywiadzie zupełnie inaczej - w dniu, kiedy rozmawiałyśmy o jej babci, zmarła moja babcia. Pomyślałam wówczas, że choć ja nie mogłam oddać jej głosu, to wspaniałe, że są ludzie, którzy mają okazję zrobić coś takiego - pielęgnowanie swojej genealogii i dokopywanie się do swoich korzeni to coś, co nas definiuje i sprawia, że możemy jakkolwiek umotywować swój byt i znaleźć swoje miejsce na ziemi.

REKLAMA

Wirtualne oprowadzenie po wystawie "Motywy. Krystyna Szczepanowska-Miklaszewska" można znaleźć pod tym linkiem.

Zdjęcie główne: fotografia Krystyny Szczepanowskiej-Miklaszewskiej z archiwum prywatnego Sunnivy Szczepanowskiej-Lay. Zdjęcie tkaniny dzięki uprzejmości Fundacji Arton, fot. Alexander Kot-Zaitsau.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA