REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Muzyczne "generation gap", czyli jak Paul McCartney zniknął w cieniu Kanyego Westa

Huknęło i gruchnęło, kiedy w świat poszła informacja o tym, że Kanye West nagrywa nowa płytę z Paulem McCartneyem. Only One był pierwszym zwiastunem tej współpracy wielkich muzyków swoich czasów. W piosence McCartney jedynie gra na klawiszach, ale jego nazwisko promuje utwór. Chociaż według młodszej części słuchaczy, to założyciel zespołu The Beatles chce się wspiąć na szczyt kariery po plecach Kanyego Westa. Dobry trolling czy po prostu zwykła kolej rzeczy i koniec pewnej epoki w muzyce?

06.01.2015
18:04
Muzyczne „generation gap”, czyli jak Paul McCartney zniknął w cieniu Kanyego Westa
REKLAMA
REKLAMA

Only One możecie posłuchać na oficjalnej stronie Kanyego Westa - filmiki z YouTube są usuwane - oraz kupić w iTunes. Jak nietrudno zauważyć, choć balladowy kawałek ma bardzo emocjonalny tekst (Kanye uważa, że słowa które przez niego płynęły należą do zmarłej matki) i całkiem chwytliwą melodię, to kompletnie psuje go użycie Auto-Tune'a.

Z pewnością Kanye nie chce robić drugiego "Yeezus", dlatego podjął się współpracy z Paulem McCarnteyem. Kto by się jednak spodziewał, że ten duet wywoła tak wielkie poruszenie w Sieci? Ano nikt, ale - wbrew pozorom - nie jest to przypadek tak bardzo idiotyczny, jak można by się spodziewać. Twitter zalała fala komentarzy od fanów Kanye, który wyrażali wielkie zdziwienie, kim ów "Mc Cartney" jest, dlaczego słynny raper mu pomaga, że ten początkujący artysta wzbije się na wyżyny popularności, dzięki dobroduszności Kanye. Brzmi absurdalnie? Dla wszystkich ludzi, którzy choć trochę wysuwają nosa spoza serwisów plotkarskich i interesują w stopniu umiarkowanym muzyką pewnie tak. W umyśle rodzi się pytanie - jakich to czasów dożyliśmy?

Zjawisko to można wytłumaczyć w dwojaki sposób. Pierwszym z nich jest różnica pokoleń i zmiany na rynku muzycznym - muzyka starszych pokoleń odchodzi do lamusa. Drugim natomiast jest zwykłe internetowe trollowanie. Jako że świat nigdy nie jest czarno-biały, pewnie mamy do czynienia z tymi dwoma zjawiskami na raz, a także ze zwykłą ludzką głupotą - nazywając rzecz bardzo delikatnie. Spora część tweetujących po prostu zaczęła udostępniać ironiczne wpis (jak np. użytkownika Curved Daily) i traktować je bardzo serio. Dotyczy to zarówno osób, które McCartneya znają (szczególnie fanów Beatlesów), jak i osób, których idolem jest Justin Bieber.

Z jednej strony zatem mieliśmy do czynienia z rozzłoszczonymi komentującymi (broniącymi McCartneya), a drugiej chwalącymi Kanye za jego wielkie serce. Łatwo można było się pomylić, kto jest kim w tej całej aferze. Pytanie tylko brzmi, czy w dobie cyfryzacji istnieje tak naprawdę zjawisko generation gap, skoro wujek Google może pomóc we wszystkim? Wydaje mi się, że pomimo ułatwień w dostępie do informacji odpowiedź brzmi - tak. Zostaje nam jeszcze czysta ignorancja i zwykłe lenistwo. Po co trudzić się wyszukaniem biografii McCartneya, skoro "łatwiej" jest umieścić nowy wpis na Twitterze?

Na samym końcu dochodzi kwestia przemijania. McCartney ma 72 lata, mnóstwo płyt na koncie, ale tak naprawdę jego ostatnie płyty (chociażby "New" z 2013 roku) nie szaleją na listach Billboardu. Co odważniejsi powiedzieliby nawet, że McCartney skończył się na The Beatles. Śmiało mogę stwierdzić, że brytyjska legenda rocka dla młodszego pokolenia po prostu nie istnieje. Fanom The Beatles może wydać się to zjawiskiem nie do pomyślenia, ale od czasu powstania zespołu minęło 55 lat. Dla zapatrzonych w Selenę Gomez i Biebera, to mnóstwo czasu.

Prawda jednak jest taka, że możemy narzekać na głupią młodzież, a ilu z nas kojarzy legendy jazzu i bluesa z lat 30-tych i 40-tych? Ile zapytanych na ulicy osób skojarzy jakikolwiek kawałek Milesa Davisa, jednego z najsłynniejszych jazzmanów? Jasne, że The Beatles i ich hitowy pop rock, który zdobył cały świat to nie to samo, co jazz. Jednak dla ludzi wychowujących się w latach 40-tych i 50-tych zapewne było równie nie do pomyślenia, żeby nie znać Benny'ego Goodmana czy Charliego Parkera, co nam McCartneya.

Można pomyśleć, że mając tak ogromny dorobek na koncie, McCartney może mieć w nosie Kanyego Westa, ale potrzebuje go bardziej niż może się wydawać. Nic dziwnego, że młodzi nie znają go, skoro w ogóle o nim nie słychać. Jeżeli założyciel The Beatles chce być na topie (załóżmy, że chce), to musi współpracować z takimi artystami jak Kanye. Beatlesi i ich piosenki są może nieśmiertelne, ale nie McCartney. Większość osób z pewnością skojarzy nazwę zespołu, ale przy wymienianiu pełnego składu może być już trochę gorzej.

REKLAMA

Generation gap nie jest zjawiskiem nowym i będzie dotykać każdego przyszłego pokolenia. Pewnie za 30 lat młodzież będzie pytać się "a kim jest ten Kanye?". Natomiast duety muzyczne starszych muzyków (schodzących ze sceny) i młodszych (będących na topie) miały miejsce od dawna i będą mieć miejsce cały czas. Paul McCartney nagrywał przecież wcześniej ze Steviem Wonderem i Michaelem Jacksonem. Ostatnio także Lady Gaga wzięła udział w podobnym projekcie i pomogła Tony'emu Bennettowi "zaistnieć" jeszcze raz. Jeżeli więc nawet ktoś nie trollował odnośnie współpracy Kanyego Westa z McCartneyem i po prostu nie kojarzył tego starszego pana, to można to wytłumaczyć trywialnym stwierdzeniem - "tak to już jest".

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA