Odstawmy na bok hektolitry wódki, homofobiczny rząd i białe misie w uszankach, tańczące na Placu Czerwonym. Pozwólcie, że przedstawię wam trochę inną stronę Rosji, tę cywilizowaną, świeżą i niesamowicie wciągającą, w skrócie Tesla Boy.
Dobre, bo z Rosji
Tesla Boy to perełka rosyjskiej elektroniki, synth-popowy kwartet (przedtem trio) który zyskuje coraz większy rozgłos w świecie i może stać się synonimem dobrej wschodniej muzyki, zamiatając legendę t. A. T. u. pod dywan. I jest na to duża szansa, bo panowie nie brzmią i nie wyglądają „wschodnioeuropejsko” (w negatywnym znaczeniu tego słowa), wprost przeciwnie - ubierają się jak stylowe gwiazdki z Nowego Jorku, piszą teksty wyłącznie po angielsku i mogą spokojnie stanąć na jednej scenie z M83 czy Empire Of The Sun.
A cała heca zaczęła się od Antona Sevidov (28 lat), wokalisty i lidera Tesla Boy, który wychowany na muzyce Steviego Wondera, Madonny i Blondie postanowił w 2008 roku zacząć karierę z własnym zespołem, którego nazwa (jak nietrudno się domyślić) odnosi się do nazwiska jednego z najpotężniejszych umysłów wszechczasów - Nikoli Tesli.
Chociaż Anton jest dzieckiem lat 80-tych, to jest dosyć nietypowym wychowankiem Związku Radzieckiego, właściwie to nie ma z nim zbyt wiele wspólnego. I nie mówię tutaj o jego wieku i zapatrywaniach politycznych, ale raczej o jego dzieciństwie i środowisku w jakim się wychował. Otóż jego rodzina należała do sowieckiej elity sportowej. Stąd jeszcze jako dziecko, Anton dużo podróżował i widział rzeczy, które się nie śniły jego rówieśnikom – jak chociażby prywatki (na które zabierali go jego rodzice), gdzie na żywo grali muzycy jazzowi. Z tamtych lat wyniósł również swoje uwielbienie do muzyki nowej fali i świetną znajomość języka angielskiego.
Poza Antonem Sevidovem (skład Tesla Boy zmieniał się co jakiś czas) w zespole grają Leo Zatagin na basie, Mike Studnitsyn na perkusji oraz Stas Astakhov na gitarze i klawiszach.
Kolorowe 80s
Jak postrzegać twórczość Tesla Boy? Chyba najlepszym punktem odniesienia byłoby włączenie GTA: Vice City, czyli klimat Miami, palmy, kolorowa koszula, Ferrari F40, a do tego Mini Moog, Roland Juno (którego notabene używa Anton), perkusję Simmons SDS-5, The Breakfast Club. Jeżeli byłbym zmuszony porównać płyty Tesla Boy do czegoś znanego i nowego, co dawałoby wam jakiś punkt odniesienia, to powiedziałbym, że Ice On The Dune (najnowsza płyta) Empire Of The Sun byłaby chyba najlepszym wyborem.
Co oznaczy tyle, że utwory Rosjan są przepełnione chwytliwymi melodiami, potężnymi energetycznymi syntezatorami, „miękkim” basem znanym z lat 80-tych i niezwykle przyjemnym dla ucha wokalem Antona, który na całe szczęście nie śpiewa przez cały czas falsetem, w przeciwieństwie do wielu wokalistów synth-popowych 30 lat wstecz - w tym miejscu fani Bronski Beat powinni się obrazić.
Pierwszym singlem Tesla Boy był utwór Electric Lady (2009), który świetnie oddaje to, co w zespole najlepsze, czyli przede wszystkim bardzo łatwo wpadające w ucho linie wokali. Gdy tylko grupa wydała longplaya Modern Thrills (2010) wiedziałem, że Rosjanie zmierzają w dobrym kierunku. Chociaż Modern Thrills nie jest wybitną płytą, a po prostu udaną płytą, to znaleźć na niej można kawałki, które były trochę nudne (Fire i Dark Street) i takie dzięki którym miało się ochotę wskoczyć do De Loreana doktora Emmetta Browna i cofnąć w czasie o 30 lat, np. Speed Of Light, Rebecca czy wspomniane wcześniej Electric Lady.
Prawdziwa jazda z Tesla Boy zaczyna się tak naprawdę od ich najnowszego albumu z maja tego roku, czyli The Universe Made Of Darkness, który jest po prostu… genialny. Najpierw uderza w nas bardzo energetyczny Dream Machine.
A potem to już w zasadzie nie zwraca się uwagi na tytuły, czas mija tak szybko, że zanim człowiek się obejrzy a 50-cio minutowy krążek się kończy. Mogę się tylko domyślać jak ciężko było wybrać cztery single (Fantasy, Split, 1991, Undetected) z całego longplaya, zresztą posłuchajcie sami.
Może Tesla Boy nie są super wyjątkowi na rynku muzyki, w końcu jest jeszcze Kavinsky, Future Cop!, Miami Horror, czy nawet nasz rodzimy Kamp!, ale jest jedna rzecz jaka wyróżnia Rosjan – ich utwory po prostu nie chcą wyjść z głowy, ani trochę.