W ostatnich latach można zaobserwować niezwykle ciekawy trend, polegający na wzmożonej aktywności fanów kina. Ci własnymi chałupniczymi środkami tworzą filmy, potrafiące zawstydzić jakością niejedno hollywoodzkie studio.
Oczywiście fanowskie czy też amatorskie filmy, kręcone w domowych warunkach nie są nowym zjawiskiem. Od kiedy tylko pod strzechy trafiły przenośne kamery Super 8 (w latach 70. XX wieku) właściwie całe pokolenie przyszłych filmowców , którzy w tamtych czasach byli dziećmi bądź nastolatkami, kręciło w swoich domach, na podwórkach czy ogródkach amatorskie dzieła.
Tak zaczynali m.in. J.J. Abrams, Quentin Tarantino, Christopher Nolan, Joss Whedon i cała masa innych znany nam dziś gigantów Hollywood jak również i twórców kina artystycznego. Zresztą kilka lat temu Nolan, Tarantino, Abrams wraz ze Stevenem Spielbergiem otwarcie włączyli się w produkcję relaunchu kamery Super 8 produkcji Kodaka, który ma mieć miejsce jesienią tego roku.
Doświadczenie filmowania na Super 8 znacząco wpłynęło na poetykę wizualną całego pokolenia wychowującego się w latach 70. i 80., które w późniejszych latach stało się fundamentem nowoczesnego Hollywood i dało nam takie filmy jak "Pulp Fiction", "Memento", "Incepcja", "Avengers" czy "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy". Zresztą kilka lat temu J.J. Abrams wraz ze Spielbergiem oddali hołd temu doświadczeniu w świetnym filmie "Super 8".
Mając to na uwadze, ciekawi mnie, jak na kino przyszłości wpłynie obecne młode pokolenie, które kręci swoje fanowskie filmy kamerami cyfrowymi, iPhone’ami i z wykorzystaniem najnowszych programów do montażu oraz sprawnie bawiących się z obróbką zdjęć i produkcją efektów specjalnych.
W dodatku dzisiejszy poziom rozwoju technologii sprawia, że umiejętnie nakręcony film, nawet na jakimś starszym modelu np. iPhone’a, może wyglądać naprawdę dobrze i nie odbiegać znacznie jakością obrazu od w pełni profesjonalnych produkcji za grube miliony dolarów i zaprzęgające do pracy rzesze ludzi.
Na razie zapowiada się na to, że Hollywood jest coraz bardziej otwarte na domorosłych filmowców-pasjonatów ery YouTube'a.
Jednym z pierwszych przedstawicieli tego pokolenia, który zdołał wyjść poza okowy swojego podwórka, był Colin Trevorrow, który w 2002 roku opublikował w sieci komediodramat "Home Base".
Film obejrzało ponad 20 milionów ludzi online, w związku z czym jego kariera filmowa mogła przenieść się na bardziej profesjonalny pułap, a jak na razie skończyło się na tym, że Trevorrow wyreżyserował "Jurassic World" - który stał się jednym z najbardziej kasowych filmów wszech czasów - a w 2019 roku wyreżyseruje IX epizod "Gwiezdnych wojen". Nieźle, nie?
Już rok później zaczęły pojawiać się online pierwsze symptomy czysto fanowskich inicjatyw, a najgłośniej było o krótkometrażowym filmie "Batman: Dead End", który odznaczał się kapitalnym pomysłem (spotkanie Batmana z... Predatorem), znakomitym mrocznym klimatem oraz nadzwyczaj sprawną realizacją.
Innym głośnym przypadkiem jest Fede Alvarez, który w 2009 zwrócił oczy całego świata i zaimponował hollywoodzkim wytwórniom swoim krótkometrażowym filmem "Ataque de pánico!"(zrobionym za 300 dolarów (!), który opowiada o ataku wielkich maszyn na Montevideo.
I oczywiście widać, że jest to film amatorski, jednak poziom jego realizacji, pomysły wizualne oraz kadrowanie pokazywały, że Alvarez posiada wyjątkowe wyczucie filmowe i z odpowiednim budżetem byłby w stanie stworzyć naprawdę udane widowisko.
Z tego co sam Alvarez swego czasu opowiadał, ponoć już dzień po publikacji filmu na YouTubie miał skrzynkę pełną maili od hollywoodzkich producentów.
Póki co Alvarez zaznaczył swoją obecność w Fabryce Snów jako twórca horrorów/thrillerów, ma bowiem na koncie świetny remake "Martwego zła" oraz równie znakomity oryginalny "Nie oddychaj". A całkiem niedawno okazało się, że będzie on reżyserował sequel "Dziewczyny z tatuażem".
Ostatnio natomiast obserwujemy jeszcze dalej idące próby mierzenia się fanów kina i gier wideo z pomysłowym podejściem do znanych i kultowych marek.
Sporą inspiracją dla tego nowego ruchu online był Kevin Tancharoen, który zaprezentował światu odświeżoną, bardziej urealnioną krótkometrażową wersję "Mortal Kombat", z podtytułem Rebirth, który powstał za 7,5 tysiąca dolarów. Sukces filmu doprowadził do powstania webserii "Mortal Kombat:Legacy", która publikowana była w całości na YouTube’ie.
Idąc dalej tym tropem, niedługo później zaczęły gęsto pojawiać się online inne amatorskie wersje kultowych marek popkultury. Spora część z nich była wprawdzie nie zawsze warta uwagi, ale raz na jakiś czas można było wyłowić prawdziwe perełki.
W 2015 roku cały świat zachwycał się mroczną, dystopijną, dorosłą i dość brutalną wersją Power Rangers jaka pojawiła się online w postaci filmu krótkometrażowego "Power/Rangers".
Jego reżyser, Joseph Kahn, stworzył dzieło, które w kwadrans angażuje o wiele bardziej niż niedawna nieudana oficjalna wersja kinowa "Power Rangers" z 2017 roku. Nie mówiąc już o tym, że jest lepiej zrobiona (i wizualnie prezentuje się znacznie ciekawiej) niż tegoroczna superprodukcja za 100 milionów dolarów!
Podobny przypadek prezentuje "Dragon Ball: The Fall of Men", również utrzymany w mrocznym, apokaliptycznym stylu i przy okazji wyglądający pod każdym razem lepiej niż jego nieszczęsna hollywoodzka wersja "Dragonball Evolution" z 2009 roku.
Jednym z ciekawszych przypadków jest też fanowskie podejście do filmowej adaptacji kultowej gry The Legend of Zelda. Póki co Hollywood nawet nie próbuje mocować się materiałem źródłowym Nintendo, ale od czego są zagorzali fani z dostępem do internetu. Już sam teaser "Legend of Zelda: The Final Battle" wygląda tak, że nie powstydziłoby się go wielkie studio.
Najświeższym przykładem tego typu jest też fanowska wersja innej, bardziej mrocznej i brutalnej gry, Max Payne, o której całkiem niedawno wspominaliśmy na łamach Spider's Web.
Te przykłady pokazują, czego tak naprawdę brakuje w wielu wielkostudyjnych superprodukcjach, zarządzanych przez ludzi w garniturach, którzy ponad wszystko stawiają tabelki w Excelu. Chodzi o czyste, fanowskie miłość i pasję oraz wyobraźnię z nich wynikających.
Techniczne niuanse i samo opakowanie to i tak wynik pracy tabunów specjalistów od produkcji oraz budżetu, a w najgorszym wypadku, jak widać powyżej, nie są to niezbędne składniki pozwalające stworzyć coś, co porwie widownię na całym świecie i w pełni odpowiada oczekiwaniom fanów. Zupełnie odwrotnie niż to miało miejsce w kilku niechlubnych przypadkach z Fabryki Snów.