Platformy streamingowe co miesiąc uzupełniają swoje zasoby o kolejne produkcje. Netflix w tym temacie rozbił bank, albowiem to właśnie tam trafił jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, czyli "Pearl".

"Pearl" jest częścią filmowej trylogii, oryginalnie poprowadzonej przez reżysera filmu, Ti Westa. W pierwszym filmie zatytułowanym "X" obejrzeliśmy przygody grupy młodych artystów, którzy chcieli nakręcić film pornograficzny na farmie należącej do pary staruszków, w tym właśnie Pearl. Produkcja z jej imieniem w tytule została wypuszczona jako druga, jednak fabularnie jest prequelem do poprzedniego filmu. Z kolei trzeci film, "MaXXXine" jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z "X". Może się to wydawać ciut skomplikowane, natomiast każdy z tych filmów to bardzo udane, niezwykle stylowe i wyjątkowe dzieło kina grozy. Palmę pierwszeństwa dzierży tu jednak "Pearl", która, moim skromnym zdaniem, jest jednym z najwybitniejszych horrorów nie tylko ostatnich lat, ale także w historii gatunku.
Pearl - opowieść o Dorotce, która chciała zostać gwiazdą
Tytułowa bohaterka (Mia Goth) jest młodą dziewczyną, której osobiste i życiowe pragnienia zdecydowanie wyprzedzają rzeczywistość - jest uwięziona na rodzinnej farmie z apodyktyczną matką, niedołężnym ojcem, a jej niedawno poślubiony mąż opuścił ją, żeby walczyć na wojnie. Pearl nie zgadza się na taki stan rzeczy i za wszelką cenę chce spełnić swoje marzenia i wyrwać się z dotychczasowej egzystencji.
Sama historia zdaje się być dość prosta, ale niech was to nie zmyli - odkrywanie zawartego w filmie drugiego dna to fascynująca przyjemność. Podczas gdy "X" poza efektowną slasherową jazdą stanowi swoistą rozprawę na rzecz tęsknoty za młodością, witalnością i następstwami starości, "Pearl" mieści w sobie różne wątki, z których na pierwszy plan wymyka się ten, w którym West pyta: na ile jest etyczne pochłonięcie się we własnych zachciankach kosztem braku wsparcia najbliższych osób? Z drugiej strony, czy powstrzymywanie drugiej osoby przed samospełnieniem i utwardzanie jej nieszczęścia jest lepszym rozwiązaniem? Nikt na tym nie wygra, a może być tylko gorzej.
Film Westa to także ponura opowieść o weryfikacji marzeń przez rzeczywistość. "Pearl" oprawia powyżej przytoczone pytania w technicolor, a sam reżyser pieczołowicie dba o to, by nacieszyć oko widza. Nie chodzi tu wyłącznie o technikę kręcenia, ale chociażby scenografię czy kostiumy, które od samego początku przenoszą nas do 1918 roku i pozwalają nam zanurzyć się w tamtejszej, ponurej rzeczywistości wraz z Pearl. Retro-wiejski klimat jest jednym z najlepszych elementów filmu, utwardzający wizerunek "Pearl" jako mrocznej i makabrycznej wersji "Czarnoksiężnika z krainy Oz". Tutaj Dorotka i strach na wróble mają...dużo odmienną relację.
Nie oszukujmy się - sporo w filmie robi diaboliczna kreacja Mii Goth, której bohaterka ocieka charyzmą. Zwłaszcza jedna z finałowych scen kilkuminutowego monologu należy do tych, gdzie aktorka pokazuje swój niesamowity kunszt. Goth w każdej części tej horrorowej trylogii uwalnia swój gigantyczny talent, kreacje z każdego z filmów - zwłaszcza w "Pearl" - są wspaniałe, pasjonujące, złożone, energiczne i silnie przerażające. W normalnych warunkach, gdyby Akademia nie ignorowała kina grozy, Goth mogłaby spokojnie liczyć na oscarową nominację za swój udział w "Pearl". Jednak i bez tego jest jedną z najjaśniejszych gwiazd współczesnego kina grozy i dołącza do panteonu czołowych postaci gatunku. Co ciekawe, w omawianym tu filmie wystąpił również David Corenswet, którego wkrótce zobaczymy na dużym ekranie w roli Supermana.
"Pearl" to fenomenalny, ociekający grozą i napięciem film, który jest intensywny, ciężki, ale równocześnie piękny wizualnie. Warto go obejrzeć przynajmniej, żeby zobaczyć Mię Goth w akcji - tego widoku nie zapomnicie na długo.
Więcej informacji ze świata kina przeczytacie na Spider's Web: