Kto bogatemu zabroni? Tym bardziej, że zakup legendarnego Egyptian Theatre to nie tylko dobry filmowy uczynek oraz ruch PR-owy, ale też prztyczek w nosy tych, którzy krytykowali Netfliksa za zabijanie frekwencji w kinach.
Egyptian Theatre to bardzo ważny i historyczny punkt na filmowej mapie Hollywood. Zbudowany w 1922 roku (czyli za trzy lata będzie obchodzić stulecie istnienia), znajdujący się na słynnym Hollywood Boulveard. To tam miała miejsce pierwsza w historii hollywoodzka premiera, a był nią „Robin Hood” z Douglasem Fairbanksem w roli głównej.
W chwili obecnej Egyptian Theatre pełni rolę siedziby American Cinematheque, organizacji, która zajmuje się filmową edukacją i urządza tam specjalne pokazy klasycznych filmów.
Zakup Egyptian Theatre to dobry ruch Netfliksa.
Po pierwsze, kinu na pewno przyda się zastrzyk gotówki. Do tego znana marka, która mocno zaznaczy tam swoją obecność dodatkowo podniesie prestiż i zainteresowanie publiczności tym miejscem. A każdy nowy i kolejny widz w kinie jest dziś, w kontekście bogatej biblioteki serwisów streamingowych na wagę złota. Dobrze więc, że po licznych kontrowersjach i drobnych starciach z kiniarzami oraz festiwalowym gremium Netflix wyraźnie pokazuje, że obchodzi go los kin i nie dystansuje się od tradycyjnej dystrybucji. Nawet jeśli jest to trochę cyniczny, a na pewno wykalkulowany ruch.
Serwis streamingowy zamierza pokazywać w repertuarze Egyptian Theatre premiery swoich najgłośniejszych produkcji filmowych (a może i nawet serialowych idąc tropem HBO i „Gry o tron”). Co oznacza, że prawie na pewno widzowie będą tam mogli obejrzeć najnowszą superprodukcję Michaela Baya „Six Underground”, która ma mieć premierę podczas zbliżających się wakacji. Niemal pewne jest też i to, że to w Egyptian będzie mieć miejsce premiera „The Irishman”.
Tym samym Netflix próbuje dopasować się, choć na swoich własnych zasadach do wymogów festiwalowych i m.in. oscarowych, które zakładają, że dany film musi mieć ekskluzywne okno dystrybucji w kinach przed premierą w streamingu.
Jednym z argumentów, m.in. Stevena Spielberga jest też fakt, że filmy Netfliksa, które są obecne tylko w streamingu, trudno traktować jak pełnoprawne filmy kinowe (czyli „movies” z j.ang.). Oczywiście to o wiele szerszy problem, bo Spielbergowi chodziło także o samą produkcję filmów Netfliska, a ta nadal jest, w sporej części, realizowana metodami telewizyjnymi. Co zresztą potem odbija się na ich jakości. Tym niemniej, trzeba mieć masę złej woli, by doszukiwać się jakichkolwiek minusów w zakupie Egyptian Theater przez Netfliksa.
Paradoksalnie, tradycyjne kino może być tym, co przekona do usługi jeszcze większą grupę ludzi, obecnie sceptycznych względem biblioteki streamingowego giganta, a przywiązanych do doświadczenia kinowego. I kto wie, może dla niemałej grupki ludzi będzie to ciekawa alternatywa do oglądania netfliksowych filmów w gronie znajomych, niekoniecznie przewalając się na kanapach w domu. Tym bardziej, że jest kilka filmów Netfliksa, które ja sam o wiele chętniej obejrzałbym na kinowym ekranie. Należy do nich choćby niedawna premiera, czyli „Potrójna granica”.
Z wiadomych względów kina nigdy nie będą priorytetem dla Netfliksa, ale zakup Egyptian to miły i dobry ukłon w stronę podtrzymywania tradycji chodzenia do kina. Nawet jeśli to tylko poboczna działalność giganta.
Z drugiej strony byłby to niezły chichot losu, gdyby za kilkanaście lat okazało się, że to serwisy streamingowe będą odpowiedzialne za ratunek tradycyjnych kin. Zresztą, wcale nie jest wykluczone, że prędzej czy później Netflix i inni wielcy w branży streamingu zaczną powoli wykupywać hollywoodzkie studia filmowe i poukładają sobie ten biznes po swojemu. No, ale to na razie tylko luźne gdybania i pieśni przyszłości.