REKLAMA

8 miliardów dolarów i ponad 80 oryginalnych filmów – plany Netfliksa na 2018 rok prezentują się imponująco

Jeśli uważacie, że Netflix obecnie ma ciekawą ofertę serialowo-filmową, to poczekajcie do przyszłego roku.

netflix filmy
REKLAMA
REKLAMA

Okazuje się, że wszystko co streamingowy gigant pokazał (i jeszcze pokaże) w bieżącym roku, to tylko przystawka. Prawdziwa filmowa ekspansja Netfliksa rozpocznie się w 2018 roku.

Szef Netfliksa, Ted Sarandos, zapowiada olbrzymią i imponującą inwestycję w produkcje filmowe w 2018 roku, na którą planuje wydać aż 8 miliardów dolarów!

Ma to dać subskrybentom aż 80 oryginalnych pełnometrażowych filmów. Będą to zarówno ambitne niskobudżetowe produkcje, jak i pełne rozmachu superprodukcje. Jeszcze w tym roku zobaczymy thriller fantasy,"Bright", w reżyserii Davida Ayera z Willem Smithem w roli głównej, którego budżet wynosi 90 milionów dolarów. Na 2019 rok zaplanowano z kolei najnowszy film Martina Scorsese, "The Irishman", z Robertem De Niro, Alem Pacino i Joe Pesci. Ten ma kosztować ponad 100 mln dolarów.

O ile jeszcze do niedawna jakość filmów od Netfliksa zostawiała co nieco do życzenia, przynajmniej dla mnie, tak w ostatnich miesiącach firma dała nam naprawdę znakomite produkcje.

"Gra Geralda" czy "Opowieści o rodzinie Meyerowitz" to kino na najwyższym poziomie i jedne z najlepszych filmów, jakie widziałem w tym roku. Ten drugi zresztą pokazywany był (podobnie jak inny film Netfliksa, "Okja") podczas tegorocznego festiwalu w Cannes.

I nawet jeśli trafiam na słaby film, tak jak ostatnio np. na "Opiekunkę", to mając w pamięci całą ofertę, jaką prezentuje Netflix, po prostu nie mam się do czego przyczepić. Już w tej chwili w streamingowej bibliotece do wyboru mamy zarówno klasykę kina jak i oryginalne filmy oraz seriale, które prezentują szeroki wachlarz gatunków i tematów. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. A jeszcze w tym roku czekają na nas m. in. dramaty, horrory (kolejna adaptacja Stephena Kinga, "1922") czy filmy akcji ("Wheelman"). Nic tylko oglądać.

Nadal jednak nie zgadzam się z tezą Przemka Pająka, który w swoim tekście pisze, i ma rację, twierdząc, że Netfliksa nie da się zatrzymać, ale niesłusznie twierdzi, iż to początek końca ery kin.

Obstaję przy tym, że Netflix to inna kultura oglądania, trochę inny widz, inne doświadczenie. Jasne, w kinach obserwujemy spory regres, jeśli chodzi o jakość artystyczną wielu filmów jak i również ogólny spadek liczby ludzi, która w danych krajach chodzi na filmy. Ekspansja Netfliksa oznacza jednak prędzej większą konkurencję na rynku i tym samym motywację do ewolucji przemysłu filmowego, niż całkowity koniec wizyt w kinie.

W swoim ostatnim tekście Przemek stwierdza, że kino, przynajmniej to popularne, funkcjonuje w dużej mierze w modelu quasi-serialowym. Tyle że nie jest to wcale wynikiem istnienia Netfliksa, w końcu już filmy o "Harrym Potterze" od 2001 roku wychodziły praktycznie co roku. Serialowość np. MCU to też raczej wynik poetyki pierwowzorów komiksowych, w których dane historie potrafiły się ciągnąć miesiącami w niezliczonych zeszytach popularnych serii o superbohaterach. Sam wpływ seriali na kino również raczej datowałbym na erę przed-netfliksową, czyli przede wszystkim seriale HBO i AMC ("Rodzina Soprano", "The Wire", "Mad Men" itp.).

Netflix po prostu wpasował się w obowiązujący już trend i wykorzystał go w pełni, przy okazji stając się punktem odniesienia.

Tak na marginesie, Przemek Pająk przytacza skandal z Harveyem Weinsteinem jako "wizerunkowy problem kina". Po pierwsze, nie jest to problem wizerunkowy tylko i wyłącznie kina. Po drugie, nie bardzo wiem, w jaki sposób miałby on sprawić, że ludzie odwrócą się od chodzenia na filmy. A po trzecie w końcu, chciałbym nadmienić, że pierwszy pełnometrażowy film Netfliksa, "Przyczajony tygrys, ukryty smok: Miecz przeznaczenia", wyprodukowany został razem z The Weinstein Company.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że Netflix cały czas operuje na potężnym długu (ok. 20 miliardów dolarów).

Osobiście bardzo podoba mi się ich podejście do inwestowania w nowy kontent. Jest ono oparte na założeniu, że w końcu te wszystkie filmy i seriale zaczną przynosić zyski. Inwestorzy, póki co, są cierpliwi, ale perspektywa zarobku oddala się z każdym kolejnym rokiem, kiedy to Netflix coraz bardziej powiększa swoje wydatki. Jest to więc - przynajmniej na razie - dość "wirtualna" działalność i trochę niepewny model biznesowy. Może się zdarzyć, że Netfliksowi przyjdzie podzielić los pamiętnego Napstera czy MySpace i zwyczajnie nie wytrzyma próby czasu, choć obecnie rozwija się niezwykle dynamicznie.

Nie do końca też wyobrażam sobie w jaki sposób Netflix miałby pogrzebać kino.

Czy gdyby taki "Blade Runner 2049" miał premierę w streamingu, to obejrzałoby go więcej ludzi? Zresztą, to nie jest film, który powinno się oglądać na telefonie/tablecie czy nawet dużym telewizorze. A nie każdy z nas posiada w domu dobry projektor i przestrzeń by z niego skorzystać.

REKLAMA

Poza tym, skierowanie się streamingowych gigantów, takich jak Amazon, w stronę dystrybucji kinowej pokazuje, że Netflix czy Hulu widzą potencjał w wielkim formacie, który nadal dostarcza unikalnego doświadczenia przeniesienia do świata filmu.

A tak zupełnie prywatnie, nie wiem czy chciałbym, aby - przy całej mojej sympatii do Netfliksa - streaming stał się dominującym standardem oglądania filmów. Choćby tylko przez to, że ogranicza interakcje z ludźmi i stanowi kolejny powód, by nie wychodzić z domu. A do kina trzeba się wybrać. I nikt mnie nie przekona, że ten wielki ekran wcale nie ma znaczenia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA