W Netfliksie możemy znaleźć polskie filmy i seriale oraz stand-upy. Oferta obejmuje kilkadziesiąt tytułów, ale w porównaniu z tym, jakie produkcje innych krajów ma w swoich zasobach Netflix, wypada ona dość blado. Do grona polskich pozycji w serwisie dołączył właśnie serial Ultraviolet.
Ultraviolet jest serialem, który stworzył AXN. Produkcja swoją premierę miała blisko rok temu w ramówce stacji. Wtedy jeszcze po obejrzeniu pierwszego odcinka wydawało mi się, że serial ma szansę się rozkręcić. Ot, typowy procedural z jednym wątkiem łączącym wszystkie odcinki, opowiadający o Oli, młodej kobiecie, która wraca z Anglii do Polski i od razu jest świadkiem mrożącego krew w żyłach wydarzenia. Z wiaduktu spada dziewczyna, policja twierdzi, że to było samobójstwo. Bohaterka jest jednak innego zdania.
Ola jest przekonana, że dziewczynie ktoś pomógł skoczyć. Rzecz nie daje jej spokoju, postanawia na własną rękę dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. Kobieta dołącza do grupy detektywów-amatorów funkcjonującej pod nazwą Ultraviolet. To oni od lat zajmują się sprawami, które policja już dawno zamiotła pod dywan.
Brzmi nieźle? Tylko teoretycznie.
Już pisząc recenzję, śmiałam się, że sposób w jaki Ola dołącza do Ultraviolet jest absurdalny. Wyobraźcie sobie, macie rozsianych po całej Polsce ludzi, którzy zajmują się śledztwami, wchodząc niejako w drogę policji. Ich działania, to jak zdobywają dowody budzą wątpliwości, ale żeby ich znaleźć wystarczy wpisać w wyszukiwarkę internetową hasło: "jak rozwiązać sprawę kryminalną bez udziału policji". I już wszystko gotowe, dołączacie do szeregów, zero tajemnic, zero zabawy w chowanego. Absurd!
O ile na początku można mieć nadzieję, że Ultraviolet ma szansę zostać serialem niezłym, o tyle po obejrzeniu czterech, może pięciu odcinków człowiek już wie, że nie ma na co liczyć.
Ten serial to nic innego jak zmarnowany potencjał wielu dobrych aktorów i aktorek (w obsadzie znaleźli się m.in. Marta Nieradkiewicz, Sebastian Fabijański, Agata Kulesza, Bartłomiej Topa, Michał Żurawski czy Marek Kalita) i scenariusz pisany na kolanie. Wszystkie sprawy kryminalne rozwiązują się na zasadzie deus ex machina, że aż widza ogarnia pusty śmiech. Całość jest nieprzemyślna, naiwna, a wątki posklejane są taśmą klejącą.
Dodatkowo każdy odcinek to tak naprawę przydługi spot reklamowy Łodzi i marki Sony. Lokowanie miasta, produktów jest nieznośne i momentami wygląda sztucznie, nachalnie. Od drugiego odcinka oglądałam Ultraviolet już tylko dla beki. W końcu po kilku takich śmiesznych wieczorach całkowicie porzuciłam serial, bo zwyczajnie szkoda było mi nań czasu.
Dziwię się, że Netflix nabył prawa akurat do tego polskiego serialu, choć zdaję sobie sprawę, że raczej nie przechwyci takich Watahy czy Kruka.
To jednak wcale nie poprawia wizerunku streamingowego giganta, który w tym roku, cóż, spadł z naprawdę wysokiego konia. Serwis ma na swoim koncie sporo nieudanych seriali, filmów i w porównaniu z ubiegłym rokiem jego oferta wygląda gorzej, mimo że przecież samych seriali, filmów i programów jest więcej. Chcemy polskich produkcji w Netfliksie (dlatego chociażby czekamy na 1983 Agnieszki Holland i częściowo polskiego Wiedźmina), ale chcemy też jakościowych tytułów. Ultraviolet rozszerzy ofertę rodzimych pozycji w serwisie, ale na pewno jej nie wzbogaci.