Amerykanie to zdecydowanie dziwny naród. To prawda, że nie mają aż tak paradoksalnych nawyków jak Brytyjczycy, ale momentami typy zachowań, jakie prezentują, okazują się nadzwyczaj interesujące w swej odrębności. Wszystko jest głęboko zakorzenione w krótkiej, ale burzliwej historii i wynika z chęci obrony ciężko wywalczonej niepodległości. Ta cecha wywołuje ogromnie różniące się w poglądach debaty bądź pikiety o prawie posiadania broni czy też wciąż modnej, anty-bushowskiej "kampanii" chcącej zakończyć proces "ucywilizowania" Irakijczyków. Gdy jedna część bierze czynny udział w tego rodzaju przedsięwzięciach, druga przybiera rolę biernych obserwatorów, z obojętnością spacerując po ulicach i zajmując się własnymi sprawami.
Do drugiej grupy zdecydowanie należy amerykańska pisarka, Fannie Flagg, która w swoich powieściach nie obraca się wokół świata polityki, a zahacza jedynie o temat poprzez ukazywanie opinii zwykłych ludzi, które są sprawą drugorzędną i szybko ulatują w trakcie lektury. Najbardziej znana z książki "Smażone Zielone Pomidory" zajmuje czołowe pozycje na beletrystycznym rynku prozy obyczajowej. Ostatnio w Polsce, dzięki wydawnictwu Nowa Proza, pojawiła się najnowsza książka autorki o intrygującym tytule - "Nie mogę się doczekać... kiedy wreszcie pójdę do nieba".
Akcja rozgrywa się w jednym z prowincjonalnych miasteczek w zachodniej Ameryce (w okolicach Arizony) o pogodnej nazwie Elmwood Springs. W tym miejscu panuje spokój i porządek, odzwierciedlający odrobinę wizję utopijnego obrazu amerykańskich przedmieść. Ludzie starają się żyć zgodnie z zasadami moralnymi, a słabe zaludnienie terenu sprawia, że wszyscy mieszkańcy doskonale się znają. Najpopularniejszą osobą jest sympatyczna staruszka Elner, która mieszka niedaleko swojej siostrzenicy Normy w przeciętnym domku z kotem Sonnym i mnóstwem ptaków. Pewnego dnia kobieta wdrapuje się na drabinę, aby zerwać owoce z rosnącego w ogródku drzewa figowego i w tej właśnie chwili zostaje zaatakowana przez rój szerszeni. Nieprzytomna Elner po przewiezieniu do szpitala zostaje uznana za martwą. To dramatyczne zdarzenie wywołuje lawinę niespodziewanych akcji i zachowań.
Fannie Flagg po raz kolejny prezentuje realia amerykańskiej prowincji. Przedstawia obraz w sposób neutralny, dając wrażenie stereotypowego, małomiasteczkowego krajobrazu. Wpisani są w niego również obywatele, których pisarka nie faworyzuje, a chce jedynie ukazać w świetle reakcji na zgon przyjaciółki Elmwood Springs. Nie dość, że Elner była znajomą niemalże każdego mieszkańca, to w dodatku była motorem napędowym miasta, organizując przeróżne zgromadzenia starszych ludzi, jak również i rozrywki dla najmłodszych. Intuicyjnie przybrała rolę nie tylko "burmistrza", ale również "psychologa", doradzając napotkanym ludziom sposób na rozwiązanie ich problemów. Nakreślony na amerykańskiej ziemi obraz jest schematyczny, szczególnie w wydawnictwach komercyjnych, których celem jest ukazanie piękna tego typu regionów, walczących z niskim poziomem zaludnienia. Flagg udaje się to znakomicie. Po przeczytaniu kolejnych stron, po ujrzeniu jedności oraz wspólnoty, aż chce się porzucić wszystko i ruszyć w okolice Arizony.
Mimo to - zarysowany obraz jest niewielki, a pisarka skupia swoją uwagę na inne sprawy. Czyni to mieszając style, co niestety tworzy w ogólnym odbiorze średnie wrażenie. Przechodzimy bowiem od dramatu do obyczaju, dodając elementy prozy sądowniczej oraz paranormalnej. Z jednej strony działa to jako zaleta, gdyż przykuwa uwagę i unika monotonii, ale z drugiej łatwo zgubić się w swoim oryginalnym pomyśle, co Fannie Flagg niestety popełniła. Sama autorka z tyłu książki pisze: "Kiedy zaczęłam pisać tę książkę, nie miałam zielonego pojęcia, co się będzie działo [...]". Najwyraźniej uparcie trzymała się pierwszej idei, a te późniejsze, które doszły w trakcie tworzenia, niespecjalnie do niej pasowały i wyszedł z tego ostatecznie pewien galimatias.
Fannie Flagg, pisząc o "Nie mogę się doczekać..." twierdzi, iż chciała przekazać informacje o celu życia. Iście filozoficzny pomysł, chociaż w słowach pisarki brzmi on dosyć prosto. Jesteśmy karmieni metodystycznymi hasłami w stylu - "Każdy jest kowalem swojego losu", a pomiędzy wierszami odnajdujemy przesłanie "żyj pełnią życia" czy "zaufaj Bogu". Nie są to rzeczy dla nas odkrywcze, chyba że napisane specjalnie pod Amerykanów, którzy - jak pisarka sugeruje - wciąż mają problemy z pozbieraniem się po tragedii 9/11.
Autorka wprowadza również swoją wizję nieba, która znowu nie jest specjalnie oryginalna. Kolejne porcje obrazów w stylu białego korytarza, światełka w tunelu, windy do nieba, poczekalni itp. Ciekawostką jest jednak dalszy etap, gdzie Stwórca ukazany jest w dwóch osobach - kobiety i mężczyzny, a królestwo niebieskie to tak naprawdę Elmwood Springs z wczesnych lat 50. Brzmi paradoksalnie, niczym zwariowany sen człowieka doświadczonego przez NDE (near-death experience), które zarówno przez środowisko medyczne, jak i większość Amerykanów, nie jest traktowane poważnie.
"Nie mogę się doczekać... kiedy wreszcie pójdę do nieba" mogłoby zyskać w Polsce wysoką popularność, gdyby nie te wszystkie banalne hasła, które Flagg stara się nam przekazać. Czytelnik poradziłby sobie ze złożonością stylów oraz doceniłby przedstawiony krajobraz amerykańskiej prowincji, ale morał tej powieści nie jest niczym specjalnym. Wszyscy wiemy, że życie zaskakuje i należy cieszyć się każdym dniem, jakby był to ostatni dzień twojego bytowania. Jeśli większość rodaków jest tego świadoma, to najnowsze dzieło Fannie Flagg przejdzie u nas bez echa. Szkoda, że autorka nie postarała się bardziej, bo dzięki lekkości wydawnictwa można byłoby przekazać naprawdę mnóstwo cenniejszych wartości.