REKLAMA

Nie mów nikomu

W swojej wieloletniej przygodzie ze światowym kinem nieraz zdarzyło mi się zastanawiać nad tym, co sprawia, że dany film jest naprawdę dobry. Kiedyś doszedłem do wniosku, że większość ekranizacji książek ma zazwyczaj ciekawą i intrygującą fabułę, a to w końcu ta w głównej mierze decyduje o sukcesie obrazu (chociaż ostatnio "Planet Terror" odwiódł mnie od tego przekonania). Efekty mogą być skopane, całość sfilmowana w taki sposób, że powstaje gniot, ale opowiedziana historia pozostaje zazwyczaj na wysokim poziomie literackim. Nie ma w tym chyba nic dziwnego - w końcu pierwowzór nie może na papierze zaskoczyć czytelnika efektami specjalnymi i grą aktorską. W przypadku thrillerów pisarze dają nam więc nagłe zwroty akcji i przemyślaną opowieść, która w przeciwieństwie do wielu hollywoodzkich produkcji, naprawdę trzyma się kupy.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Będąc szczerym, nie zdarzyło mi się sięgnąć nigdy po żaden tom Harlana Cobena, amerykańskiego pisarza. Nie znaczy to jednak w żadnym stopniu, że jest to autor mało znany czy niechętnie czytany. Jego książki ukazują się od siedemnastu lat, a międzynarodową sławę zawdzięcza właśnie wydanej w 2001 roku "Nie mów nikomu". Ciekawą historię wyczuli nie tylko fani książek na całym świecie, ale również francuscy filmowcy. W efekcie otrzymaliśmy produkcję, która ostatnio weszła do polskich kin.

REKLAMA

Na początku ukazuje się nam obraz niemalże sielankowy. Alexander Beck wraz ze swoją żoną Margot spędzają niemal każdy wolny moment razem. Wkrótce te spokojne chwile przerwie ciąg straszliwych wydarzeń. Podczas wypoczynku nad jeziorem zostają napadnięci przez nieznanych sprawców, w wyniku czego Margot ginie, a Alex - pobity i nieprzytomny - trafia do szpitala. W osiem lat po stracie ukochanej doktor Beck zdaje się mieć na nowo poukładane życie. Wszystko jednak zmienia się, gdy otrzymuje anonimowego e-maila. Wynika z niego jasno, że jego małżonka wciąż żyje. Dodatkowo na miejscu zbrodni zostają znalezione zwłoki dwóch mężczyzn, a policja zaczyna podejrzewać głównego bohatera o okrutną zbrodnię. Musi on zatem dowieść swojej niewinności i odnaleźć Margot, jeśli ta rzeczywiście nie zginęła.

To, z czego byłem bardzo zadowolony po zakończeniu seansu to fakt, że nie potrafiłem domyślić się zakończenia zarówno głównego, jak i pobocznych wątków. Opowieść cały czas zmienia swój tor i dodawane są nowe fakty. Widz jest całkowicie zbijany z dotychczasowego tropu, a historia dokonuje zwrotów o sto osiemdziesiąt stopni. Zdarzyło mi się jednak być miejscami lekko znudzonym. Jedną z rzeczy, które mogły się do tego przyczynić były pewnie dialogi bohaterów, którym często zdarza się rozmawiać ze sobą o rzeczach dla siebie dość naturalnych, bo wyjętych z ich codziennego życia, jednak dość tajemniczych dla widza, który do pewnego momentu w niektórych kwestiach jest kompletnie zagubiony. Poza tym miejscami brakuje trochę dynamizmu i przerwy między poszczególnymi zwrotami akcji mogą wydawać się za długie. W sumie nie jest to jakaś wielka bolączka, nie jest to przecież kolejny film sensacyjny, w którym aż roi się od wybuchów, biegania i ogólnej rozwałki. Realizacja i tempo akcji, jak na kryminał, jest zadowalająca.

Spodobały mi się jeszcze szczegóły. Ciekawie wprowadzony jest wątek miejskiego gangu, a jego przywódca ma wytatuowane na ramieniu logo "The Godfather". Fajnie! Dodatkowo jedna z z pomniejszych zagadek, jaką musi rozwiązać bohater, to wpisanie jako loginu nazwy zespołu "U2" (swoją drogą trochę za krótkie jak na nazwę użytkownika) i w tym momencie ścieżka dźwiękowa raczy nas utworem właśnie wymienionej kapeli.

REKLAMA

Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że kino inne niż amerykańskie ogląda mi się prawie zawsze bardzo dobrze. Może to dlatego, że z Hollywood trafia do nas masa obrazów i wiele z nich jest kiczowatych, a z innych krajów dociera tylko to, co naprawdę dobre? Jakieś dziwne zjawisko, ale ostatnio czego zagranicznego się nie tknę, to dobre. Przykłady? "Dzienna Straż" od sąsiadów z Rosji czy niemieckie "Życie na podsłuchu". No i pomimo, że film jest na podstawie książki amerykańskiej, to mam wrażenie, że zrealizowany w tamtym kraju wypadłby dużo gorzej.

Podsumowując, jeśli lubicie ciekawe historie kryminalne (i tak zawsze zabija ogrodnik) i przy okazji nie uważacie, że pogoń za bandytami odbywa się tylko poprzez efektowne pościgi i strzelaniny, to możecie śmiało zarezerwować sobie dwie godziny na seans. Oglądałem i nie żałuję, co rzadko mi się ostatnio zdarza w zalewie komercyjnych gniotów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA