REKLAMA

Swój egzemplarz „Nieodgadnionej” Remigiusza Mroza ukryję w piwnicy, aby nikt przypadkiem go nie przeczytał

Wiele lat temu, gdy pracowałem zagranicą, poszedłem do banku, aby wypłacić pieniądze. Kobieta, widząc, że zeruję rachunek, podsunęła mi kartkę z pytaniem: „Czy ktoś kazał panu wypłacić te pieniądze?”. To miało ułatwić mi zasygnalizowanie, że jestem zmuszony, aby robić coś wbrew własnej woli. Błagam, tylko nie pytajcie głośno, dlaczego o tym piszę w kontekście nowej książki Remigiusza Mroza.

Nieodgadniona Remigiusza Mroza
REKLAMA
REKLAMA

„Nieodgadniona” to kontynuacja powieści „Nieodnaleziona” Remigiusza Mroza. Największą zaletą poprzedniczki było, że podnosiła temat przemocy domowej, pokazywała jej mechanizmy. Spośród wielu wad czytelnicy podnosili między innymi, że coś tam w fabule trzeszczało, że rozwiązanie nie przyniosło odpowiedzi na wszystkie pytania. Dlatego „Nieodgadnioną” otwiera sekwencja, w której dwójka bohaterów – grających pierwsze instrumenty w poprzedniczce – znowu spotyka się ze sobą.

Fabuły obu powieści łączą się, a zagadka zaginięcia byłej narzeczonej Damiana ciągle jest punktem wyjścia.

Pierwsza rozmowa Damiana i Kasandry – wiodących bohaterów „Nieodnalezionej” i „Nieodgadnionej” – omawia mimochodem finał poprzedniej powieści i trudno nie zauważyć, jak osobliwe jest to zagranie. Niby wprowadza do nowej historii, ale z drugiej łata szpary, przez które wiał wiatr w „Nieodnalezionej”.

„Nieodgadniona” Remigiusza Mroza znowu obiera dwie perspektywy, z których obserwujemy akcję - zarówno Damian, jak i Kasandra są tu narratorami. Bohaterowie muszą poradzić sobie ze swoimi problemami, dowiedzieć się, czy zaginiona dziewczyna rzeczywiście nie żyje, spróbować odzyskać porwane dziecko, a także – co najważniejsze – dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Problemem jest już konstrukcja. Narracja prowadzona jest pierwszoosobowo, a jedna z narratorek, Kasandra, często dysponuje informacjami mogącymi rozwikłać wielką zagadkę w minutę. Mróz zdecydował się więc kluczowe informacje i dialogi ukrywać przed czytelnikiem. Wiemy, że bohaterka poznaje jakąś tajemnicę, ale nam, czytelnikom, nie mówi się nic. Tak jak w poniższej wypowiedzi, który wieńczy dość długi nic niewnoszący dialog.

Mamy więc sytuację, w której całe sceny prowadzą do jednego kluczowego dialogu, z którego absolutnie nic nie wynika, bo wiedza bohaterki rozwiąże Mrozowi fabułę. A na to jest przecież za wcześnie!

Wieje zresztą od tej powieści amatorszczyzną. Mróz zdaje się unikać najciekawszych elementów fabuły, ucieka od nich, posługując się topornym relacjonowaniem akcji. Kiedy Damian ma skonfrontować się z człowiekiem, który prawdopodobnie roztoczył nad nim całą pajęczynę kłamstw, wiemy, że będzie się działo. Że to spotkanie napędzi powieść, że zobaczymy świetną scenę pełną słownych utarczek... Niestety, to wszystko dzieje się „poza kadrem”, a jej przebieg bohater relacjonuje koleżance.

To trochę tak, jakby w pierwszej części „Avengers” reżyser pokazał, jak bohaterowie już ruszają do finalnego starcia, następowało cięcie, a potem Kapitan Ameryka, pijąc piwo przed telewizorem, mówił: „ale to była walka. Pokazaliśmy tym kosmitom, do kogo należy Nowy Jork”. Napisy końcowe.

Konstrukcja powieści „Nieodgadniona” wydaje się być nawet nie tyle nieprzemyślana, co nieumiejętnie poprowadzona, bo pomysłów na lokacje i niecodzienne zagadki nie brakuje. Problem pojawia się, gdy trzeba je interesująco pokazać.

To jest też problem języka, bo ten jest płaski, nieinteresujący i do tego niewyszukany.

Wydaje się, jakby książka została napisana na potrzeby podróży w tramwaju, gdzie zbyt długie budowanie napięcia byłoby niewskazane, bo można w ten sposób zgubić uwagę czytelnika, który powieść czyta tylko po to, aby śledzić kolejne wydarzenia. Rzecz w tym, że to tylko jedna strona medalu. Bo „Nieodgadniona” Mroza napakowana jest wręcz detalami, szczegółami. Rzecz w tym, że te szczegóły ani nie mają wpływu na fabułę, ani nie charakteryzują bohatera.

Przykład? Proszę bardzo: Damian od czasu do czasu rzuca jakimiś nawiązaniami do filmów Marvela. Robi to w zupełnie przypadkowych momentach i w zasadzie bez większego pretekstu. Ot, zwyczajnie mówi i jeszcze komentuje, że rozmówca go nie rozumie. Na tym temat superbohaterów się kończy. Ta bezcelowość byłaby nawet urocza, ale w tym wypadku jest tylko kolejnym niepotrzebnym elementem powieści.

Gdy docieramy do końca i odkrywamy wielką tajemnicę, okazuje się, że ta jest rozczarowująca.

Jedyna rzecz, która tak naprawdę trzymała mnie przy tej powieści, okazała się równie płaska, co cała reszta elementów. A gwoździem do trumny jest tu posłowie. Remigiusz Mróz pisze w nim, że zaletą pierwszoosobowej narracji jest to, iż narrator może okazać się niewiarygodny. Sugeruje, że ostateczna interpretacja powieści musi zakładać, że jeden z opowiadających kłamał.

REKLAMA

To akurat jest oczywiste, pierwszoosobowy narrator pokazuje swoją interpretację wydarzeń. Pozwala to zajrzeć w jego umysł, poznać motywacje itd. Wydaje mi się jednak wyjątkowo niestosowne oparcie książki o tajemnicę – powiedzmy sobie to jasno: tylko ta tajemnica jest tu ciekawa – i wypełnienie fabuły masą niepotrzebnych elementów, aby potem zostawić kluczowe wątki otwarte i powiedzieć, że to wszystko mogło być ściemą. Nie jestem pewien, czy to celowy zabieg, czy brak dyscypliny, aby sprawnym ruchem, finałem zamknąć tak pogmatwaną fabułę. Obstawiam raczej to drugie.

Ostatecznie „Nieodgadniona” Remigiusza Mroza to powieść absolutnie nieudana. Tam, gdzie kuleje fabuła, nie ratują jej bohaterowie, ani ciekawa fraza. Nie pomaga jej nawet fakt, że poprzedniczka poruszała ważny wątek społeczny, bo tu pozostało po nim bardzo niewiele. Nie widzę ani jednego powodu, aby tę książkę komuś polecić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA